Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dariusz Strychalski pobiegł przez piekło

Julita Januszkiewicz [email protected] tel. 85 748 95 18
Góry, piasek i lejący się z nieba żar – przebiegnięcie w tych warunkach 115 kilometrów to wyczyn. Darek jednak chce pokonać w przyszłości całą trasę – 217 km.
Góry, piasek i lejący się z nieba żar – przebiegnięcie w tych warunkach 115 kilometrów to wyczyn. Darek jednak chce pokonać w przyszłości całą trasę – 217 km. Archiwum Dariusza Strychalskiego
Łapianin Dariusz Strychalski nie pokonał 217-kilometrowej trasy przez Dolinę Śmierci. Poddał się po 115 kilometrach. Ale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Będzie próbował za rok.

Spełniłem swoje największe marzenie. Wystartowałem w najcięższym ultramaratonie na świecie - Badwater w kalifornijskiej Dolinie Śmierci - mówi Dariusz Strychalski. Szczupły, opalony, wysportowany. Normalny facet. Chociaż od zawodów minęło już prawie pół roku, Darek ciągle żyje wspomnieniami. Bo bieganie to nie tylko jego pasja, to całe jego życie. To lek, który pomaga mu przezwyciężać słabości.

Lekarze nie dawali mu szans

Darek ma 37 lat. Mieszka z rodzicami i młodszym bratem w Łapach. W dzieciństwie uległ ciężkiemu wypadkowi. Trudno mu o tym mówić. Odżywają bowiem bolesne wspomnienia. Mieszkał wtedy w Olsztynie. Wracał ze szkoły, przechodził przez jezdnię i nagle potrąciła go ciężarówka. Lekarze nie dawali mu żadnych szans na przeżycie. Jednak po prawie dwóch miesiącach chłopiec odzyskał przytomność. Przeszedł kilka skomplikowanych operacji i długotrwałą rehabilitację. Po wypadku ma sparaliżowaną prawą część ciała i problemy ze wzrokiem. Jednak nie przeszkadza mu to pokonywać kolejnych granic i startować w zawodach na równi ze zdrowymi.

Łapianin biega od dwunastu lat. Zaczynał od krótkich dystansów, z czasem je wydłużał. Uczestniczył między innymi w międzynarodowych maratonach w Rzymie, na Łotwie, Litwie, Słowacji. Natomiast przed trzema laty, jako jedyny niepełnosprawny biegacz wystartował w ultramaratonie z Aten do Sparty. Przebiegł wtedy 246 kilometrów.

Dariusz śnił o Badwater

Ale Dariusz ciągle podnosi poprzeczkę. Od kilku lat marzył mu się Badwater. To morderczy bieg. Odbywa się co roku w Dolinie Śmierci, w jednym z najbardziej gorących miejsc na kuli ziemskiej. W temperaturze sięgającej 55 st. C stu zawodników z całego świata próbuje przebiec trasę 217 km. I to w ciągu 48 godzin. Aby w tym biegu wystartować, trzeba udowodnić, że jest się sprawnym fizycznie i odpornym psychicznie.

Podczas kwalifikacji organizatorzy biorą pod uwagę wyniki z jednego ultramaratonu na dystansie 160 kilometrów oraz kilku krótszych ultrabiegów. Łapianin już dwa lata temu zgłosił się do amerykańskiego biegu, ale nie udało mu się zakwalifikować. Nie poddał się. Na początku tego roku znów postanowił powalczyć. Tym bardziej że mógł się pochwalić udanymi startami w hiszpańskim ultramaratonie i greckim Spartathlonie. Tym razem szczęście mu dopisało.

- Osiemnastego lutego dowiedziałem się, że zostałem przyjęty. To była ogromna radość - wspomina Dariusz.

Doskonałe wyniki to niejedyna bariera. Żeby wziąć udział w tych morderczych zawodach, trzeba wpłacić aż 1000 dolarów wpisowego. Do tego jeszcze dochodzą opłaty za wizy oraz lot samolotem do USA. Ważna jest także ekipa wspomagająca i samochód na miejscu. Oczywiście - jedzenie i woda. Dla Dariusza, który ma tylko 600 złotych renty socjalnej, są to ogromne i nieosiągalne kwoty.

Dotychczas swoje wyjazdy sportowiec opłacał sam. Pomagali mu rodzice. Zdarzało się, że musiał prosić o pomoc finansową władze Łap. Marzenie o Badwater pomogła mu spełnić warszawska Fundacja Pramerica, która od dwóch lat wpiera finansowo Darka.

Kondycja i odporność

Gdy załatwił wszystkie formalności, zaczął myśleć o treningach. To właśnie one decydują o sukcesie. A Dariusz do każdego startu intensywnie i systematycznie przygotowuje się. Bo poza marzeniami biegacz z Łap ma też upór. Mimo przeciwności losu jest wytrwały, silny i mocny. Wie, że bez pracy i ogromnego wysiłku, człowiek nic nie osiągnie. Tak też było tym razem.
- Przygotowania do Badwater rozpocząłem już w kwietniu. W okolicach Łap biegałem po 30-40 kilometrów dziennie. Tylko w niedzielę pozwalałem sobie na dziesięciokilometrowy relaks. W sumie w ciągu kilku miesięcy zrobiłem 5 tysięcy kilometrów.

Zdawał sobie sprawę, że w Dolinie Śmierci jest bardzo gorąco, a temperatura przekracza ponad 50 stopni Celsjusza. Dlatego, by przyzwyczaić swój organizm do tego żaru, biegał w ciepłym ortalionowym dresie i czapce. Chociaż w Polsce w tym czasie było 25 stopni.
Poza tym robił sobie saunę. Latem wchodził do zapiętego i dusznego namiotu. Tak ćwiczył odporność na wysokie temperatury.

- Owszem, było ciężko, ale kiedy wiem, że czeka mnie trudny bieg, jeszcze bardziej mobilizuję się do wysiłku - przekonuje Dariusz.

W piekle Kalifornii

W końcu ze swoją ekipą dotarł do Doliny Śmierci. Nocą poprzedzającą bieg Darek prawie wcale nie spał. Bardzo przeżywał start.

- Przed każdym biegiem mam tremę, ale po jakimś czasie ona mija. Wiem po co przyjechałem - uśmiecha się maratończyk.

Zdawał sobie sprawę, że nie będzie łatwo. Trasę znał tylko z map w internecie, wiedział też, że konkurencja będzie silna. A chciał przecież wypaść jak najlepiej.

Start wyznaczono na godzinę 6. Bieg rozpoczął się przy wyschniętym, słonym jeziorze Badwater, położonym 86 metrów poniżej poziomu morza.

- Już nad ranem temperatura była nie do wytrzymania. Woda wyparowywała w powietrze. Myślałem, że przez pierwsze 62 kilometry będziemy biegli po płaskim terenie, a musieliśmy walczyć ze stromymi podbiegami. Było to bardzo męczące i wyczerpujące - relacjonuje Dariusz.

Potem było znacznie gorzej. Trasa wiodła bowiem przez strome i górskie drogi oraz pustkowia. Z nieba lal się potworny żar. Wszędzie było sucho i ani odrobiny cienia.
Na dodatek kończyła się woda, więc Darek nie polewał nią głowy.

Mało tego, organizatorzy nie zapewnili też jedzenia, czyli ryżu i makaronu. Polak miał tylko ze sobą czekolady i batony.

Przeżywał dramat, ale walczył

To wszystko przyczyniło się do kryzysu, który rozpoczął się na 55 kilometrze. Darek wtedy zachorował. Nie mógł nic jeść, ani pić. Wymiotował. Resztkami sił jakoś udało mu się dobiec do punktu kontrolnego Stovepipe Wells.

Piętnaście kilometrów dalej łapianin musiał przerwać bieg, bo czuł się coraz gorzej. Sytuacja była tragiczna.

- Lekarz, którego znaleźliśmy po półtoragodzinnym szukaniu, odradzał mi dalszy bieg. Miałem udar słoneczny. Mój organizm był przegrzany i wycieńczony. Przeżywałem dramat. Płakałem, bo nie wiedziałem co mam zrobić. Z jednej strony chciałem biec, z drugiej docierało do mnie, że mogę umrzeć - wspomina maratończyk.

Zaryzykował i wrócił na trasę. Podjął taką decyzję, bo nie chciał zaprzepaścić szansy, na którą czekał tyle lat.

Była ósma rano. Do ukończenia odcinka w Panamint Springs zostały cztery godziny. Dariusz słaniając się na nogach dotarł do kolejnego punktu kontrolnego - 40 minut po regulaminowym czasie. Bieg zakończył na 115 kilometrze trasy.

Strychalski do tej pory nie może się pogodzić z porażką. Czuje się niespełniony. Przyznaje jednak, że bardzo rzadko zawodnik, który pierwszy raz stratuje, pokonuje trasę.
Dlatego w przyszłym roku chce znów spróbować pokonać Dolinę Śmierci.

- Jestem bogatszy o doświadczenia. Po tym biegu wyciągnąłem wnioski. Na pewno wiem, że muszę wziąć ze sobą jedzenie i wodę.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny