Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czeremszyna na dachu świata

Redakcja
Czeremszyna w Nepalu
Czeremszyna w Nepalu
Z Mirosławem Samosiukiem i Barbarą Kuzub-Samosiuk z zespołu Czeremszyna rozmawia Krystyna Kościewicz

Trasa koncertowa w Himalajach

Trasa koncertowa w Himalajach

Czeremszyna przez 10 dni marca przebywała w Nepalu. Grała i śpiewała tam na VI Międzynarodowym Festiwalu Folkowym. Koncertowała w czterech miastach: Kathmandu, Butwalu, Ghorahi oraz Pokharze. Zespół wystąpił w składzie: Joanna Grabowska, Magdalena Zinkow-Antoniuk, Barbara Kuzub-Samosiuk, Romuald Rakowski, Krzysztof Sawicki, Marek Ławreszuk i Mirek Samosiuk.

Kurier Poranny: Wyprawa doszła do skutku dzięki festiwalowi folkowemu "Z wiejskiego podwórza"?

Barbara Kuzub-Samosiuk: Stowarzyszenie organizujące festiwal folkowy w Nepalu prowadzi zespół, który w 2010 roku chciał przyjechać do nas, do Czeremchy. Niestety, nie udało się. Ale w 2011 roku Nepalczycy zaproponowali nam udział w ich festiwalu. I tak to pojechaliśmy do Nepalu.

Co najbardziej Was tam zaskoczyło?

Mirosław Samosiuk: Wszechobecny kurz i częsty brak prądu. W stolicy 28-milionowego kraju codziennie, na kilka godzin wyłączają prąd. Jak może takie miasto funkcjonować? Nie działają systemy komputerowe, kasy, windy, sieć komórkowa, nie ma światła na ulicy, w sklepach, urzędach i domach. Przeciętny Europejczyk, nie dotyczy to Polaków, a zwłaszcza mieszkańców Podlasia, raczej nie może wyobrazić sobie takiej sytuacji, a już na pewno nie znajdzie rozwiązania.

Jak sobie radzą Nepalczycy?

BK-S: Zawsze myślą pozytywnie, zawsze znajdują rozwiązanie, które nie wymaga zbyt wielkiego wysiłku. Nie denerwują się, nie przeklinają zakładu energetycznego, nie pędzą pod ministerstwo, nie pikietują. I tak na każdym kroku. Są uczynni, mili i otwarci. Trochę żal ściska serce, gdy się popatrzy na panującą tam biedę. Jednak, gdy co rano widzisz czoła z czerwoną kropką i uśmiechnięte twarze, zdajesz sobie sprawę, że mimo wszystko są szczęśliwi.

Mieliście przygodę związaną z brakiem prądu?

MS: Trochę strachu się najedliśmy, gdy wracaliśmy do naszego pokoju na szóstym piętrze. Winda nagle utknęła. Pogrążeni w ciemności wsłuchiwaliśmy się w dźwięki alarmu. Nawet się nie zdenerwowaliśmy. Już wiedzieliśmy, że za chwileczkę włączy generator i dojedziemy na nasze piętro.

A jak wspominacie festiwal?

MS: Swoisty Tour de Nepal, rozpoczął się dla nas koncertem w czymś, co można nazwać teatrem narodowym w Kathmandu. Duży budynek, widownia z balkonem, na której zasiadło około tysiąc osób, w tym sporo oficjeli siedzących w pierwszym rzędzie na miękkich kanapach. Na scenie byli wszyscy uczestnicy z 11 krajów: Meksyku, Włoch, Grecji, Litwy, Finlandii, Estonii, Bangladeszu, Sri Lanki, Indii, Nepalu i Polski. W międzyczasie organizatorzy dali nam do zrozumienia, że u nich nie ma czegoś takiego, jak próba dźwięku. To dzięki naszemu realizatorowi, Krzyśkowi Murawskiemu, publiczność i organizatorzy byli zachwyceni naszymi występami.

W Butwal szliście w pierwszej podczas nepalskiego tournee paradzie ulicznej.

BKS: Tłumy serdecznie witały korowód złożony z kilkuset ubranych w kolorowe stroje wykonawców. Niesamowity klimat. Parada była również świetną reklamą. Zdaliśmy sobie z tego sprawę już podczas koncertu. Liczna publika była dowodem, że kilkukilometrowy spacer się opłacił.

Potem było Ghorahi?

MS: Tutaj także była parada, może nawet odrobinę dłuższa, i koncert. Publiczność liczyła sobie, bagatela, około siedem tysięcy głów, aż chciało się grać. Przygotowaliśmy im nie lada niespodziankę. Kiedy jechaliśmy busem, nepalska wolontariuszka Saphana nauczyła nas folkowej nepalskiej piosenki. A dokładniej samego refrenu. Gdy zabrzmiały pierwsze dźwięki i słowa "Reszen firiri" (pieśń o miłości dwojga młodych i o przeszkodach na ich drodze, jak nasz "Hołub"), Nepalczycy oszaleli. Byli nasi, wzięliśmy ich do folkowej niewoli. Śpiewali nawet z nami refren "Hosadyny", bardzo prosty, bo la la la, ale po nepalsku brzmi to podobnie.

A jak było w Pokharze?

BKS: Show znowu się udało. Tym razem było okraszone deszczem z gradobiciem, ale po kilku chwilach znowu wyszło słoneczko. Nepal, grad, Czeremszyna. To nie zdarza się często. A my, jak zwykle: "Husońki", "Mariczka", "Hosadyna" i "Reszen firir".

Ostatni dzień festiwalu?

MS: To koncert finałowy. Relację na żywo przeprowadziła tamtejsza Himalaya TV. Wystąpiliśmy jako dziewiąty zespół. Grająca przed nami grupa z Bangladeszu podkradła nasz pomysł z nepalskim hitem. Chcieliśmy już zrezygnować z jego wykonywania, jednak nasz opiekun Samrat szybko nas od tego odwiódł. "Reszen firiri" musiała zabrzmieć na pożegnanie z festiwalem. Efektem była owacja na stojąco i wspólne tańce przed i na scenie. Otrzymaliśmy już wstępną propozycję udziału w następnych edycjach, więc chyba nie daliśmy plamy.

Czytaj e-wydanie »

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny