Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dżentelmeni z miejskiego wysypiska

Janusz BAKUNOWICZ
Janusz Bakunowicz
Ich narzędzia pracy są proste. To motyczka osadzona na długim trzonku i plastikowe wiaderko, znalezione prawdopodobnie w miejscu pracy, czyli na miejskim wysypisku śmieci. Sami też są prości i skromni. Swego zajęcia się nie wstydzą. - My przecież nie kradniemy - mówią. Jednak nie chcą, żeby ktoś ich rozpoznał na zdjęciach w gazecie, bo dla dzieci to będzie wstyd. Uczą się w dobrych szkołach. Na studia się wybierają. - I jak tu w towarzystwie powiedzieć, że ojciec w śmieciach grzebie.

Pracują zgodnie. Nie kłócą się. Czasami jest ich nawet kilkunastu. Jak ktoś nieźle zarobi, to nie ma go przez kilka dni. - Wraca, jak wszystkie pieniądze przepije - żartują. Wśród nich jest jedna kobieta, około trzydziestki. - Ale teraz nie przyjeżdża, bo urodziła dziecko - mówi Wojtek, chłop pod czterdziestkę. - Jest teraz na macierzyńskim - żartują inni.
Na wysypisko cały czas przychodzą ci sami. Gdyby przyszedł ktoś nowy, to by nie przegnali. - Tu nigdy nikt nikogo nie przeganiał. I nie będzie - mówią. - Każdemu wolno.
- To dodatkowe zajęcie, z którego parę groszy jest. Zamiast siedzieć na Plantach z piwem i od matki na papierosy żebrać, to lepiej ja zarobię i jeszcze matce parę złotych dam - mówi Krzysiek.

W baraku jak w domu

Ich lokum to prymitywny barak naprędce sklecony z tego, co można znaleźć na wysypisku. Konstrukcja zbita z kawałków drewna, dach z dykty. W środku stoi nieco sfatygowana kanapa. Zamiast nóżek dwie skrzynki po piwie. Za listwą krzyż. Obok święty obrazek. Pełna kultura. Namiastka domu. - Ten barak to od deszczu - twierdzi Krzysiek. - Jest też gdzie wypić, zapalić. Wcześniej stał na terenie miejskim, ale teraz przenieśliśmy go na teren prywatny. Tu ktoś ma żwirownię i pozwolił nam się osiedlić. Ma z tego korzyść, bo czasami w nocy koparki się przypilnuje.
Zbierają zazwyczaj złom. Żelazo, aluminium, miedź. Żelaza jest najwięcej, ale i mało za nie płacą. Tylko 15 groszy za kilogram. Aluminium jest trochę droższe. - Najdroższa jest miedź - mówi Wojtek. - Za miedź płacą 7 złotych za kilogram. Najwięcej miedzi jest w kablach elektrycznych, ale trzeba je wypalać. Wypalamy w ognisku. Jak opali się plastik, zostaje czysty metal.
Trochę miedzi i aluminium jest w telewizorach. Z tych nowszych można nawyciągać metalu na cztery, pięć złotych. Więcej miedzi jest w telewizorach starszej generacji. Z takiego Rubina czy ruskiego można nawet 20 złotych mieć.
Chłopcy ostatnio specjalizują się w puszkach po piwie. Tego jest najwięcej. Za kilogram puszek na skupie złomu płacą 3,70 złotego. Jest to tzw. aluminium spożywcze. - Za kwasówkę płacą drożej - mówi Krzysiek. - To są stare patelnie i garnki aluminiowe.

Palce nie kwiatki

Krzysztof pracuje na wysypisku z doskoku. Jest dobrym budowlańcem. Muruje, otynkuje. Nawet w Belgii był. Tutaj po wsiach jeździ i zarabia. Jak nie ma roboty, wraca na wysypisko. - Czasem lepszą dniówkę można mieć jak na budowie - twierdzi Krzysiek. - Średnio 100 złotych wychodzi. Czasami mniej, czasami więcej. Raz przywiózł facet siedem kilo miedzi, to dniówka wyszła ponad 150 złotych. To czego chcesz? Gdzie tyle zarobisz?
Krzysiek to stary kawaler. Mieszka z matką w Bielsku na Kaczogrodzie. Jednak ostatnio tak związał się z wysypiskiem, że na noc do domu nie wracał. Spał w baraku. Miesiąc w domu go nie było.
Akurat ze stawu przy Jagiellońskiej w Bielsku wyłowiono zwłoki mężczyzny. Wszyscy myśleli, że to Krzysiek, bo jego długo w domu nie było. I ryby lubił łowić. Brat zidentyfikował zwłoki, rozpoznał w nich brata. Rodzina zamówiła księdza, wykopali dół, po Bielsku rozwieszono klepsydry. Na wysypisku nikt nie wiedział, że Krzyśka już chowają.
- W niedzielę nie miałem co robić, więc pojechałem na "fajansiarnię" (tak zbieracze złomu określają miejskie wysypisko - przyp. red.) - opowiada Wojtek. - Krzysiek beztrosko gotował kapuśniak. Kroił i wrzucał kiełbasę. Kultura. Szafa gra - myślę.
Kiedy Wojtek wrócił do domu, kuma oznajmiła mu, że Krzysiek nie żyje. - Jaki Krzysiek? - pytam. - No, nasz - odpowiada. - Pomyślałem, że do jakiejś jamy wpadł, bo są tam głębokie. Ale ta mówi, że w piątek wyłowili. Ryknąłem śmiechem. Przecież widziałem, jak dwie godziny temu kapuśniak na wysypisku gotował.
Zaraz obdzwoniono rodzinę. Pogrzeb odwołano. Bracia i szwagrowie pojechali po Krzyśka na wysypisko. Przywieźli do domu. Źli byli na niego i zarazem szczęśliwi, że żyje.
- Powiedziałem przecież matce, że przez miesiąc mnie nie będzie - twierdzi Krzysiek. - Mam za złe bratu, że mnie źle rozpoznał. Przecież wie, że ja nie mam najmniejszego palca. Przecież palce to nie kwiatki. W wodzie nie odrastają.
- Teraz, Krzysiu, będziesz żył długo - żartują koledzy. - Aż do śmierci - odpowiada zmartwychwstały.

Zegarki, biżuteria i dolary

Krzysiek kończy swą opowieść o zmartwychwstaniu. Motyczkę bierze w rękę i do roboty. Musi iść do pracy, bo przyjechała następna śmieciarka z "fajansem". Wojtek zostaje w baraku. To weteran. Na wysypisku pracuje ponad trzy lata. Zbytnio nie rwie się do roboty. - Ostatnio jest tego coraz mniej, bo na mieście w śmietnikach wybierają - twierdzi Wojtek. - Po śmietnikach łazić to wstyd. Ale tu? Na wysypisku? Tu przecież nikt nie widzi.
A na takim wysypisku oprócz złomu można znaleźć wszystko. Dokumenty, sprzęt AGD, meble, zegarki, sztuczne szczęki. I pieniądze.
- Kiedyś znalazłem portfel - śmieje się Wojtek. - W środku było 86 złotych. Drobne to często znajdujemy. Czasami papierkowe się trafiają. Po 10, po 20 złotych. Nieraz i dolary są. Pewnie ktoś przypadkowo wyrzuca.
Krzysiek raz znalazł reklamówkę. W środku był złoty łańcuszek, obrączka, pierścionek i... półtora litra wódki. Jedna flaszka była zaczęta. Raz znalazł złoty kolczyk. Ważył 4,5 grama. Sprzedał u jubilera.
Najczęściej na wysypisko ludzie przywożą telewizory. W dodatku kolorowe i na chodzie. Zegarki na rękę to standard. - Raz ktoś wyrzucił ich całą reklamówkę - mówi Wojtek. - Wszystkie z paskami były, ale niektóre nie chodziły. Wymieniłem baterie i wszystkie zaczęły chodzić. Całą rodzinę obdarowałem.
Sam też ma zegarek, który znalazł na śmietniku. Trzy lata temu jak zaczynał. Chodzi po dziś dzień bez naprawy.

I dom można umeblować

Na towar od razu są chętni. Przyjeżdżają zazwyczaj po meble. Wersalki stare, fotele zabierają. - Ostatnio sprzedałem meblościankę w dobrym stanie - śmieje się Wojtek. - Za litr spirytusu i dwie ramki papierosów. Jeszcze pomogłem załadować. Tu można znaleźć dosłownie wszystko. Tu można nawet dom wykończyć i umeblować. Jest terakota, glazura, meble. Rower można złożyć. Ostatnio znalazłem kolekcję przedwojennych znaczków pocztowych. Same Hitlery i Piłsudskie byli. Część sprzedałem dla kolekcjonera. Część zostało. Na piecu leżą.
Krzysiek wrócił z pełnym wiaderkiem puszek po piwie. - Ostro jedziesz - mówią chłopcy. - Będziesz miał dobry dzień.
Ale Krzysiek ma dla wszystkich niespodziankę. Właśnie w śmieciach wygrzebał trzy kołowrotki do wędki. Wszystkie dobre. Na chodzie. Tylko z piasku trzeba oczyścić. Wszyscy lubią łowić ryby, to na pewno się przydadzą.

PS. Na prośbę bohaterów reportażu ich imiona zostały zmienione

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny