Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dorota Sokołowska: Bóg zapalił latarnie na mojej drodze

Jerzy Doroszkiewicz
Dorota Sokołowska, dziennikarka Polskiego Radia Białystok, prezenterka, autorka reportaży. W ubiegłym roku wydała książkę „Dźwiękoczułość”.
Dorota Sokołowska, dziennikarka Polskiego Radia Białystok, prezenterka, autorka reportaży. W ubiegłym roku wydała książkę „Dźwiękoczułość”. Wojciech Wojtkielewicz
Zanim wyszłam do szpitala, podeszłam do swojego ulubionego obrazu Jezusa i powiedziałam mu: Idziesz tam ze mną. Boję się, nie dam rady tego znieść. Ale musisz mi dać znać, że mnie nie opuściłeś - zwierza się Dorota Sokołowska, współautorka poradnika dla zagubionych

Kurier Poranny: W jaki sposób poznała Pani ks. Krzysztofa Kralkę?

Dorota Sokołowska: Po raz pierwszy spotkałam go na Charyzmatycznych Dniach Młodych w Hermanówce. Pojechałam tam zrobić relację w zastępstwie za kogoś, kto wyjechał właśnie na urlop. Była końcówka wakacji, mnóstwo kolorowej młodzieży i on pośród nich. Tak mówił o miłości, że zostałam na dłużej i zamiast minutowej relacji, zrobiłam reportaż o księdzu Krzysztofie. Był studentem historii, antyklerykałem, ale któregoś dnia, podczas pielgrzymki Jana Pawła II „Bóg bogaty w miłosierdzie” poczuł powołanie. Jego życie to jedna z piękniejszych historii nawrócenia, jaką mogłam obserwować. Długo rozmawialiśmy, a potem ksiądz zaproponował, żeby nasze rozmowy też nagrać. Rozmawialiśmy tak trzy lata, w czasie dosyć dla mnie ciemnym, więc te spotkania były też plastrem na moją zrozpaczoną duszę.

Co zdecydowało o chęci zapytania właśnie tego kapłana o tak fundamentalne podstawy naszego istnienia jak modlitwa, nadzieja, miłość, czy wreszcie wiara?

Rozmawialiśmy o wszystkim, co ważne. Krążyliśmy wokół ludzkiego życia, widzianego w szerokim kontekście. Okazało się, że te pojęcia mieściły wszystkie odpowiedzi na trudne pytania, stawiałam je z perspektywy doświadczenia samotności, rozpaczy. Pytałam od siebie i w imieniu wielu ludzi, zawsze była to jednak próba mierzenia się z trzema boskimi cnotami. Splotłam je z modlitwą, czyli tym, co najbliższe i najtrudniejsze.

Ks. Kralka przyrównuje modlitwę do rozmowy, ale podkreśla, by stale uczyć się Boga. A co Pani czuje się modląc?

Czuję, że jestem w najlepszych rękach. Że nie muszę o nic się martwić, naprawdę, odkąd oddałam Bogu wszystko, spadł ze mnie największy ciężar. „Ty się tym zajmij”, mówię wtedy za ojcem Dolindo Ruotolo. I działa. Tak udało mi się porozwiązywać wszystkie największe problemy. Dzięki temu mogę cały czas, nawet w chwilach ciężkiej próby, być optymistką. Będzie dobrze, czyli tak jak chce Bóg. On chce jak najlepiej. Bardzo się cieszę, że dostałam łaskę wiary.

Czy często ma Pani uczucie bliskości Boga, jego niemal fizycznej obecności w Pani życiu?

Ostatni przykład? Bardzo się bałam naświetlań onkologicznych. Byłam sama, z diagnozą, z niewiadomą w sprawie przyszłości. Z ogromnym pytaniem nad głową: co dalej? Zanim wyszłam do szpitala, podeszłam do swojego ulubionego obrazu Jezusa i powiedziałam mu: Idziesz tam ze mną. Boję się, nie dam rady tego znieść. Ale musisz mi dać znać, że mnie nie opuściłeś. Powiedziałam to, zrobiło mi się lżej, a potem, kiedy siedziałam już przed drzwiami Zakładu Radioterapii, na kwadrans przed wejściem na pierwszy zabieg, dostałam smsa. „Jezus jest z Tobą. Nie lękaj się” (śmiech). Oczywiście, że Bóg posługuje się ludźmi, napisała tak moja koleżanka. Ale kiedy wsłuchamy się i wpatrzymy dokładnie, taka obecność Boga w naszym życiu jest bardzo częsta. On mówi do nas przez ludzi.

Co działo się z Pani wiarą, kiedy dowiedziała się Pani, że cierpi na złośliwego raka, potrzebna będzie operacja, seria naświetlań?

Pewnego bardzo wczesnego poranka (miałam wtedy program w radiu od godz. 5) obudziłam się szczęśliwa, pogodna, ukochana. To było tak ponadludzkie uczucie, że przez dłuższą chwilę leżałam w łóżku, żeby się nim nacieszyć. I tego dnia dowiedziałam się, że moja choroba jest poważna. Nigdy nie poczułam się doświadczona, opuszczona. Wręcz przeciwnie, dostałam nowe życie, rak nauczył mnie, żeby nigdy nie zwątpić. Inni mają gorzej, więc moim zadaniem jest myśleć i modlić się za nich.

Czy te wcześniejsze spotkania z ks. Kralką pomogły wytrwać w wierze i w walce z chorobą?

Nie myślałam o tym. Mam wrażenie, że po drugiej operacji wszystko się przetasowało. Rzeczy nieważne zniknęły, poodmykałam wszystkie trudne tematy, takie jak wybaczanie (mężowi, a także sobie) i zobaczyłam swoje życie inaczej. To były jasne kręgi dookoła mnie, najważniejszy stał się Bóg, dzieci, mama, przyjaciele, praca. Reszta się rozmyła…

W Polsce często chrześcijanie deklarują wiarę, ale można odnieść wrażenie, że związek z Bogiem zastępują rytuałami.

Cieszę się, że znają choćby rytuały. Jest szansa, że kiedyś bliżej zechcą zaprzyjaźnić się z Bogiem. Najsmutniejsze są miejsca, gdzie nie ma już rytuałów. Pamiętam smutek pustych kościołów w Czechach, przerobionych na muzea.

Ks. Kralka w rozmowie z Panią podkreśla, by samodzielnie nie eksperymentować z wiarą, nie odrzucać instytucji kościelnych, przestrzegając wręcz przed Szatanem, który może przybierać postaci fałszywych dobrych aniołów. Jakie inicjatywy chrześcijańskie, wspólnotowe pomogły Pani przetrwać kryzys małżeński?

Ja szukałam pomocy wśród tych, którzy sami to przeszli. Wspólnota Trudnych Małżeństw Sychar ma w internecie setki postów dotyczących tego, jak przeżyć ten okropny czas. I choć nawet się nie zarejestrowałam w tym portalu, to ulgę sprawiało mi czytanie, że nie tylko ja przeżywam kryzys. Godzinami siedziałam przed komputerem i płakałam.

Czy osoby cierpiące na ciężkie choroby także znajdą pocieszenie?

Myślę, że tacy chorzy zawsze znajdują pocieszenie, nie mają wyjścia. W ostatecznej rozgrywce o zdrowie i życie nie stawia się żadnych pytań. Gorzej z ich bliskimi, którzy ciągle wołają - dlaczego? To bardzo trudne, bo przez tę falę buntu wobec Boga nie daje się przecisnąć żadne światło. Wzruszył mnie przypadek dziewczyny, której tato umierał. Opowiadała, że pomyślała tylko „Niech się wypełni Twoja wola”. Dała przyzwolenie Bogu, żeby działał. Nic nie wymuszała, nie miała pretensji. Tylko pozwoliła mu wejść w swoją przestrzeń wiary. Tato wyzdrowiał.

Pani pytania, stawiane w książce „Bóg jest portem”, mogą być po części zrozumiane jako droga chrześcijanina do pełniejszego pojęcia własnej wiary. Czy można ten wywiad rzekę potraktować jako poradnik bycia lepszym wiernym i lepszym człowiekiem?

„Nie przyszedłem pana nawracać” mogę powiedzieć za księdzem Janem Twardowskim. Ostatnia rzecz, jaką chciałabym zrobić, to na siłę, z emfazą wołać o Bogu. Chciałam tylko pytać o to, jak wierzyć, modlić się, kochać, żeby być szczęśliwym. A to sprawia, że jesteśmy lepszymi ludźmi, także dla siebie.

Czy znalazła Pani obiecywany na okładce „pokój serca”?

Wymyślając ten tytuł, dodałam poniżej dopisek inny, niż jest na okładce. To miał być „poradnik dla zagubionych”, bo sama tak się czułam, niby blisko mego Przyjaciela, ale jednak w jakiejś ciemności. Wydawnictwo Esprit postanowiło inaczej i teraz mogę powiedzieć, tak, mój Bóg zapalił latarnie na mojej drodze, dzięki czemu mam pokój serca idąc na spotkanie z Nim. Jestem spokojna i szczęśliwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny