Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dr Jan Jerzy Milewski: Białystok winny jest obrońcom Grodna ulicę

Tomasz Maleta [email protected]
Musimy pamiętać o obrońcach Grodna - przekonuje dr Jan Jerzy Milewski
Musimy pamiętać o obrońcach Grodna - przekonuje dr Jan Jerzy Milewski archiwum
Także inne podlaskie miasta graniczące dziś z Białorusią, a które miały przed wojną ożywione kontakty z Grodnem, leżącym przecież w tym samym województwie - mówi dr Jan Jerzy Milewski, historyk z Instytutu Pamięci Narodowej i Uniwersytetu w Białymstoku

Pięć lat temu, w 70. rocznicę wybuchu II wojny światowej, na Westerplatte, był prezydent Rosji Władimir Putin. Dziś to byłoby niewyobrażalne.

Niestety, wydarzenia idą w złym kierunku. Wydawało się, że Rosja odcięła się od tego, co złe w jej historii, a na pewno takim niechlubnym fragmentem dziejów był pierwszy okres II wojny światowej, czyli lata 1939 -1941. Tymczasem okazuje się, że zaczęła postępować jak jej sojusznicy sprzed 75 lat. To jest nie tylko smutne, ale i dla nas niebezpieczne.

Perspektywa, że wnukowie Sybiraków, bo na pewno nie sami Sybiracy, doczekają się 17 września przeprosin ze strony przywódcy Rosji, oddaliła się w nieskończoność.

Myślę, że za dużo liczymy na gesty przywódców. Uważam, że bardziej należy pamiętać o społeczeństwie rosyjskim. Starać się rozmawiać z jego przedstawicielami, pokazywać swoje stanowisko, dyskutować o historii. Tymczasem okazuje się, że kryzys polityczny wpływa na zahamowanie takich debat. To niedobrze. Pięć lat temu, w 70. Rocznicę wybuchu II wojny światowej, podczas moskiewskiej konferencji poświęconej wydarzeniom z września 1939 roku mogłem mówić, co chciałem. Budziło to kontrowersje, ale później mój artykuł na temat zajęcia ziem północno- wschodniej Polski ukazał się bez żadnej ingerencji cenzury.

Możemy się na polityków obrażać, natomiast jako społeczeństwa nie powinniśmy się nawzajem bojkotować

Jednak rok polskiej kultury w Rosji, z którego zrezygnowały Polskie w obecnym klimacie chyba nie miał sensu?

Jeszcze raz podkreślam, że powinniśmy rozmawiać ze społeczeństwem rosyjskim, powinny być kontakty w sferze naukowej, kulturalnej. I to trzeba odciąć od polityki. Nie możemy budować muru pomiędzy tymi dwoma społeczeństwami. To będzie groziło, że przemiany w Rosji będą zachodzić jeszcze wolniej.

Jednym z symboli drugiej połowy września 1939 roku w północno-wschodniej Polsce była obrona Grodna przed wojskami sowieckimi.

Zacznijmy od tego, że 17 września był wielkim zaskoczeniem. Zarówno dla polskich polityków, jak i społeczeństwa. Wiedziano, że 23 sierpnia podpisano w Moskwie pakt Ribbentrop-Mołotow, ale nie znano tajnego protokołu, w którym nie tylko podzielono Polskę, ale też ustalono strefę wpływów w Europie Środkowo-Wschodniej. Tu można dodać z pewną nutką goryczy, że nasi sojusznicy na Zachodzie poznali treść tego tajnego protokołu, ale jej nam nie przekazali.

Dlaczego?

Prawdopodobnie dlatego, by nie osłabiać w Polakach ducha walki. Psychicznie byliśmy do niej przygotowani. Możemy krytykować II RP za różne słabości, ale na pewno nie można jej odmówić tego, że nie wychowywała młodych ludzi w duchu patriotyzmu. Ci młodzi ludzie byli skłonni oddać swoje życie za ojczyznę. I faktycznie je później poświęcali. A w 1939 roku byliśmy jednym z nielicznych społeczeństw, które uważało, że trzeba się przeciwstawić agresji hitlerowskiej. Takiej chęci walki próżno było szukać wśród społeczeństwa francuskiego. A ponieważ Brytyjczycy po doświadczeniach z Czechosłowacją doszli do wniosku, że nie można dalej ustępować Hitlerowi, popierano wszelkie dążenia, by się przeciwstawić, żeby walczyć

Szkoda, że po wypowiedzeniu wojny 3 września sami nie dali przykładu, tak jak mieszkańcy Grodna.

Polacy uważali, że trzeba walczyć. W czasach PRL-u czasami wyśmiewano słowa ministra Becka wypowiedziane z sejmowej trybuny, że najcenniejsza rzeczą dla narodu jest honor. W sensie mentalnym społeczeństwo polskie było przygotowane do walki, chociaż nie zdawało sobie sprawy z dysproporcji sił. Z kolei wojskowi i politycy uważali, że sojusznicy - zgodnie z układami - przyjdą nam z pomocą. I jeśli przetrzymamy to pierwsze uderzenie, to wojna będzie wygrana. Prawdopodobnie tak by się stało. Wielu współczesnych historyków wojskowości uważa, że gdyby Francuzi i Anglicy wykonali swoje zobowiązania w pełni, to wojna zakończyłaby się już jesienią, najpóźniej do końca 1939 roku.

Ale dywizje alianckie ani drgnęły, za to 17 września dostaliśmy cios w plecy od bolszewików.

To było zaskoczenie dla wojskowych. Świadczy o tym chociażby rozkaz gen. Edwarda Rydza- Śmigłego, by nie walczyć z Sowietami. Chyba, że bylibyśmy rozbrajani lub atakowani. To świadczyło o zupełniej nieznajomości ówczesnego kontekstu i charakteru, w jakim Sowieci wkroczyli na ziemie polskie. To było jeszcze większe zaskoczenie niż 1 września, bo - w odróżnieniu od rosyjskiej - spodziewano się agresji niemieckiej. Nie było planów obrony ziem wschodnich, ani tak na dobrą sprawę możliwości. Jeśli dochodziło do walk, to były lokalne starcia. Była krótka obrona Wilna, ale największa, a zarazem najważniejsza batalia stoczona na wschodzie (poza bitwą pod Szackiem), to właśnie obrona Grodna od 20 do 22 września 1939 roku.

Dla podkreślenia, czym były te trzy dni walk, często mówi się o Orlętach Grodzieńskich. W analogii do czynu lwowskiej młodzieży sprzed dwóch dekad. To porównanie jest uzasadnione?

Wśród obrońców były jakieś rezerwowe oddziały niewysłane na front, uciekinierzy z Polski centralnej, urzędnicy, ale to młodzi ludzie: harcerze, gimnazjaliści są symbolami oporu przeciwko sowieckiej agresji. Stąd określenie "Orlęta Grodzieńskie" na pewno nie jest na wyrost.

Sposób, w jaki potraktowali ich Sowieci, zwiastował to, co stało się później w Katyniu.

Agresji sowieckiej od samego początku towarzyszyły zbrodnie na ludności polskiej. Nie tylko dokonywane przez różnego rodzaju bojówki komunistyczne. Zaktywizowały się one zaraz po 17 września, ale już wcześniej były przygotowywane na taką ewentualność. Od ich działań ucierpieli osadnicy wojskowi, czy przedstawiciele polskich władz. Odrębną jednak sprawą są zbrodnie popełniane przez żołnierzy regularnych oddziałów Armii Czerwonej. Takim najdobitniejszym przykładem było rozstrzeliwanie obrońców Grodna. W ten sposób w końcowym okresie walk lub po ich zakończeniu życie straciło około 300 obrońców. Aleksander Tatarenko, w wydanej kilka lat temu na Białorusi książce, wydarzenia te wprost nazywa ludobójstwem, które poprzedziło Katyń.

W tym miejscu warto przypomnieć postać gen. Józefa Olszyny-Wilczyńskiego, który 22 września został pod Sopoćkiniami - jako jedyny polski gen. wzięty do niewoli przez Sowietów - zabity strzałem w tył głowy. Przez lata PRL-u obrona Grodna była białą plamą w polskiej historii. I chyba do te pory tamte wydarzenia, w odróżnieniu od innych epizodów nie tylko z wojny obronnej 1939 roku, są mniej znane w powszechnej świadomości społeczeństwa. O Orlętach Lwowskich słyszało wielu, o Grodzieńskich nieliczni.

Mit Orląt Lwowskich był budowany przez cały okres międzywojenny. W przypadku obrońców Grodna nie było możliwości budowania takiego mitu, aczkolwiek ich ofiarę zauważono już w czasie wojny. Gen. Sikorski dokonując w grudniu 1942 roku inspekcji tworzonego w Rosji wojska polskiego na mocy układu Sikorski-Maiski, spotkał się z żołnierzami 6. Dywizji Piechoty, w skład, której wchodzili miedzy innymi mieszkańcy Grodna, powiedział, że za bohaterskie zasługi miasta we wrześniu 1939 roku będzie się starał odznaczyć Grodno orderem Virtuti Militari.

Później już, niestety, nie było takiej możliwości by taki medal miasto otrzymało.

Na Białorusi Sowieckiej rzecz jasna nie mówiono o obrońcach Grodna, ale zdobywcach miasta. W pamięci jest to utrwalone w nazwach ulic (17 września) czy pomnikach poległych czerwonoarmistów atakujących miasto. Wątek obrońców Grodna w ogóle nie istniał. Co gorsze, nie istniał też w Polsce Ludowej. Dopiero po 1989 roku wydarzenia z 20-22 września 1939 roku zaczęły się przebijać do świadomości, pojawiały się informacje w podręcznikach, zaczęły się ukazywać artykuły. Zaczęto też w różnych miastach nadawać nazwy ulic upamiętniających bohaterską postawę mieszkańców albo obrońców Grodna albo imieniem Tadeusza Jasieńskiego. Ten trzynastolatek stał się symbolem oporu przeciwko Sowietom. Rzucił butelkę z benzyną w czołg, ale się nie zapaliła. Żołnierze schwytali go, przywiązali do frontu tanka i tak jechali przez miasto. Traktowali go, jako żywą tarczę. Do dzisiaj nie wiemy, gdzie jest pochowany Tadzio Jasińskiego, bo na cmentarzu w Grodnie jest tylko jego symboliczny grób. Takie ulice są w Warszawie, we Wrocławiu i w innych miastach, głównie w zachodnich województwach.

To, dlaczego nie ma w Białymstoku?

To jest zaskakujące. Przecież u nas jest ulica Orląt Lwowskich.

Zwłaszcza, że w ostatnim ćwierćwieczu odkomunizowano wiele ulic, w zeszłym roku prezydent to samo uczynił z ul. 27 Lipca.

Doprawdy, trudno zrozumieć tę inercję.

Bo tak na dobrą sprawę byliśmy z Grodnem bliźniaczym miastem.

Wydaje mi się, że nie wynika to z niechęci władz, ale jakiegoś niedopatrzenia. Przecież jest w Białymstoku Towarzystwo Miłośników Grodna i Wilna, są instytucje krzewiące pamięć i historię, rada ochrony pamięci, różnego rodzaju komisje. Zaskakujące, że do tej pory nikt nie wpadł na ten pomysł. W Białymstoku jesteśmy to winni obrońcom Grodna.

Tym bardziej, że pretendujemy do roli depozytariusza pamięci o Golgocie Wschodu. Nie tylko przez doroczny marsz Żywej Pamięci Polskiego Sybiru, ale też budowę Muzeum Sybiru.

Tu nie chodzi tylko o Białystok, ale wszystkie inne podlaskie miasta graniczące z Białorusią. To jest Augustów, Sokółka i inne miejscowości, które miały przed wojną ożywione kontakty z Grodnem, leżącym przecież w tym samym województwie. Może ich mieszkańcy też byli wśród obrońców Grodna, bo tak naprawdę nie wiemy, kto zginął w ciągu tych trzech dni walk. Tym bardziej warto o tych ofiarach pamiętać.

I chyba też ze względu na losów powojenność. Bo zgodnie z postanowieniami teherańskimi część Grodna miała leżeć w Polsce.

Stalinowi udało się oszukać aliantów. Cały czas podkreślał, że chce granicy na linii Curzona. Ta argumentacja była dla niego wygodna. Często podkreślał, że to nie on arbitralnie, ale zachodni polityk wytyczył przeszło dwie dekady wcześniej ten wariant przebiegu granicy miedzy Związkiem Sowieckim i Polską. Biegła ona na pewnym odcinku wzdłuż Niemna i lewobrzeżne Grodno, ale też Suwalszczyzna Sopoćkińska miała być w granicach Polski. Tak na marginesie, byłem zaskoczony, gdy dowiedziałem się, że w Sopoćkinach jest ulica gen. Olszyny-Wilczyńskiego. Nie wiem, w jaki sposób lokalnym władzom samorządowym to się udało, ale tak jest.

A w Białymstoku poświęcona jest mu tylko tablica na cmentarzu przy 11 Listopada. Na dodatek z błędną datą śmierci.

To trzeba poprawić.

Symbolem obrony Grodna

stał się 13-letni Tadzio Jasiński, którego Sowieci użyli jako żywej tarczy. Tak opisuje jego śmierć Grażyna Lipińska: "Na łbie czołgu rozkrzyżowane dziecko, chłopczyk. Krew z jego ran płynie strużkami po żelazie. Zaczynamy z Danką uwalniać rozkrzyżowane, skrępowane gałganami ramiona chłopca. I widzę, jak uwolnione z więzów ramionka wyciągają się do nas z bezgraniczną ufnością. Wysoka Danka jednym ruchem unosi dziecko z czołgu i składa na nosze. Ja już jestem przy jego głowie. Chwytamy nosze i pozostawiając oniemiałych naszym zuchwalstwem oprawców, uciekamy w stronę szpitala. - Chcę mamy - prosi dziecko. Nie pomaga transfuzja krwi. Chłopiec coraz słabszy, zaczyna konać. Ale kona w objęciach matki i na skrawku wolnej Polski, bo szpital wojskowy jest ciągle w naszych rękach." (G. Lipińska, Jeśli zapomnę o nich..., s. 26).

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny