Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Człowiek vs. maszyna - 1 : 0, czyli recenzja filmu "Terminator.Ocalenie"

Tomasz Mikulicz
Plakat z filmu Terminator: Ocalenie
Plakat z filmu Terminator: Ocalenie
Film o niesłuchaniu rozkazów, walce o człowieczeństwo i poświęceniu się w imię wielkiej sprawy. Nowy "Terminator" to niezły przewodnik po współczesności

Zostawmy na chwilę kwestie "kogo zabili i uciekł". Film "Terminator. Ocalenie" można odczytywać jako wędrówkę po tajnikach ludzkiej natury, która styka się coraz bardziej ze światem stworzonych przez nas maszyn.

Film rozpoczyna się w 2003 roku. Skazany na karę śmierci morderca Marcus Wright (Sam Worthington) podpisuje zgodę na przekazanie swego ciała na cele naukowe. Budzi się po 15 latach. Pamięta tylko, że był prowadzony na egzekucję, która najwyraźniej się nie udała. Świat który go otacza jest zupełnie inny od tego, w którym żył. Wokół straszą zgliszcza spalonych miast. Garstka ludzi ukrywa się przed polującymi na nich maszynami. Tak wygląda świat po apokalipsie.

W tym miejscu należy nieco zganić scenografię. Rozumiem, że twórcy chcieli pokazać apatię i szarość, ale ich obraz może być bardziej efektywny, niż ten który zaserwowano nam w "Terminatorze". Kolory są zbyt pastelowe, scenografia ma zbyt mało szczegółów, a wszystko wygląda jak wielka pustynia rodem z "Mad Maxa". Słowem, za mało apokalipsy w apokalipsie.

Wracając jednak do fabuły, to widać, że wszystko trzyma się jako tako kupy. Marcus spotyka Kyle'a Resse'a - nastolatka, który kiedyś będzie ojcem Johna Connora (Christian Bale, znany lepiej z roli Batmana) i próbuje ratować go przed dostaniem się do niewoli. Nie udaje się i Marcus postanawia ruszyć jego tropem. Po drodze spotyka atrakcyjną lotniczkę z ruchu oporu, która zabiera go do bazy partyzantów. Tam Marcus odkrywa straszną prawdę - nie jest człowiekiem, lecz cyborgiem, maszyną do eliminacji ludzi. Staje też twarzą w twarz z Johnem Connorem...

Zatrzymajmy się na chwilę przy tej postaci, przy człowieku, któremu przeznaczone jest poprowadzić rewolucję przeciw maszynom i wyzwolić ludzi. Niby wszystko wygląda klarownie. Można by pomyśleć, że nic tylko czekać na dzień zwycięstwa... Okazuje się jednak, że przyszłość nie musi być uzależniona tylko i wyłącznie od jakiegoś mistycznego przeznaczenia. I to jest jedno z najważniejszych przesłań tego filmu. Sami tworzymy swoją przyszłość tu i teraz, życie to nasze decyzje i ich konsekwencje. I to właśnie zrozumiał Connor. Gdy cyborg mówi, że Kyle Resse jest więziony w bazie Skynetu, Connor puszcza go wolno i ma z nim od tej pory niepisaną umowę. Nasz bohater stawia wszystko na jedną kartę. Matka nic mu nie mówiła o Marcusie, dobrze wie, że przyszłość może być przez to zmieniona. Wie też, że gdy zginie jego ojciec, on sam się nigdy nie narodzi. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną sprawę. Connor nie jest póki co głównodowodzącym, lecz ma wśród żołnierzy ogromny autorytet. Apeluje, by przerwać przygotowania do ataku na Skynet, a oni go słuchają. Żołnierskie posłuszeństwo przegrywa więc z wiarą we właściwe wybory człowieka, którego się ceni. Później okazuje się, że gdyby dokonano ataku, maszyny ostatecznie wygrałyby wojnę.

Ciekawie robi się też, gdy Marcus Wright dotarłwszy już do bazy Skynetu, dowiaduje się, że został tak zaprogramowany, by zdobyć zaufanie Johna Connora i przyprowadzić go na pewną śmierć. Cyborg postanawia zawalczyć o swoje człowieczeństwo. Buntuje się przeciwko roli jaką ma spełnić i pomaga Connorowi pokonać nowy, jeszcze silniejszy niż dotychczas model terminatora. Twórcy nie powstrzymali się jednak od pewnej dawki banalności. Gdy Connor zostaje poważnie ranny, cyborg oddaje mu swoje serce, przez co sam umiera.

"Terminator" to też gratka dla miłośników efektów specjalnych. Choć mało wśród nich tzw. "wciskaczy w fotel", to mimo wszystko nie ma co narzekać. Na pewno wielu zachwyci pojawiająca się przez moment, stworzona przez komputerowców twarz Arnolda Schwarzeneggera.

Znacznie gorzej jest ze ścieżką dźwiękową. Właściwie tylko przez kilka sekund można poczuć "gęsią skórkę" - wtedy, gdy puszczony jest kapitalny motyw znany z poprzednich części.

Co do ogólnej oceny to film rzeczywiście się broni. Te prawie dwie godziny wartkiej akcji zlatuje bardzo szybko. Ja bym mu dał czwórkę z plusem. Ten plus to za sentyment. Pamiętam, że pierwszą część oglądałem jeszcze w wersji rosyjskojęzycznej pod wdzięcznym tytułem "Elektonicznyj mordulec". W tamtych latach to było coś...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny