Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy polityka może być moralna?

Małgorzata Kowalska
Powiada się, że przyzwoity człowiek nie ma czego szukać w polityce.
Powiada się, że przyzwoity człowiek nie ma czego szukać w polityce. fot. Archiwum
W dominującym potocznym przekonaniu polityka jest przede wszystkim "bagnem" i jako taka nie ma nic wspólnego z moralnością.

Z drugiej strony, wielu polityków chętnie powołuje się na zasady moralne, które mają przyświecać ich działaniom. Ekipa do niedawna jeszcze rządząca wprost wyniosła na swoje sztandary "rewolucję moralną", a jej lider ze zbijającą z nóg skromnością powiedział niegdyś o samym sobie, że jest w nim "czyste dobro". Tenże anioł z wielką pasją oceniał i wciąż ocenia swoich przeciwników w kategoriach moralnych, określając ich zachowania i/lub poglądy mianem "niegodnych", "haniebnych", "podłych", "niskich" itp.
W kwestii stosunków między polityką a moralnością panuje zaiste wielkie materii pomieszanie. Spróbujmy nieco rozsupłać ten węzeł.

1. Względna autonomia etyki i polityki
Naiwnością jest przekonanie, że polityka mogłaby być tożsama z etyką albo stanowić jej proste przedłużenie. W rzeczywistości nigdy tak nie było i nigdy tak nie będzie. Śmiem twierdzić wręcz, że tak być nie może i nie powinno. Albowiem etyka i polityka to wprawdzie sfery ze sobą związane, ale też pod ważnymi względami różne i odmienne. Najkrócej mówiąc: etyka reguluje nasze własne życie i nasze osobiste stosunki z konkretnymi innymi ludźmi, polityka natomiast jest sztuką zarządzania pragnieniami i interesami dużych zbiorowości ludzkich.

Oczywiście, jest etyka i etyka, moralność i moralność. Istnieje, jak sądzę - i do czego wrócę na koniec - rodzaj moralności uniwersalnej. Jednak na poziomie bardziej konkretnym różni ludzie miewają różne zasady i intuicje moralne. Rozmaitość szczegółowych moralności wiąże się z rozmaitością ogólno-światopoglądowych przekonań, które są inne u człowieka religijnego i ateisty, u katolika i buddysty, u socjalisty i konserwatysty. Ale każda etyka każe nam postępować zgodnie ze swoimi przekonaniami na temat tego, co uważamy za dobre. Każda moralność zwraca również uwagę przede wszystkim na nasze intencje, na naszą "dobrą wolę".

Natomiast polityka - i to dobra polityka - zakłada działanie zgodne nie tyle z własnymi przekonaniami na temat tego, co dobre, ile zgodne z przekonaniami i oczekiwaniami dużych grup społecznych. Polityk, który nie potrafi przekonać większości, że działa rzeczywiście dla jej dobra - a nie tylko dla swojego własnego wyobrażenia o dobru - jest złym politykiem. Co za tym idzie, miarą dobrej polityki są nie tyle subiektywnie dobre intencje polityków, ile skutki, jakie ich działalność ma dla społeczeństwa oraz sposób, w jaki społeczeństwo owe skutki postrzega. Nawet jeżeli jakiś polityk jest wedle własnego sumienia świętym, ale dla większości społeczeństwa z tej świętości nie wynika żadne zauważalne dobro, to jest on złym politykiem. I odwrotnie, jeżeli polityk zdradza własne przekonania, a nawet jeśli jego intencje są moralnie nieczyste (powiedzmy: chodzi mu tylko o utrzymanie władzy i własnej popularności, a nie o żadne wyższe cele), ale w efekcie jego działalności większość społeczeństwa jest zadowolona i ma poczucie, że ta działalność przysłużyła się ogólnemu dobru - to jest on może człowiekiem o wątpliwej wartości moralnej, ale na pewno jest dobrym politykiem.

Odróżnienie polityki od etyki, podobnie jak odróżnienie polityki od religii, dokonało się w europejskiej kulturze już bardzo dawno temu. Za klasyka tego odróżnienia uchodzi włoski myśliciel z XVI wieku, Machiavelli, autor sławnego dzieła "Książę", stanowiącego zbiór porad dla władcy. Machiavelli uznał, że władza powinna być przede wszystkim skuteczna, to znaczy także i przede wszystkim ciesząca się uznaniem większości. Wbrew potocznemu znaczeniu terminu "makiawelizm", Machiavelli nie zalecał władcom zachowań z gruntu niemoralnych, postulował tylko odróżnienie cnót religijno-moralnych od cnót ściśle politycznych, twierdząc, że te ostatnie - tj. cnoty dobrego władcy - są czymś innym niż cnoty świętego.
Podobny sens ma rozróżnienie przeprowadzone przez klasyka nowoczesnej socjologii Maxa Webera między "etyką przekonań" a "etyką odpowiedzialności". Etyka przekonań, tj. działanie zgodne z naszymi wyobrażeniami o tym, co dobre, może i powinna zobowiązywać nas w naszym życiu prywatnym, ale w sferze działalności publicznej większą wartość ma etyka odpowiedzialności, tj. działanie liczące się ze skutkami naszych decyzji dla życia innych ludzi, których przekonania mogą być - i na ogół są - różne od naszych własnych.

Jeżeli moralność wiążemy z religią, to podstawy dla odróżnienia zarazem religii i moralności od polityki znajdujemy już w samej Biblii, gdzie powiedziane jest wszak, iż trzeba oddać Bogu, co boskie, a cesarzowi, co cesarskie. Królestwo niebieskie i królestwo ziemskie nie są bowiem tym samym.

Odróżnienie moralności i polityki, choć niezbędne, nie jest jednak odróżnieniem absolutnym. Moralność i polityka, jakkolwiek odmienne, są i powinny być ze sobą związane. Gdyby polityka nie miała nic wspólnego z moralnością, byłaby tylko brutalnym stosunkiem sił. Gdyby moralność nie mogła przekładać się na politykę, byłaby zwykłą chimerą. Szkopuł w tym, iż sposoby wiązania polityki z moralnością bywają rozmaite. I, niestety, te najbardziej w praktyce powszechne są najmniej warte uznania.

2. Moralność polityczna
Najbardziej powszechny związek polityki z moralnością polega na upolitycznieniu moralności. To znaczy na uznaniu i zadekretowaniu, że moralne jest tylko to, co zgadza się z przekonaniami aktualnie rządzących albo po prostu to, co służy aktualnie prowadzonej polityce. Taka upolityczniona moralność panowała za czasów komunizmu: za dobre uchodziło wówczas to, co służyło utrzymaniu komunistycznego ustroju, a złe to wszystko, co komunizmowi i komunistycznej ideologii zagrażało. Odwrotną, ale doskonale analogiczną i w takim samym stopniu upolitycznioną moralność wprowadziły w Polsce rządy PiS: za moralne uchodziło to, co służyło budowaniu "czwartej RP" i walce z "układem", a za niemoralne i złe - wszelki sprzeciw wobec pomysłów i działań PiS-owskiej władzy. Jeżeli Jarosław Kaczyński mógł nazwać działania swojej ekipy "rewolucją moralną", wynikało to właśnie z prostego utożsamienia własnych przekonań ideologiczno-politycznych z moralnością. Oznaczało to redukcję moralności do pewnych przekonań politycznych. I ostatecznie podporządkowanie moralności polityce. Nieuchronną konsekwencją takiego podporządkowania był/jest cynizm przejawiający się zasadą "cel uświęca środki", a więc zgoda na działania sprzeczne nie tylko z moralnością (zwłaszcza chrześcijańską, nakazującą miłosierdzie), ale nawet z ustanowionym prawem. W ten sposób moralność polityczna okazuje się przeciwieństwem prawdziwej moralności. Jednocześnie okazuje się złą metodą polityczną, bo pogłębia tylko społeczno-polityczne podziały i rychło rozbija się o nieskuteczność. W naszej najbliższej historii doprowadziła do tego, że "polityczni moraliści" po dwóch latach zostali odrzuceni przez większość społeczeństwa. Odrzuceni w imię innych zasad i intuicji moralnych. Ale także w imię "normalnej", a nie moralizatorskiej polityki.

Morał jest prosty: upolitycznianie moralności jest szkodliwe zarówno dla moralności, jak dla polityki.

3. Polityka moralna
Właściwy związek moralności z polityką powinien zatem wyglądać inaczej. To nie polityka i przekonania poszczególnych polityków mają decydować o tym, co jest moralne, lecz odwrotnie: to moralność powinna wpływać na politykę i w ostatecznej instancji decydować o tym, co w polityce jest dopuszczalne, a co nie.
Już w końcu XVIII wieku pisał o tym niemiecki filozof Immanuel Kant, od którego zaczerpnęłam samo rozróżnienie między "moralnością polityczną" i "polityką moralną". Polityka moralna, twierdził Kant, tym różni się od moralności politycznej, że uznaje wyższość moralności w stosunku do wszelkiej polityki. Ale ta moralność wyższa od każdej polityki nie jest tożsama z jakimkolwiek zbiorem faktycznych i konkretnych przekonań. Ta wyższa od polityki moralność nakazuje nam tylko i aż traktować każdego człowieka jako cel, a nie tylko jako środek, to znaczy szanować godność ludzkiej osoby - nawet jeżeli ta osoba bardzo się od nas różni. Ta moralność nakazuje nam również dbać o pokój między ludźmi, pokój rozumiany nie jako "pacyfikacja", lecz jako wzajemne poszanowanie się wolnych ludzkich istot.
Kant był doskonale świadom tego, że polityka zostawiona samej sobie ma niewiele wspólnego z tym moralnym ideałem. Sama z siebie polityka jest tylko sztuką przebiegłości i skuteczności, ściślej: sztuką prowadzenia i wygrywania wojny (także i przede wszystkim z własnym społeczeństwem). Sama z siebie dąży również do tego, by za moralne uznać jedynie to, co służy jej własnym celom, to znaczy do tego, by upolityczniać moralność.

Zarazem jednak Kant wierzył - i myślę, że powinniśmy w to wierzyć wraz z nim - że polityka może i powinna liczyć się z uniwersalną moralnością, chociaż nigdy nie może się z nią zwyczajnie utożsamić. Może i powinna liczyć się z moralnością w ten sposób, że podobnie jak w moralności, jej celem powinien być pokój, a nie wojna. Może i powinna liczyć się z moralnością również w ten sposób, że polityczny cel, jakim jest skuteczność, nie powinien popadać w sprzeczność z celem moralnym, jakim jest szacunek dla innych ludzi. Jednym słowem, Kant sądził - i myślę, że powinniśmy tak sądzić wraz z nim - że moralność powinna wyznaczać zarazem cel i granice dopuszczalnego politycznego działania. Chodzi tu jednak nie o naszą codzienną etykę przekonań, ale o moralność wyższego rzędu, której przeciętny człowiek rzadko kiedy jest w stanie sprostać nawet w prywatnym życiu, a cóż dopiero w sferze polityki, gdzie w grę wchodzą zbiorowe interesy i gdzie podstawowym kryterium jest skuteczność.

Polityka moralna jest więc polityką, która uwzględnia wartości moralne, przede wszystkim godność ludzkiej osoby, zarazem jednak pozostaje pragmatyczna, to znaczy troszczy się o skuteczność. Zachowuje pewną autonomię wobec czystej moralności: skutki liczą się w niej bardziej niż intencje, a społeczne poparcie bardziej niż subiektywna świętość. Chodzi jednak o to, by pomimo tej względnej autonomii polityka zachowała więź z najważniejszymi i najogólniejszymi wartościami moralnymi. Konkretnie znaczy to co najmniej tyle, że polityk zasługujący na miano uczciwego nie może traktować społeczeństwa jak stada baranów, nie może oszukiwać ani być złodziejem i nie może swoimi działaniami gwałcić godności innych ludzi (w tym politycznej opozycji). Co znaczy również, że nie może siłą narzucać innym swoich szczegółowych przekonań.

Taka jest/powinna być etyka wszelkiej władzy, a już na pewno władzy demokratycznej. W istocie system demokratyczny nakłada na władzę wymagające warunki, zarazem moralne i polityczne: rząd demokratyczny powinien być jednocześnie moralny w kantowskim sensie i służyć skutecznemu zaspokojeniu potrzeb społecznej większości. W praktyce postulat moralny i polityczny ideał skuteczności bywają sprzeczne. Cała sztuka w tym, by umieć je ze sobą pogodzić.
Na nowy rok życzę nowej władzy, aby zdołała pogodzić moralność i politykę we właściwy sposób, to znaczy, aby uprawiała politykę moralną, a nie moralność polityczną. Dorosła część społeczeństwa - czyli ludzie zdolni do posługiwania się własnym rozumem i sumieniem - ma już doprawdy powyżej uszu tej ostatniej.

Autorka jest profesorem filozofii na Uniwersytecie w Białymstoku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny