Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czarna Hańcza w początkach czerwca wygląda jak dywan z kwiatów

Alicja Zielińska [email protected] tel. 85 748 95 45
Basia Lelusz, Bernard Lelusz, Igor Wilkiewicz i Henio Piwowarczyk pozują  pod drogowskazem do Przemyśla.
Basia Lelusz, Bernard Lelusz, Igor Wilkiewicz i Henio Piwowarczyk pozują pod drogowskazem do Przemyśla. Archiwum prywatne
Zawsze kochałem wodę. Lubiłem pływać, uwielbiałem wypoczywać nad wodą. Woda to mój żywioł. Naturalnym więc stało się, że zacząłem uprawiać kajakarstwo. Odtąd już każdy urlop czy wolną niedzielę spędzałem na wodzie. Nie zliczę rejsów po rzekach i jeziorach, w których brałem udział czy tych, które sam organizowałem - mówi Edward Karpowicz. - To cudowne przeżycia.

Moja przygoda z z kajakarstwem zaczęła się na Rospudzie - opowiada Edward Karpowicz. - Pracowałem w Fastach. Jeden z kolegów Bolesław Fanselow był prezesem klubu kajakowego. No i on zaraził nas tą pasją. Podczas spływu, właśnie Rospudą, kiedy zatrzymaliśmy się na brzegu, podszedł do nas jeden z działaczy PTTK z propozycją, żebyśmy się zapisali. Zgodziliśmy się. To był 1969 rok. W 1970 roku popłynęliśmy Sanem. Ja ze swoją żoną Stasią, Bernard Lelusz z małżonką Basią i jeszcze dwaj koledzy z Fast: Henryk Piwowarczyk i Igor Wilkiewicz. To był ogólnopolski spływ organizowany przez zarząd wojewódzki PTTK i Czarka Wójcickiego.

My jako nowicjusze przeszliśmy tam chrzest bojowy. Pogoda była fatalna. Przez całą drogę do Sanoka padał deszcz. Pamiętam zatrzymaliśmy się na odpoczynek, rozbiliśmy namioty gdzieś nad rzeką, wtedy nie było pól biwakowych, czy zorganizowanych stanic jak teraz. Siedzimy w tych namiotach, deszcz leje. Przychodzi jakiś mężczyzna i mówi: zbierajcie się, bo za chwilę Solinę spuszczą i was tu zaleje. Na szczęście w pobliżu była szkoła, przyjęli nas tam i przenocowaliśmy w sali gimnastycznej.

Następnego dnia pogoda taka sama. Czarek Wójcicki zrezygnowany oznajmia: odwołujemy imprezę. Ale my fastowiacy porozumieliśmy się i postanowiliśmy jednak popłynąć. Poprosiliśmy tylko Czarka, by zabrał do samochodu nasze żony.

Trochę się wypogodziło. Wsiedliśmy do kajaków i ruszyliśmy. Nie musieliśmy specjalnie wiosłować, woda sama niosła po deszczu. Wśród nas był dziennikarz Ryszard Kraśko (nie żyje już, niestety). Miał on strasznego pecha, bo ledwie przepłynął 200 metrów i uderzył w filar mostu. I to tak niefortunnie, że złamał nogę, musiał wracać do Białegostoku. Nam jakoś szczęśliwie udało się płynąć bez przymusowej kąpieli, inni zaliczyli wywrotki.Pamiętam, płyniemy, a tu dziewczyna w wodzie, woła o pomoc. Kajaka nie widać, utknął w chaszczach. Oczywiście fastowiacy - Heniek z Igorem wyskoczyli i wyciągnęli ją. Została tylko w stroju kąpielowym, wszystkie rzeczy popłynęły. Kobiety dały jej swoje ubrania, by mogła coś na siebie włożyć.
Pułapką po drodze były też pozrywane liny od promu. Leżały równo z wodą, jak ktoś nie zauważył, to też leciał na drugą stronę. Zdarzyło się ktoś rozciął kajak, komuś innemu rzeczy się potopiły. Nas ominęły te przygody. Może dlatego, że jako początkujący staraliśmy się płynąć bardzo ostrożnie.

Płynęliśmy z Sanoka do Przemyśla, 111 km. Zajęło nam to cztery dni. To i tak szybko, biorąc pod uwagę fatalną pogodę.

Po tym spływie żona oznajmiła: możesz sobie pływać, ja nie będę, to był ostatni raz. Pływałem z synami. Połknęli szybko bakcyla kajakarstwa tak jak ja. Od tego czasu każdy urlop, a nawet choćby i wolną niedzielę (wtedy jeszcze w soboty się pracowało), spędzałem nad wodą. Zostałem prezesem klubu kajakowego w Fastach, potem przewodniczącym wojewódzkiej komisji kajakowej turystyki w PTTK. Jako jedyny w Białymstoku zaliczyłem wszystkie górskie szlaki kajakowe. Jest ich 19, wszędzie pływałem. Soła, Skawa, Rawa, Biała, Wisłoka, Wisłok, Dunajec, Poprad. Na Dunajcu byłem z kajakiem dziesięć razy. Nasze Mazury i region przepłynąłem wzdłuż i wszerz. Krutynia, Pisa, Biebrza, Narew, Kamionka.

Niezapomniane wrażenia. Słów brakuje, by to opisać. Kontakt z przyrodą jest wspaniały. Woda, natura, nie trzeba nic więcej. Kiedy człowiek płynie i to wszystko widzi, to jakby w innym świecie był. A jak wspaniale się czuje. Namęczysz się na takim rejsie, a wracasz wypoczęty niczym nowonarodzony.

Do tej pory pływam kajakiem. Nad jeziorem Serwy za Augustowem mam domek. W 2000 roku kupiłem tam działkę i kiedy tylko zrobi się cieplej, spędzam tam czas. Mam tam znajomych i co roku razem pływamy Czarną Hańczą. W początkach czerwca Czarna Hańcza wygląda jak dywan z kwiatów.

Pod koniec lat 80. białostocki miejski oddział PTTK nawiązał kontakt z kajakarzami z Grodna, konkretnie z klubem sportowo-turystycznym. Zaprosili nas na rozmowy do siebie, a potem na spływ. Pojechałem z kolegą Włodkiem Iwanowem (niestety już nie żyje). Białaruscy kajakarze spoglądali na nas z rezerwą. Byli młodsi, pewnie się obawiali, czy damy sobie radę. Płynęliśmy rzeką Szczarą do Niemna. To bardzo ciekawa rzeka, i piękna, dla kajakarzy wręcz wymarzona. Wypływa z jeziora Kołdyczewskoje na Wyżynie Nowogródzkiej, a jej długość wynosi ok. 325 km.Dotrzymaliśmy tempa bez problemu.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny