Pomysł na fabułę nie był zły. Prześladowana koszmarami blondynka przypadkowo wsiada do wycieczkowego autobusu, który ma grupce turystom pokazać holenderskie wiatraki. Dzięki nim nie tylko mielono zboże, ale i udawało się odwadniać poldery, czyli pola uprawne które kiedyś były dnem płytkiego morza. I to jedyny fakt w tej krwawej przypowiastce o tym, że za zło trzeba odpokutować. Nie wolno podpalać ojca, nawet kiedy znęca się nad dziećmi, nie wolno operować po pijaku, ani dusić sakramentem złączonej z mężem żony. Zanim się o tym przekonamy, sporo krwi i wnętrzności wyleje się z ekranu.
Standardowa opowiastka o złym, który w potworny sposób zastępuje wymiar sprawiedliwości, szybko zaczyna bawić, a widz jedynie czeka na sposób kolejnej egzekucji. Krótkie retrospekcje przypominające sny i wizje, jakie nawiedzają przed śmiercią ofiary nieludzkiego egzekutora ubarwiają bardziej film, niż wspomniane imponujące efekty pracy charakteryzatorów. Szczęściem w finale mamy kilka zaskakujących rozwiązań, które w finale miast spotęgować grozę, wywołują znaczące mrugnięcie okiem.
Obejrzeć „Diabelski młyn” można, bo szczęściem trwa zaledwie 85 minut, ale ani polskie tłumaczenie ani tytuł oryginalny „The Windmill Massacre” nie spełniają nawet w połowie oczekiwań, jakie zdają się obiecywać.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na Twitterze!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?