Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dwaj księża odprawili mszę na najwyższym szczycie w USA. Towarzyszył im policjant z Polski.

Krzysztof Jankowski
Bracia Robert (z prawej) i Krzysztof Grzybowscy tylko jedną noc spędzili w hotelu. Zazwyczaj nocowali na dworcach, lotniskach, w namiotach, a nawet w samemu przygotowanym igloo.
Bracia Robert (z prawej) i Krzysztof Grzybowscy tylko jedną noc spędzili w hotelu. Zazwyczaj nocowali na dworcach, lotniskach, w namiotach, a nawet w samemu przygotowanym igloo. Fot. Archiwum rodziny Grzybowskich
Pierwszą udokumentowaną mszę świętą na najwyższej górze Ameryki Północnej odprawili dwaj księża pochodzący z Bielska. Krzysztofowi i Robertowi Grzybowskim, bo o nich mowa, towarzyszył trzeci bielszczanin, policjant Adrian Przyłucki.

Wejście na Mount McKinley na Alasce zajęło im tydzień: - Musieliśmy chuchać w kielich, bo w trakcie mszy zamarzało wino - śmieją się bracia-księża, miłośnicy wspinaczki wysokogórskiej.

Zdobyli już kilka poważnych szczytów: n najwyższy w Europie Mont Blanc (4810 m npm) n kaukaski wulkaniczny Elbrus (5642 m) n leżący przy granicy Turcji z Iranem Ararat (5165 m).

- Zaczynaliśmy od Tatr - wspomina ks. Krzysztof. - Pierwszą poważną wyprawą była ta z 2007 roku na Mont Blanc. Poszliśmy wtedy z naszym bratem, Łukaszem.

Zostali mistrzami Europy

Krzysztof i Robert Grzybowscy pochodzą z Bielska Podlaskiego. Tu ukończyli szkoły, a potem Seminarium Duchowne w Drohiczynie.

Od początku byli pełni sportowych pasji. Krzysztof trenował sporty siłowe, Robert w liceum był podstawowym piłkarzem IV-ligowego Tura Bielsk Podlaski. W seminarium stworzyli drużynę, z którą zdobyli tytuł Mistrzów Europy Seminariów Duchownych, walcząc z mocnymi rywalami m.in. z Wysp Brytyjskich czy z południa kontynentu.

- Zawsze mieliśmy żyłkę sportowców - zapewniają zgodnie.

W mistrzowskim zespole grał też trzeci z urodzonych w Bielsku księży, Tomasz Żukowski: - To właśnie z Tomkiem weszliśmy w 2008 roku na Ararat - dodaje ks. Robert.

Nocleg na pustyni

Miłości do sportu nie porzucili nawet po przyjęciu święceń kapłańskich. Robert zasłynął nawet jako pierwszy czynny ksiądz grający w IV lidze w barwach Cresovii Siemiatycze. Organizowali też wyprawy kajakowe czy rowerowe.

- Z bratem Łukaszem wybraliśmy się na miesięczną wycieczkę rowerową po Izraelu i Jordanii - wspomina Robert Grzybowski. - Nie było żartów, czterdziestostopniowy upał, noclegi na pustyni i na dodatek trzeba kombinować, jak nie dać się zastrzelić.

Jednak najsilniejszą pasją okazałą się wspinaczka wysokogórska. To ona zaprowadziła ich w lipcu tego roku na najwyższy szczyt Ameryki Północnej. Krzysztof i Robert Grzybowscy, wraz z kolegą Adrianem Przyłuckim wyruszyli na Alaskę. Za cel obrali najwyższy amerykański szczyt, leżący wśród lodowców sześciotysięcznik Mount McKinley (6194 m). I zdobyli go!

- Na szczycie odprawiliśmy mszę świętą. Był to pierwszy udokumentowany przypadek mszy na McKinleyu - mówi ks. Robert.

Poszli śladem Kukuczki

- Niektórzy twierdzą, że położony na lodowcu McKinley to najmroźniejsza góra świata. Tam wybitny polski alpinista Jerzy Kukuczka stracił palce u nóg - mówi ks. Krzysztof. - Na szczęście, dopisywała pogoda. Bez niej bylibyśmy bezradni.

Krzysztof i Robert wyruszyli w tegoroczną podróż 24 czerwca. Dwa dni później wylądowali na lodowcu, na wysokości 2200 m npm. I zaczęła się wspinaczka. Wybrali drogę Kukuczki. Trzy dni szli z saniami i plecakami do bazy na 4300 m.

- Tam zrobiliśmy sobie dzień odpoczynku - mówi ks. Krzysztof.

Atak na szczyt

Najważniejsza walka rozpoczęła się 31 czerwca. Weszli na 5200 m, zostawili zapasy i... wrócili.

- Mamy doświadczenie. Wiemy, jak ważna jest aklimatyzacja. Zbyt wielu widzieliśmy alpinistów, którzy nie mogli zejść z góry o własnych siłach - wyjaśnia ks. Krzysztof.

Następnego dnia weszli do ostatniej bazy, a 3 lipca zaatakowali szczyt.

- Po drodze wiatr urywał nam głowy, ale na szczycie pogoda był kryształowa - opowiadają.
Około godziny 16 odprawili na szczycie góry mszę. Zejście zajęło im trzy dni.

- Tak naprawdę, to właśnie droga w dół była najtrudniejsza i najniebezpieczniejsza - przyznaje Krzysztof.

W igloo też jest przytulnie

Kolejne dni spędzili w Parku Narodowym Denali.

- Niedźwiedzie grizzly, łosie, lwy morskie. Chwalimy się bogactwem przyrody Podlasia, ale tamte rejony są nieporównywalnie bogatsze - wyjaśnia Robert.

Grzybowscy polowali na łososie w górskich potokach, opływali fiordy, spotkali się z honorowym konsulem Polski na Alasce Stanisławem Boruckim: - I tylko jedną noc w ciągu miesiąca spędziliśmy w hostelu. Po za tym nocowaliśmy w namiotach, igloo, na lotniskach, dworcach, albo u dobrych ludzi. Do tego też trzeba się przyzwyczaić - przyznają księża Robert i Krzysztof Grzybowscy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny