Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziady III - dwugłos

Jerzy Doroszkiewicz
Konrad, którego oglądamy na białostockiej scenie to bojownik z ukraińskiego Majdanu. W tej roli gościnnie występuje Mateusz Król. Premiera trzeciej części dziadów uświetniła 70. rocznicę powstania Teatru Dramatycznego im. Aleksandra Węgierki.
Konrad, którego oglądamy na białostockiej scenie to bojownik z ukraińskiego Majdanu. W tej roli gościnnie występuje Mateusz Król. Premiera trzeciej części dziadów uświetniła 70. rocznicę powstania Teatru Dramatycznego im. Aleksandra Węgierki. Jerzy Doroszkiewicz
Natalia Korczakowska podniosła rękę na świętość narodową i sprawiła, że "Mickiewicz zachwyca" - ocenia Jerzy Doroszkiewicz. - Pozwala odczuć na nowo wizjonerskie strofy narodowego wieszcza i solidaryzować się ze słabszymi. Reżyserka na siłę próbowała stworzyć spektakl aktualny, awangardowy, ekstrawagancki - recenzuje Anna Kopeć. - Tymczasem zwyczajnie zabrakło w nim sensu. Zwyciężył nieprawdopodobny chaos i histeryczna potrzeba zabrania głosu w spawach ważnych.

Wizja Wschodu, czyli polityczna inscenizacja

Najpierw długie 123 lata zaborów, potem 45 lat socjalizmu, a w tym wszystkim zanurzone "Dziady". Na początku były tekstem interwencyjnym, z czasem stały się orężem do walki o wolność. Po raz pierwszy poczuli to warszawscy studenci z rocznika 1967-68. Wtedy to, za sprawą zdjęcia spektaklu z afisza wyszli na ulice. Tak naprawdę wyszli przeciwko "Moskwicinom". Podobnie postąpili w 45 lat po nich mieszkańcy Ukrainy. Pośrednio podnieśli rękę na "Moskwicina", a ów wytoczył nie tylko przeciwko nim, ale wręcz przeciw całemu cywilizowanemu światu wyrzutnię rakiet ziemia-powietrze, która za jednym wystrzałem pochłonęła 298 ofiar. Ludzie ginęli jednak wcześniej. I w Polsce, i na Majdanie. Reżyserka Natalia Korczakowska śmiało spogląda na Wschód z mickiewiczowskim dramatem w ręku.

Już pierwsza scena białostockiej inscenizacji przywodzi na myśl seriale o zombie. Nagle ożywają skrwawione ofiary, stewardessy podnoszą się, jakbyśmy wciąż mogli znaleźć się w świecie przed katastrofą i rozpoczyna się gra z widzem. Gra o prawdę, pamięć i o wolność. W porażającej bezdusznością śmierci scenie sekretarki, mające kojarzyć się zapewne z rosyjską bezpieką, beznamiętnie przerzucają teczki z dossier zabitych podczas starć na Majdanie. Ich lista, jak milczący apel poległych wyświetlana jest gdzieś pod sufitem teatru. Jakby z sugestią, że poszli wprost do raju?

To dopiero początek niezwykłej inscenizacji mickiewiczowskiego tekstu. Reżyserka konsekwentnie każe widzom tropić ślady ukraińskiego konfliktu w kolejnych scenach. Spętany Konrad jest torturowany i poniewierany tylko w nieco mniejszym stopniu niż przywołany na początku w projekcji wideo nagi Ukrainiec stojący przed ciżbą znęcających się nad nim żołdaków. Tak zaczyna się seria wizyjnych scen dowodzących, że archaiczny i często zwyczajnie niezrozumiały, szczególnie dla pokoleń Facebooka, tekst ma nieprawdopodobny ładunek emocjonalny. Te emocje ujawnia od pierwszych wypowiedzianych na łańcuchach słów Mateusz Król - absolutnie hipnotyczny Konrad.

Jeśli ktoś ma wątpliwości, co do jakości owych inscenizacyjnych grepsów i tak otworzy oczy i uszy ze zdumienia, kiedy zobaczy jego wersję Wielkiej Improwizacji. Rzecz jasna nie wiadomo, ile w niej myśli reżyserki, a ile samodzielnej wizji młodego aktora, tak czy inaczej, efekt jest imponujący. Jego Konrad to stuprocentowy neurotyk, zdający się wręcz czasowo przebywać na oddziale dla nerwowo i psychicznie chorych. Miotany atakami epilepsji, przechodzi od krzyku do szeptu, by wreszcie wadzić się z Bogiem. Tylko dla tego fragmentu obecność w Teatrze Dramatycznym jest obowiązkowa, a i z powodzeniem powinna trafić do znacznie młodszych widzów. Jest w niej prawda, siła młodzieńczego buntu, niezgody na los i jednocześnie rozpacz przed nieuchronnością przeznaczenia i niemożnością wpływu na przyszłość. Bóg milczy. Odezwać się może dopiero Senator zajmujący jego miejsce na tronie-krześle elektrycznym. I znów - nie wiemy, czy to pobożne życzenie Natalii Korczakowskiej, czy swego rodzaju stygmatyzacja świeckiej władzy.

Znakomicie wypada też zrealizowana w ostępach sekwencja wideo. Powracając do początku, znów zdaje się, że usadzeni przy stole bohaterowie, jako żywo przypominający bohaterów sławnej "Ostatniej Wieczerzy" Leonarda Da Vinci, bliżsi są żywym trupom, niż realnie żyjącym ludziom. Tak mogli się czuć skazani na wieloletnie więzienie, na zsyłki na Sybir i tak mogą czuć się dręczeni w więzieniach więźniowie polityczni, o których słuch zaginął, a sami mogą wołać głosem na puszczy, którego nikt nie usłyszy.

Stopniowo Korczakowska zabiera widzów z Majdanu w kierunku Moskwy, a później… Krymu. Przecież i tak można odczytać Senatora w stroju judoki, któremu towarzyszy gimnastyczka, czasem całkiem celnie puentująca słowa "Dziadów" strzałem z wstążki. Takich smaczków, podobnie jak drobnych gestów występujących w inscenizacji aktorów, jest o wiele więcej. Korczakowska niezwykle inteligentnie wychwyciła z mickiewiczowskiej frazy wszystko to, co mogło służyć nadaniu tekstowi cech współczesności. Kiedy czegoś brakuje, to w ruch idzie wideo. Kojarzący się z pokojem ogień olimpijski pewnie ma przypominać bojkot olimpiady w Moskwie, a może wręcz przypominać, że odkąd należymy do zachodniego świata - bojkot tyranii należy do naszych obowiązków. W zależności od daty urodzenia - wiele ze scen może wywoływać różnorodne skojarzenia. Robotnicze kaski i nerwowe palenie papierosów pokolenie 50-latków zna z filmu "Robotnicy 80", młodzi fejsbukowcy - z przywoływanego tu co i rusz Majdanu.

W drugiej części spektaklu niemal wszyscy aktorzy muszą balansować na równi pochyłej. To prosta formalnie, a jakże pojemna metafora. Czy są to góry Kaukazu, które górowały nad Soczi, czy może półwysep Krymski, a może tylko wysokie kremlowskie progi? Zlecieć z nich łatwo, ale w natężonym ruchu scenicznym widać, że wciąż ktoś próbuje się tam wdrapać i zdobyć przychylność Senatora-dyktatora, i Senatora sługi potężniejszego cara. Kogóż tym mianem dziś określa świat - wiemy aż za dobrze. Jest w tych wizjach pewna myśl, podobnie jak w niezwykłym zakończeniu. To koda spinająca spektakl. Konrad i ksiądz Piotr zapinają pasy, szykując się do odlotu. Czyżby całe cierpienie, dręczenie to był tylko sen? Wizja poety. Proza życia pokazana na scenie mówi coś innego. Jedni oddali życie na Majdanie, inni zginęli w samolocie, a Bóg milczał. Czy tak dziś czułby się Mickiewicz, gdyby chciał opisać losy sąsiadującej z Polską Ukrainy?

Na razie to Natalia Korczakowska spełnia swoją powinność jako artystka. Warto spróbować przeżyć kilka godzin z jej inscenizacją i docenić geniusz Mickiewicza. Interwencyjny tekst nadal może żyć i być głosem w ważnej sprawie. Podobnie jak głos białostockiego teatru.

Jerzy Doroszkiewicz

Dla aktorów szczere wyrazy uznania i współczucia

Najnowsza realizacja Teatru Dramatycznego to doskonały przykład tego, jak pierwotnie ciekawy pomysł można pogrzebać w stercie nieczytelnych wizji reżyserskich. "Dziady III" Natalii Korczakowskiej to rzecz wyjątkowo niestrawna. Wbrew pozorom problem tej sztuki nie dotyczy jej długości (ponad trzy godziny z przerwą), a enigmatyczności, zawiłości, niezrozumiałej potrzeby wrzucenia wszystkiego do jednego worka. Sztuce, która ma coś do powiedzenia, nie przeszkadzają dłużyzny.

Arcydzieło polskiego dramatu romantycznego Natalia Korczakowska postanowiła uwspółcześnić i pokazać w nowoczesnej formie przez pryzmat konfliktu na Ukrainie i imperialistycznych ambicji Rosji. Świetny, prowokujący pomysł. Walka o niepodległość, cierpienie narodu, uległość wobec władcy ze Wschodu, idealnie łączą się z trudną sytuacją u naszych sąsiadów. W kontekście konfliktu ukraińskiego ciekawie wypada scena widzenia księdza Piotra (doskonały Marek Tyszkiewicz). Tu więzieni filomaci to młodzi ludzie z kaskami i w kapturach przypominający obrońców kijowskiego Majdanu. O nich duchowny mówi: "I dasz ich wszystkich wygubić za młodu, i pokolenie nasze zatracisz do końca?"

Fenomenalny tekst Adama Mickiewicza sprzed prawie dwóch stuleci w obecnej sytuacji politycznej faktycznie ma szansę wybrzmieć jeszcze dosadniej, jeszcze bardziej poruszyć. Pod warunkiem, że nie zostanie zagłuszony dziwacznymi, nieczytelnymi, zbyt nowatorskimi zabiegami. A z tym, niestety, mamy do czynienia na białostockiej scenie. Sztuka zapowiada się naprawdę obiecująco, ale ostatecznie widz otrzymuje zagmatwany obraz - Ukrainy, a może obojętnej Europy? Trudno jednoznacznie stwierdzić. Ewidentnie twórcy chcieli połączyć zbyt wiele wątków i ostatecznie to ich przerosło.

W pierwszej scenie widzimy krajobraz po katastrofie lotniczej. Na środku leży zakrwawiony Konrad. Uzbrojony komandos podciąga go za skute ręce na łańcuchu. Po rosyjsku mówi o zestrzelonym samolocie. W ostrym świetle lamp Konrad wije się, jęczy, niemal kona. Wokół krzątają się stewardessy, asystentki w ciemnych garsonkach. Kto jest kim w odniesieniu do oryginalnego tekstu? To pytanie krąży w głowie widza niemal do końca przedstawienia. Jeden z bohaterów o stewardessie kierującej ruchem za pomocą fluorescencyjnych świateł, mówi: "Tak musi wyglądać anioł historii". Dlaczego? Tego nie wytłumaczyłby nawet Mickiewicz. Do tego dochodzą sceny kopulacji, histerycznych krzyków, wpadania do zapadni z wodą. Ich symbolika w dużej mierze jest zupełne nieczytelna, chwilami wręcz irytująca. Jak na nowoczesny teatr przystało, w spektaklu nie mogło zabraknąć multimediów. W tle oglądamy sceny z autentycznego nagrania, w którym reżimowcy upokarzają nagiego człowieka z Majdanu na śniegu. Kolejny film to scena w lesie stylizowana na "Ostatnią Wieczerzę". Koszmarne długa i nieczytelna, choć plastyczna i ładna wizualnie.

Ale bywają i lepsze momenty. To niewątpliwie Wielka Improwizacja w wykonaniu gościnnego aktora Mateusza Króla. Fantastycznie opanował mickiewiczowski tekst. Jego neurotyczny Konrad dręczony schizofrenicznymi wizjami jest szalenie ekstrawertyczny, wręcz hipnotyczny. Poruszający monolog wygłaszany w stronę tronu-krzesła elektrycznego ma ogromny ładunek emocjonalny. Konrad wyzywa Boga na pojedynek, zarzuca mu błędy, żąda władzy nad duszami. Ta scena, jak żadna inna w tej realizacji, całkowicie pochłania uwagę widza.

Mimo wielu niedociągnięć pierwsza część "Dziadów III", w kontekście całości, jest całkiem przyzwoita. Ratuje ją oczywiście Wielka Improwizacja - genialny tekst i jego interpretacja. To co się wydarza w drugim akcie, do którego na premierze dotrwali tylko nieliczni widzowie, to już rzecz dla teatralnych sadomasochistów. Tu na przechylonej platformie odbywa się słynny bal u Senatora. Pojawiają się przedziwne postaci. Kobieta mówiąca z amerykańskim akcentem, senator paradujący w czapce radzieckiego oficera, jakiś Francuz, zrozpaczona matka, a nawet Angela Merkel czy chórek śpiewający w pontonie obok. Co chwila ktoś zsuwa się z podestu, wygłaszając swoje kwestie. W finale wszyscy rozbierają się jakby było im za gorąco. Można to odczytać jako uczucie palącego wstydu i kompromitacji przed skonsternowaną publicznością.

Na konferencji prasowej przed premierą reżyserka zapowiadała, że Majdan to tylko jeden z kluczy do odczytania tego dramatu. Trudno jednak doszukać się innych, skoro aż roi się tu od politycznych akcentów. Władimir Putin w kimonie judoki, któremu na głowę wskakuje piękna akrobatka, zestrzelony samolot, uzbrojeni separatyści kojarzą się jednoznacznie. Być może Natalia Korczakowska potrafi błyskotliwie wytłumaczyć wymyślone przez siebie metafory. Szkoda tylko, że nie zrobiła tego w sztuce, a jedynie wykoślawiła tekst i skutecznie zniechęciła publiczność. Jej pomysł zwyczajnie nie przebił się przez natłok wszystkiego: polityki, historii, postaci. Reżyserka na siłę, próbowała stworzyć spektakl aktualny, awangardowy, ekstrawagancki. Tymczasem zwyczajnie zabrakło w nim sensu. Zwyciężył nieprawdopodobny chaos i histeryczna potrzeba zabrania głosu w sprawach ważnych.

Słowa uznania, ale i współczucia należą się aktorom. W spektaklu zagrał prawie cały zespół teatru Węgierki i kilku gościnnych aktorów. Zaskakująco dobrze wywiązali się z zadań, jakie postawili przed nimi twórcy. Na scenie dają z siebie wszystko, a przy tak niejasnej i mocno przekombinowanej adaptacji to nie lada wyzwanie. To przykre, że artyści tego pokroju muszą realizować tak dziwaczne wizje reżyserki. Wszak żadna to chluba zagrać w miernocie, która aspiruje do miana sztuki współczesnej. Nie ma nic złego w unowocześnianiu. Pod warunkiem, że jest w tym choć odrobina sensu i logiki.

Anna Kopeć

Czytaj e-wydanie »

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny