Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziadek był dla nas bohaterem, ale mogliśmy o tym mówić tylko w domu

Alicja Zielińska
Zdjęcie z lewej: Jan Bartosiewicz  w mundurze legionisty.Zdjęcie z prawej:  Moi dziadkowie z synami: Mieczysławem, Ryszardem, Jerzym (mój ojciec z lewej) i Tadeuszem
Zdjęcie z lewej: Jan Bartosiewicz w mundurze legionisty.Zdjęcie z prawej: Moi dziadkowie z synami: Mieczysławem, Ryszardem, Jerzym (mój ojciec z lewej) i Tadeuszem
Był legionistą, walczył w wojnie polsko-bolszewickiej. Potem w kampanii wrześniowej przeciwko Niemcom. Został ciężko ranny. Cudem uniknął wywózki na Sybir. Należał do AK. - wspomina Wiesław Bartosiewicz.

To opowieść o Janie Bartosiewiczu, oficerze służby weterynaryjnej 14. Dywizjonu Artylerii Konnej w Białymstoku, spisana przez jego syna Jerzego, a którą udostępnił nam wnuk, Wiesław.

Jan Bartosiewicz urodził się 7 marca 1901 roku w pow. Węgrów na Mazowszu. Pochodził z biednej rodziny wiejskiej - pisze pan Jerzy. - W 1918 roku ojciec w wieku 17 lat wstąpił ochotniczo do Legionów Polskich. Uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej, w latach 1919-1921. Po zakończeniu wojny nie skorzystał z nadania ziemi na Wołyniu, pozostał w wojsku i wkrótce otrzymał przydział do służby w Białymstoku, w 14. Dywizjonie Artylerii Konnej, popularnym DAK-u. Jako specjalizację wojskową dostał służbę weterynaryjną.

Zbiorowa kąpiel

Ambulans był zlokalizowany w koszarach przy ul. Depowej, obecnie to ul. Wojsk Ochrony Pogranicza. Mieszkaliśmy w budynku obok ambulansu. Były tam dwa mieszkania służbowe. Drugie mieszkanie zajmował ogniomistrz Kazimierz Sobieszczak z żoną (nie mieli dzieci). Nas było czworo rodzeństwa (Mieczysław, Ryszard, ja - Jerzy i Tadeusz).

Naprzeciw budynku ambulansu (obecnie jest tam stadion) rosły strzeliste sosny, a po bokach kasztanowce. Dla nas, dzieci DAK-u, koszary były wspaniałym placem zabaw, chronionym przez wartowników przed inwazją "obcych" z zewnątrz. Centrum zainteresowania stanowiła oczywiście karuzela z dwoma drewnianymi końmi, na której ćwiczyli żołnierze.

W soboty mama prowadziła całą naszą czwórkę na kąpiel w wannie przy kotłowni u pana Mikołaja Perepelicy. W Dzień Zaduszny i w Święto Niepodległości stawialiśmy świeczki i kładliśmy kwiaty na Grobie Nieznanego Żołnierza. Ochoczo biegaliśmy ścieżką pomiędzy sosnami do kantyny po słodycze. Prowadził ją pan Cygan z małżonką. Po wojnie państwo Cyganowie mieli kiosk handlowy w hali targowej, która znajdowała się w pobliżu obecnej biblioteki uniwersyteckiej. Pan Cygan był kawalerem Orderu Virtuti Militari.

Jak jedna rodzina

Wracając do ambulansu, pamiętam, że plansze z zasuszonymi wzorcami traw i szkielet koński służyły do szkolenia żołnierzy - sanitariuszy weterynarii oraz obsługujących konie. Oprócz tej ekspozycji na zapleczu budynku znajdował się też żywy ogród, gdzie rosły różne trawy, zioła i warzywa. Dostawcą siana i pasz dla koni do koszar był Żyd nazwiskiem Gryemann. Odbiór zawsze odbywał się komisyjnie, z udziałem mego ojca. Często już od rana przed bramą stały furmanki chłopskie z sianem.

Około 1935 roku, po śmierci marszałka Piłsudskiego, rodziny podoficerów zostały wyprowadzone z koszar. Zamieszkaliśmy przy ul. Depowej 14 (około 100 m od bramy). Po dwóch latach przeprowadziliśmy się do większego, nowego domu przy ul. Szosa Południowa. Na parterze były 4 mieszkania podoficerów DAK-u. Oprócz nas mieszkali tam: wachmistrz Antoni Bartnicki (troje dzieci) - kapelmistrz DAK-u, ogniomistrz Wacław Nowicki (dwoje dzieci) i plutonowy Starosta (jedna córka).
Z życia koła "Rodziny Wojskowej" pamiętam wiele imprez kulturalnych. Dla pań (żon) organizowano częste odczyty, zebrania, imprezy, majówki w lesie. Były różne przedstawienia, skecze, istniało przedszkole (chodzili tam moi dwaj starsi bracia), odbywały się zabawy, spotkania choinkowe ze św. Mikołajem, zabawy.
Nie mieliśmy w pobliżu żadnych krewnych (wszyscy żyli w woj. warszawskim), stąd całe nasze życie towarzyskie obracało się wokół rodzin wojskowych.

Stracił oko

Przyszedł rok 1939. Skończyło się nasze szczęśliwe dzieciństwo. Trzeba było walczyć o chleb. Ostatni raz byłem w koszarach - widziałem jak cywile pośpiesznie nakładali mundury. Po raz ostatni Szosą Południową, w kierunku tunelu, przemaszerowało wojsko DAK-u. Wypatrywaliśmy ojca i znajomych.
Żołnierze na koniach wesoło śpiewali "Z Warszawy pójdziemy do Berlina, zabijemy Hitlera s...syna". Wraz z dorosłymi zaczęliśmy kopać w ogrodzie schron. Przeleciał nad głowami pierwszy niemiecki myśliwiec. Ludzie w strachu przed bombami opuszczali miasto. My w piątkę oraz rodzina Bartnickich (trzy osoby) podwodą z koszar wyjechaliśmy na kolonię Koplany koło Białegostoku.

Po kilku dniach dotarła do nas złowieszcza wiadomość - ojciec ciężko ranny leży w szpitalu miejskim im. św. Rocha. Udałem się tam z mamą. Widok był niesamowity. W salach, w ścisku, jeden przy drugim leżeli ciężko ranni żołnierze, zewsząd słychać było jęki cierpiących.

Z trudem odnaleźliśmy ojca. Poznałem go po jednym oku, patrzącym spod opatrunku. Drugie stracił. Ojciec został ciężko ranny 13 września podczas walk w okolicach Zambrowa. Był dwukrotnie postrzelony w płuca oraz w nogę, miał też zmiażdżoną łopatkę. Po kilku dniach Rosjanie wydali decyzję: ranni żołnierze polscy będą ewakuowani do Mińska, szpital ma funkcjonować dla potrzeb Armii Czerwonej i ludności cywilnej. Patriotyczni białostoczanie i byli wojskowi postanowili nie dopuścić do tego. Zaczęli zabierać rannych do własnych domów i szukać ich rodzin. My oczywiście też zabraliśmy ojca do domu, a wraz z nim młodego chłopaka z 14. DAK-u.

Rozkaz: Do pracy!

Ojciec został tylko w jednej pokrwawionej koszuli, wszystko przepadło. Koledzy dostarczyli cywilne ubranie. Na życie, aby się utrzymać, mama sprzedawała na rynku, co się tylko dało. W naszym domu też zaszły zmiany. Zostaliśmy tylko my i rodzina ogniomistrza Bartnickiego. Nowickich i Starosty już nie widziałem. Mieszkania ich zasiedlili z rodzinami sowieccy oficerowie. Nam przydzielili miłą, młodą rosyjską dziewczynę - kasjerkę na dworcu kolejowym. Wkrótce ściągnęła ona swoich starych rodziców z Murmańska. Chcieli być dalej od wojny z Finlandią (nie wiedzieli, że za rok tu będzie piekło).

Gdzieś około marca 1940 roku ojciec dostał nakaz pracy weterynaryjnej do wsi Berszty w powiecie grodzieńskim. W lipcu i my z mamą tam przyjechaliśmy. Ojciec bał się, że jak zostaniemy w Białymstoku, to NKWD wywiezie nas w głąb Rosji. W Bersztach byliśmy jedynymi Polakami. W szkole uczyliśmy się po białorusku i rosyjsku. Ojciec, oprócz zwierząt, leczył też ludzi, gdyż w promieniu 12 km nie było żadnego lekarza. Zdarzyło się, że nawet przyszył chłopcu trzy palce, ucięte w sieczkarni.

Ojciec zmarł, brat poległ na froncie

Czerwiec 1941 r. przyniósł nawałnicę niemiecką. Zlikwidowana została szkoła, szpital, gmina. Nie wiem, kiedy i jaką drogą trafił ojciec do AK. Współpracował też z partyzantką miejscowych oddziałów białoruskich. Poprzez AK został skierowany na kurs badaczy mięsa w Białymstoku. W 1944 był na zgrupowaniu w rejonie Szczuczyna - Skidla. Po wkroczeniu do Polski Armii Czerwonej wrócił do domu. Był już wtedy bardzo chory. Na domiar złego w październiku 1944 r. do naszego domu wpadła grupa sowieckiego NKWD. Szukali "biełopolaków" i broni (później dowiedziałem się, że były to masowe aresztowania AK-owców...).

Wreszcie przyszło najgorsze, 28 października 1944 r. ojciec zmarł. Miał 43 lata. Na naszą rodzinę wkrótce spadło kolejne nieszczęście. 18 kwietnia 1945 r. poległ na froncie brat ojca Ryszard. Skończył zaledwie 18 lat.

Ja z matką i młodszym bratem wróciliśmy do Białegostoku w listopadzie 1945 roku. Pomimo wielu starań mama - wdowa po zmarłym żołnierzu (bohaterze dwóch wojen) i stracie syna na wojnie - nie otrzymała żadnej renty. Została sama z dwoma jeszcze nieletnimi synami na utrzymaniu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny