To dobrze, że powstały wielkie galerie w Białymstoku czy źle?
No i właśnie tu jest pies pogrzebany: bo odpowiedź nie jest – moim zdaniem - „zerojedynkowa”. Klient przecież ma prawo podskakiwać z radości, że rośnie wybór towarów i ofert cenowych, jakie ma do dyspozycji. A z drugiej strony – trudno oczekiwać od handlowców, że presja konkurencji będzie ich cieszyć. Tak jak każdy woli być młody, zdrowy i bogaty niż przeciwnie, tak też każdy wolałby, żeby nie trzeba było codziennie główkować jak skuteczniej od konkurencji zawalczyć o portfel klienta.
**Wyzysk nad wyzyski czy twarde prawa biznesu?
**
Jakie najbardziej symptomatyczne zmiany w handlu spostrzega mieszkaniec stolicy województwa? Poza galeriami, do których teraz coraz bliżej, bez względu na to, w której dzielnicy Białegostoku się mieszka, z pewnością dają po oczach puste lokale w centrum. Znikają stąd przede wszystkim marki, które znalazły siedziby w galeriach. A jednocześnie…
- Jestem handlowcem z 20-letnim stażem – mówił dzwoniący do mnie czytelnik. – Swojego nosa i rozeznanie w branży już mam. Dlaczego magistrat mi mówi, że centrum to nie miejsce na handel? Że ma tu tylko być gastronomia? Jak długo tak skomasowana w jednym miejscu gastronomia wytrzyma ekonomicznie własną konkurencję?
Można odpowiedzieć, że magistrat w tym wypadku stawia na taki czy inny wizerunek miasta. A czy to się sprawdzi czy nie - pokażą lata.
Sprawa wizerunku jest, okazuje się, innym jeszcze kolcem dla handlowców, z którego istnienia nie zdaje sobie pewnie sprawy przeciętny konsument.
- Do czego to podobne – skarży się mój anonimowy handlowiec – żeby za pięciominutowe spóźnienia z otwarciem stoiska w galerii, płacić jej właścicielowi kilkaset złotych kary?! Czy wie pani, że człowiek nawet własnego towaru nie może wynieść z galerii w dowolnym momencie? Albo, że czynsze (tu pada nazwa galerii) sięgają 35-40 euro za metr i to dożyna ludzi, bo utarg jest bardzo słaby? A firma nie chce renegocjować umów?
- Tak to już niestety jest – rozkłada ręce inny przedsiębiorca, którego pytam o punkt widzenia w tej sprawie, a który również jest podnajemcą w galerii. – Biznes to ryzyko. Podpisując umowy zgadzamy się na takie a nie inne warunki i nikt nam nie gwarantuje czy będzie je łatwo, czy trudno je spełnić.
- Czy lubię wielkie sieci czy nie, rozumiem, że nikt nie może renegocjować umów co parę miesięcy – dodaje biznesmen - bo sam też zakładał takie a nie inne wpływy z wynajmowanej powierzchni. A otwarcia stoisk nie można spóźniać, bo to rzutuje na wizerunek całości. I tyle. Wcale mnie to nie cieszy, ale się nie dziwię.
Jak widać – a to tylko wierzchołek góry lodowej, bo do otwartych zwierzeń o warunkach dyktowanych przez sieci, nikt się nie wyrywa – tegoroczne 110 tysięcy metrów kwadratowych powierzchni w nowych wielkich sklepach Białegostoku, to wiele radości dla klientów, ale też wiele problemów dla handlowców podnajmujących te metry. I wyjątkowo twarda szkoła biznesu.
Kto z niej wyjdzie obronną ręką? Na razie to wróżenie z fusów. Ale może być kiepsko, bo wzrost konkurencji w sytuacji, gdy klientom portfel puchnie, to jeszcze pół biedy. Ale jeśli kryzys pojedzie na ostro po dochodach kupujących to co?
**Nie kijem go, to bonem
**
Pisma branżowe wskazują, że w ostatnich latach zmiany w handlu to już nie tylko kwestia wchodzenia na polski rynek nowych graczy, lecz rozwijania sieci przez już działających. A przede wszystkim uruchamianie sieci mniejszych sklepów przez wielkie koncerny. Czy znacie Państwo np. nazwę Elea Supermarket? To sieć nie hiper- a super (czyli mniejszych) marketów zależnych od Auchan. A Carrefour Express? Jak łatwiej się domyślić, to z kolei mniejsze „dzieci” Carrefoura. Ale nie tylko zachodni kapitał walczy o miejsce na rynku. Piotr i Paweł, supermarket, który ma zostać otwarty w przyszłym roku w Białymstoku, to polski kapitał. Mówi się też przecież o ekspansji w Polsce północno-wschodniej Intermarché – sieci supermarketów spożywczo-przemysłowych prowadzonych przez wspólnotę niezależnych przedsiębiorców, Muszkieterów, działającą na zasadzie franczyzy. 120 sklepów działających już w Polsce jest własnością polskich kupców, którzy korzystają z nazwy, logistyki i wsparcia francuskiej Grupy Muszkieterów.
Polscy, w tym podlascy handlowcy, zwracają też uwagę na próby wchodzenia konkurencji wielkiego kapitału tzw. tylnymi drzwiami. W ostatnich dniach głośna była np. sprawa bonów towarowych. Polska Izba Handlu zaprotestowała głośno przeciwko zmianom w ustawie o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, uchwalonym przez sejm 17 października. Zmiany te umożliwiają sprzedaż bonów towarowych po cenie niższej, niż ich wartość nominalna. Z polskiego na nasze tłumacząc: nowe przepisy stworzyłyby sytuację, gdy firma dla swoich pracowników kupiłaby bony umożliwiające zakupy na 300 zł, a zapłaciłaby za nie np. 250 zł.
Miód malina – zawoła większość konsumentów, bo to oznacza, że firmę stać by było na droższe bony dla jej pracowników. I tu mamy kolejny dowód na to, o czym pisałam na początku tekstu – handlowcy widzą to inaczej.
- Na taką hojność stać tylko wielkie sieci, mające też bardzo tanich dostawców – tłumaczy mi właściciel kilku sklepów spożywczych. - Ja nie mogę sobie pozwolić na takie gesty. To byłby kolejny sposób na przyciągnięcie klientów do wielkich sklepów lub tych, za którymi stoi wielki kapitał.
Jak widać wojny o handel końca nie widać. Wyniki finansowe tego roku firmy podliczą dopiero na początku następnego. Jak się zmienią, gdy i konkurencja i kryzys nabiorą rozpędu? Sprawdzimy za parę miesięcy.
Strefa Biznesu: Co dalej z limitami płatności gotówką?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?