Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy potrzebne nam było tour de Białystok?

Radosław Oryszczyszyn [email protected]
Po zakończonych sukcesem wysiłkach uczynienia Białegostoku jednym z przystanków prestiżowego wyścigu kolarskiego Tour de Pologne prezydent Truskolaski zakończył swoje własne „tour de Białystok”.
Po zakończonych sukcesem wysiłkach uczynienia Białegostoku jednym z przystanków prestiżowego wyścigu kolarskiego Tour de Pologne prezydent Truskolaski zakończył swoje własne „tour de Białystok”.
Kreowanie pozytywnego wizerunku to nie wszystko, czego powinniśmy oczekiwać w związku z konsultacjami społecznymi. Ich celem powinno być pozyskanie od obywateli wiedzy o ich oczekiwaniach wobec prezydenta, uzyskanie informacji, co prezydent powinien uczynić, a przed czym się powstrzymać.

Po zakończonych sukcesem wysiłkach uczynienia Białegostoku jednym z przystanków prestiżowego wyścigu kolarskiego Tour de Pologne prezydent Truskolaski zakończył swoje własne "tour de Białystok". W ramach konsultacji społecznych spotkał się z mieszkańcami białostockich dzielnic, aby wysłuchać ich trosk i problemów, podzielić się pomysłami, porozmawiać. Nawet zagorzali przeciwnicy polityczni prezydenta oraz Platformy Obywatelskiej nie protestowali zbyt głośno przeciwko tej inicjatywie, co może dziwić, zważywszy, że wzorem opozycji parlamentarnej, opozycja w białostockiej radzie miasta skłonna była do tej pory krytykować większość ważnych inicjatyw Truskolaskiego.

Decyzje, których nikt nie poddaje w wątpliwość, powinniśmy traktować z najwyższą podejrzliwością. Warto rozważyć sensowność konsultacji społecznych, nie tylko tych przeprowadzonych przez Truskolaskiego, ale również nieco szerzej, czyli konsultacji jako formy kontaktu władzy z obywatelami. Wszak wcześniejsze inicjatywy o podobnym charakterze trudno uznać za sukces, by wspomnieć chociażby zakończone frekwencyjną katastrofą konsultacje społeczne w sprawie rewitalizacji białostockiego śródmieścia.

Przełamywanie lodów

Białostockie konsultacje społeczne były bez wątpienia próbą przełamania lodów dzielących obywateli i władzę. Co prawda pomysłem tym prezydent nie odkrył Ameryki, bo wcześniej podobne spotkania organizowali prezydenci innych polskich miast, między innymi Łodzi i Gdańska. W rzeczywistości białostockiej jest to jednak nowość.

Wyjście prezydenta z ciasnych gabinetów wieżowca przy Słonimskiej, symboliczne zapukanie do drzwi białostockich domostw, jest czymś nowym nie tylko z punktu widzenia białostockiej rzeczywistości, ale jako takie stanowi rzadkość w niedojrzałej polskiej obyczajowości politycznej. Przyzwyczailiśmy się, że politycy pukają w nasze drzwi, uśmiechają się fachowo, pytają o problemy i obiecują ich rozwiązanie. Ale dzieje się tak tylko wtedy, kiedy trwa kampania wyborcza i kiedy działać należy zgodnie z nieubłaganym prawem demokracji odkrytym już dawno temu w Stanach Zjednoczonych: dziesięć uścisków dłoni równa się jeden głos.

Prezydent Truskolaski jest na półmetku swojej kadencji. Mówi się często, że w demokracji wygrywa ten, kto prowadzi kampanię nieustannie. Czy w przypadku Truskolaskiego, "konsultującego się" z mieszkańcami miasta, mamy do czynienia z początkiem kampanii wyborczej? Trudno zakładać nieszczere intencje prezydenta i jego doradców. Lepiej zastanowić się, jakie korzyści mogą wynikać ze spotkań władza-obywatele.

Zwolennicy podobnych rozwiązań argumentują, że podstawową wadą demokracji przedstawicielskiej jest zrywanie przez polityków kontaktu z wyborcami. W myśl takiego stanowiska rządzący, kiedy ich już wybrano, działają na własną rękę, często nie licząc się z głosem obywateli. Po co bowiem zawracać sobie głowę ich opiniami, skoro do następnych wyborów pozostało jeszcze tyle czasu? Dlatego też, twierdzą zwolennicy konsultacji społecznych, czynne prawo wyborcze, polegające na wrzuceniu co kilka lat karty do głosowania do urny wyborczej, należy uzupełnić prawem obywatela do kontaktowania się z wybranym przez niego politykiem. Demokracja przedstawicielska powinna być uzupełniona narzędziami demokracji deliberatywnej, polegającej na rozmowie, poszukiwaniu kompromisu i wspólnym rozwiązywaniu trudnych problemów.

Psucie demokracji

Konsultacje społeczne byłyby więc nawiązaniem do idei demokracji bezpośredniej. Oto obywatele mają realny wpływ na dotyczące ich sprawy, sami decydują, czy w ich okolicy powstanie spalarnia śmieci, lotnisko, obwodnica. Wybraliśmy, co prawda, swojego przedstawiciela, któremu przekazaliśmy moc decydowania o tych sprawach, wolimy jednak mieć wszystko pod kontrolą i podejmować wszelkie, nawet wykraczające poza zakres naszych kompetencji sprawy.

Nietrudno dostrzec ryzyko tkwiące w takim myśleniu. Nietrudno zauważyć, jak podstępna jest pokusa potraktowania każdego obywatela jak eksperta w każdej sprawie. Wystarczy przypomnieć sobie sprawę obwodnicy Augustowa i przeprowadzone w związku z nią referendum. Nie dość, że nie miało ono jakiekolwiek mocy wiążącej, to dokonało niemałego spustoszenia w naszej kulturze politycznej i polskim rozumieniu reguł demokracji. Oto kilkanaście milionów obywateli posiadających prawa wyborcze zostało mianowanych na jeden dzień ekspertami potrafiącymi podjąć kompetentną decyzję w tak skomplikowanej i wymagającej złożonej wiedzy ekologicznej, logistycznej, inżynieryjnej, transportowej i budowlanej sprawie, jaką jest optymalny przebieg obwodnicy. Trudno się dziwić niskiej frekwencji w referendum, trudno też się łudzić, iż większość z tych, którzy poszli do urn, podjęła decyzję o tym, jak głosować, nie kierując się emocjami, a wiedzą i zdrowym rozsądkiem.

Podobne eksperymenty wywołują w nas poczucie, że jesteśmy ekspertami w sprawach, które wymagają zdobywanej latami specjalistycznej wiedzy. Mieszkańcy jednego z wieżowców na osiedlu Dziesięciny, protestujący przeciwko ulokowaniu na dachu ich bloku masztu telefonii komórkowej, naprawdę uważają, że wiedzą lepiej o rakotwórczym promieniowaniu tych masztów, wbrew doskonale naukowo udokumentowanym ekspertyzom naukowym, wykluczającym takie zagrożenie. Nie powinniśmy jednak ani winić, ani tym bardziej kpić z protestujących mieszkańców Dziesięcin. Publiczna dezaprobata należy się tym, którzy przekonali ludzi, że mogą być ekspertami w każdej sprawie.

Jaka wartość dodana?

Eksperci oceniający wartość różnych przedsięwzięć, projektów, działań często pytają o ich wartość dodaną, czyli o to, na ile ta inicjatywa wzbogaciła jej uczestników, czego się nauczyli, dowiedzieli. Spytajmy więc, jaka była wartość dodana konsultacji społecznych prezydenta Białegostoku? Co prawda trudno sądzić, że takie spotkania kosztują wiele, ale na pewno nieco trwają. Jak mówi przysłowie, czas to pieniądz, a czas urzędnika to pieniądz publiczny, który liczyć należy wyjątkowo skrupulatnie.

Niewątpliwą wartością dodaną konsultacji społecznych jest wzmocnienie i tak już pozytywnego wizerunku prezydenta w oczach opinii publicznej. Z punktu widzenia politycznego PR-u było to przedsięwzięcie ze wszech miar udane, ale równocześnie obarczone niewielkim ryzykiem. Nawet obecność na spotkaniach najbardziej zagorzałych i aktywnych krytyków prezydenta nie mogła zepsuć w ostateczności pozytywnego medialnego wydźwięku konsultacji. Wszak każdy krytyczny głos podczas spotkań z mieszkańcami może być zinterpretowany na korzyść prezydenta, który nie boi się krytyki i z odkrytą przyłbicą stawia czoło nawet najbardziej kontrowersyjnym sprawom i problemom.

Czego dowiedział się prezydent?

Kreowanie pozytywnego wizerunku to jednak nie wszystko, czego powinniśmy oczekiwać w związku z konsultacjami społecznymi. Wszak ich celem powinno być pozyskanie od obywateli wiedzy o ich oczekiwaniach wobec prezydenta, uzyskanie informacji, co prezydent powinien uczynić, a przed czym się powstrzymać. Czy jednak wartość informacyjna zorganizowanych w ten sposób konsultacji społecznych nie jest znikoma?

Czy mieszkańcy Nowego Miasta zaskoczyli prezydenta swoim sprzeciwem wobec planowanej w okolicy ich osiedla spalarni śmieci? Czy prezydent nie wiedział o sceptycznym stosunku mieszkańców ulicy Produkcyjnej wobec osiedla dla eksmitowanych w okolicach oczyszczalni ścieków? Oczywiście, że wiedział. Problemy te są mu znane, podobnie jak znane są oficjalne stanowiska magistratu w tych i podobnych kwestiach. Z kolei pytania o sprawy o wiele bardziej szczegółowe, związane z remontem osiedlowej drogi, przebiegiem którejś z linii komunikacji miejskiej czy brakiem kontenerów na śmieci przy którymś z osiedlowych bloków, zadawane prezydentowi trzystutysięcznego miasta, z konieczności trafiają w próżnię.

Paradoksalnie, okazać się może, iż jedyną stroną, która wyniesie z konsultacji społecznych jakąkolwiek lekcję i korzyść, są uczestnicy tych spotkań. Prezydent bowiem albo wysłuchiwał rzeczy już mu znanych, albo dowiadywał o problemach, które rozwiązywać powinni zaangażowani przez niego urzędnicy. To raczej on jest stroną, dla której konsultacje są szansą przekonania białostoczan, że praca urzędnika to ciężki kawałek chleba, że podjęcie decyzji korzystnej dla jednej grupy oznacza uciążliwości i kłopoty dla innych.

Przytoczone powyżej sprawy spalarni śmieci i problemu zapewnienia tysiącu mieszkańców miasta z wyrokami eksmisji lokali zastępczych stanowią podręcznikowe przykład socjologicznego mechanizmu NIMBY (Not In My Backyard - Nie Pod Moim Nosem). Protestujemy zaciekle przeciwko masztowi telefonicznemu na dachu naszego bloku, zapominając, że sami na co dzień używamy telefonów, a maszt ów na czyimś dachu musi się znaleźć. Nie chcemy spalarni śmieci za płotem, choć sami wytwarzamy ich co najmniej kilkanaście kilogramów tygodniowo i zdajemy sobie sprawę, że gdzieś spalarnia musi powstać. W takich i innych sprawach ostateczną decyzję, często trudną i niepopularną, musi podjąć prezydent. Konsultacje społeczne są dobrą okazją, aby unaocznić społeczeństwu dylematy rządzenia.

Badania najlepszymi konsultacjami

Pozyskanie wiarygodnej wiedzy o tym, co sądzą mieszkańcy miasta, jak oceniają pracę prezydenta i czego oczekują, jest tym bardziej utrudnione, że uczestnicy takich spotkań nie stanowią grupy reprezentatywnej, odzwierciedlającej opinie wszystkich mieszkańców danego osiedla, dzielnicy. Dlatego też wydaje się, że lepszym sposobem uzyskania przez prezydenta rzetelnej wiedzy o nastrojach społecznych obywateli miasta byłoby zlecenie profesjonalnych badań. Pomogłyby one nie tylko kreować pozytywny wizerunek prezydenta jako polityka, co w warunkach demokracji jest całkowicie zrozumiałe, ale dostarczyłyby również obiektywnych informacji, czego oczekują obywatele i jak oceniają pracę miejskich służb oraz urzędników.

Radosław Oryszczyszyn jest pracownikiem naukowym Instytutu Socjologii Uniwersytetu w Białymstoku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny