Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cukiernia Lubczyńskiego przy Rynku Kościuszki

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Łyżeczka z cukierni Włodzimierza Lubczyńskiego
Łyżeczka z cukierni Włodzimierza Lubczyńskiego
Łyżeczka jest pamiątką po słynnej cukierni Włodzimierza Lubczyńskiego, mieszczącej się przy Rynku Kościuszki. Może też być kluczem do rozwiązania zagadki, czy polska żona prezydenta Senegalu, pochodziła z Białegostoku.

Wracam do cukierni Lubczyńskiego. Bezpośredni powód jest prozaiczny. Pomyliłem imię bohatera opowieści sprzed dwóch tygodni. Napisałem, że Władysław, a powinienem dać Włodzimierz. Przepraszam. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Od wnuka Włodzimierza, Andrzeja, dowiedziałem się interesujących szczegółów.

Otóż Włodzimierz Lubczyński, sam urodzony w Zduńskiej Woli, wżenił się w Białystok. Jego wybranką była Zofia Rećko, krewna Zbigniewa Rećki, którego losy opisywał profesor Adam Dobroński. Wkrótce Lubczyńskim urodził się syn Edward. Niestety długo nie pożył. Kolejny synek, też Edward podzielił los braciszka. W 1914 roku na świat przyszła Irena, a w 1925 roku urodził się Tadeusz.

Mieszkali Lubczyńscy w murowanym, parterowym domu przy Mickiewicza pod 31. Ale i tak całe życie koncentrowało się w cukierni przy rynku. Tam oprócz wspominanych już "znanych ze swej dobroci" ciast były pączki, które ze względu na jakość kosztowały aż 5 groszy, gdy w gorszych lokalach były zaledwie po trzy grosze. Była też buza, a w lecie królowały lody. Do nich podawano ciepłą wodę, zgodnie z panującym wówczas poglądem, że tylko tak można uniknąć anginy czy przeziębienia. Ale wyczynem mistrza Włodzimierza była cukiernicza wieża Eiffla.

To był istny meisterstück. Najpierw trzeba było wykonać drucianą konstrukcję. Gdy już była gotowa, to została oblana roztopionym cukrem. Po jego skrystalizowaniu nastąpił ostatni etap stawiania wieży w Białymstoku. Drucianą cukrową budowlę oblano czekoladą. Wystawione w witrynie kawiarni dzieło inżynierii cukierniczej budziło zrozumiałą sensację i podziw.

W międzyczasie, około 1930 roku, Włodzimierz Lubczyński przepisał rodzinny interes na Irenę. Po likwidacji cukierni zatrudnił się w jednej z białostockich cukierni. Referencje miał doskonałe. Przez lata zasiadał przecież we władzach cechu cukierników, gdzie między innymi z Antonim Blikle, a później z jego synem Jerzym egzaminował przyszłych mistrzów. W latach niemieckiej okupacji pracował wraz z synem Tadeuszem w kuchni Wermachtu przy ulicy Sienkiewicza 40 - 44. Po zakończeniu wojny pracował w społemowskiej piekarni przy Artyleryjskiej. Zmarł w 1955 roku i spoczął na cmentarzu farnym.

Z dawnej cukierni przy rynku nie zachowało się prawie nic. Ot łyżeczka z wygrawerowanym na trzonku napisem "W. Lubczyński", kilka widelczyków. Jest też marmurowy, biały blat z kontuaru. Z niego została zrobiona tablica epitafijna na grobie Zofii Lubczyńskiej. Tyle o cukierni.

Dalsze losy dzieci Zofii i Włodzimierza są równie fascynujące. Tadeusz jeszcze w 1944 roku zgłosił się na ochotnika do wojska. Zdemobilizowany w 1946 roku dostał się na studia lekarskie w Łodzi. Wkrótce jednak zatrudnił się w łódzkiej Państwowej Szkole Filmowej. Wszystkie almanachy tej uczelni odnotowują jego wieloletnią pracę.

Od 1951 roku był tu kierownikiem produkcji wielu studenckich i dyplomowych etiud. Prowadził początkującego Andrzeja Wajdę, Janusza Majewskiego, Marka Piwowskiego, Grzegorza Królikiewicza, Krzysztofa Kieślowskiego. Zmarł w 2009 roku. Dramatycznie natomiast potoczyły się losy Ireny Lubczyńskiej. Jeszcze przed wybuchem wojny wyszła za mąż za hrabiego Michała Gozdawę-Godlewskiego, którego poznała we własnej cukierni.

Razem wyjechali do Warszawy. Tam Irena, tak jak i cała rodzina uzdolniona muzycznie, (Tadeusz przecież biegle grał na skrzypcach) występowała jako śpiewaczka na scenie opery. Wybuchła wojna. Gozdawa-Godlewski został rozstrzelany w Palmirach. Ona padła ofiarą łapanki w lipcu 1943 roku.
Od tego czasu wszelki ślad po Irenie zaginął. Rodzina poszukiwała jej po wojnie. Angażowała Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Bezskutecznie.

Minęło 20 lat. Aż tu nagle w jednym z czasopism ukazał się reportaż o wizycie polskiego statku handlowego w Senegalu. Ta dawna kolonia francuska w 1960 roku uzyskała niepodległość. Polskich marynarzy przywitano z niezwykłymi honorami. Ich główną przyczyną był fakt, że żoną pierwszego prezydenta republiki Leopolda Sedara Senghora była Polka, Irena Gozdawa-Godlewska! Czyżby to miała być Irena Lubczyńska?

Brat Tadeusz po przeczytaniu artykułu napisał do prezydenckiej pary list. Wynikła z tego cała korespondencja. Ale na listy odpisywał wyłącznie Senghor. Irena milczała. Nigdy nie napisała żadnego listu. Nigdy też nie potwierdzono żadnego faktu łączącego cukiernię Lubczyńskich przy Rynku Kościuszki z prezydenckim pałacem w Dakarze.

Może kluczem do rozwiązania tej zagadki jest pamiątkowa łyżeczka?

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny