Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ciężarnej żonie przystawił obrzyna do brzucha - "ale nie po to, żeby ją zabić!"

Roman Laudański [email protected]
Siniaki bledną, naderwane uszy i złamane ręce - zrastają się. Najdłużej "goi się” psychika ofiar przemocy.
Siniaki bledną, naderwane uszy i złamane ręce - zrastają się. Najdłużej "goi się” psychika ofiar przemocy. infografika Monika Wieczorkowska
Siniaki bledną, naderwane uszy i złamane ręce - zrastają się. Najdłużej "goi się" psychika ofiar przemocy.

Przed laty Robert Lubrant, wtedy młody policjant (dziś przewodniczący zespołu interdyscyplinarnego ds. przeciwdziałania przemocy w rodzinie) miał służbę w komisariacie w bydgoskim Fordonie. Przyjął kobietę w przeciwsłonecznych okularach. Opowiadała, że mąż ją bije, maltretuje i znęca się nad nią psychicznie. Kiedy zdjęła okulary - jedno oko miała sino-fioletowe. Małżonek przywalił jej dwa razy pięścią. - Kiedy dowiedziałem się, kim jest ten "kogucik", okazało się, że przed laty byliśmy razem na koloniach i już wtedy lubił znęcać się nad innymi - wspomina Robert Lubrant, prezes Stowarzyszenia "Bezpieczeństwo dziecka". - Wychowywał się w rodzinie przemocowo-alkoholowej, przejął przemoc po ojcu. Manipulował żoną, żeby wycofała oskarżenia przeciwko niemu.

Mąż dostał wyrok, dzięki nakazowi eksmisji - musiał opuścić dom, co w tamtych czasach nie było regułą. Wtedy pobite żony z dziećmi uciekały przed swoimi prześladowcami. Najtragiczniejsza historia dotyczyła Anny (imię zmienione) z Bydgoszczy, której mąż zerwał paznokcie, obciął wargę i bił po całym ciele. Sprawa sprzed kilkunastu lat była głośna na całą Polskę.

Przeczytaj także: Bydgoszcz. Ponad 600 interwencji z powodu przemocy w rodzinie. Ofiar przybywa

Oprawca poszedł siedzieć na 4,5 roku, ale po jakimś czasie do komisariatu zgłosiła się matka opowiadająca o swojej córce. Opowieść była dziwnie znajoma. Okazało się, że oprawca wyszedł wcześniej za dobre sprawowanie. Przez agencję matrymonialną poznał kolejna kobietę i po dwóch miesiącach historia się powtórzyła.

Znowu wyrok, ale w zakładzie karnym cieszył się nienaganną opinią: miły, uprzejmy i grzeczny. Tłumaczył, że do więzienia dla recydywistów trafił za to, że jest trochę zaborczy o kobiety.

Znów zaczął pisać do agencji matrymonialnych. Dziś jest już na wolności.

Statystycznie codziennie w Bydgoszczy zakładane są dwie nowe Niebieskie Karty dla sprawców domowej przemocy.
W naszym województwie są dwa specjalistyczne ośrodki wsparcia dla ofiar przemocy w rodzinie. Tucholskim kieruje Aleksandra Myszka, także przewodnicząca zespołu interdyscyplinarnego w gminie Tuchola. Dziesięć miejsc noclegowych w hostelu. Kilkaset kobiet i dzieci, które tu znalazły schronienie przed oprawcami.

Jedna z pierwszych kobiet trafiła do tucholskiego ośrodka z naderwanymi uszami, skórą poprzepalaną papierosami, wy-rwanymi włosami i połamanymi częściami ciała. - Im dłużej trwała przemoc, tym rosła - jak się okazywało - silniejsza więź ze sprawcą - wspomina Aleksandra Myszka. - Kobieta latami doświadczała przemocy, opowiadała o przerażających szczegółach, a z czasem - coraz lepiej myślała o swoim mężu. Później do niego wróciła.

Jeśli miłość wiąże dwoje ludzi, to nienawiść i przemoc wiążą ich równie mocno, co szokuje otoczenie. I bywa tak, że gdy oprawcy lądują w zakładach karnych, to ofiary odwiedzają ich z paczkami.
Często przemoc dotyka kobiety z trudnościami w funkcjonowaniu. Zofia (imię zmienione) zakochała się w upośledzonym umysłowo alkoholiku. Policjanci wzywani byli do nich kilkadziesiąt razy. On ją obrażał, nie szanował uczuć religijnych. Czasem trudno było ustalić, kto jest sprawcą, a kto ofiarą i czy to w ogóle jest przemoc? To częsty problem przy przemocy domowej.

- Czasem ludzie przez lata żyją razem i działają na siebie, jak płachta na byka. Jedno prowokuje, drugie się znęca i nie widać końca takiej sytuacji - dodaje Aleksandra Myszka.

Maria (imię zmienione) przed mężem uciekała z domu. Zostawiała dzieci i szukała pomocy na wsi. Z siniakami na całym ciele trafiła do tucholskiego ośrodka. Mąż ją przepraszał, dostawała nagle prezenty i... wróciła do męża. Ten po wyroku trafił do więzienia. Później miał nadzór kuratora. Sprawcy czasami czują na własnej skórze konsekwencje swoich czynów.

Najczęściej klientkami tucholskiego ośrodka są młode dziewczyny, które w wieku 22-23 lat mają już dwoje, troje dzieci. I doświadczają czasem bardzo drastycznej przemocy. Ich szanse na usamodzielnienie są niewielkie. Z domu wyniosły wzorce, że kobieta nie pracuje - utrzymuje się z pomocy społecznej. Wiedzą, że ich mężczyzna pije od zawsze, ale wcześniej nie bił.

Aleksandra Myszka: - Mężczyzna, który nie radzi sobie z emocjami, agresją, pokazuje biciem, co się z nim dzieje. Wzorce społeczne są takie, że od mę-żczyzny wymaga się, żeby był oparciem, pracował, utrzymywał rodzinę, był i macho i jednocześnie czuły. W dzisiejszych czasach to trudne zadanie, szczególnie dla tych, którzy wynieśli nieprawidłowe wzorce z domu rodzinnego.
Ich ojcowie robili to samo.
Od kilku lat w zakładach karnych prowadzone są programy dla sprawców domowej przemocy. Pod koniec sesji prawie 90 proc. przyznaje się, że to jednak oni są sprawcami. Wcześniej mówili, że siedzą, bo kurator odwiesił wyrok, policja ich zamknęła, a żona spotyka się na kawie z socjalną i zmontowały im sprawę.

- Przyznają się do tak drastycznych rzeczy, że przecieramy oczy ze zdumienia, a po tylu latach naprawdę trudno nas czymś zaskoczyć - opowiada Robert Lubrant. - Jeden z osadzonych, który kłusował, przyznał się, że ciężarnej żonie przystawił obrzyna do brzucha - "ale nie po to, żeby ją zabić!" - zapewniał.

Dlaczego bili? W większości zwalali na wódkę i ciężkie życie. Dopiero trzeba było im uzmysławiać, że to nie wódka bije, ale facet: ręką - i tym wszystkim, co ma pod ręką lub nogą, kiedy żona leży już na podłodze.

Najczęściej kobieta decyduje się na przerwanie domowego horroru po tym, kiedy mąż i tatuś zaczyna bić dzieci. Czasem namawiają ją do tego koleżanki. Nagrywają domowe awantury telefonami komórkowymi i na dyktafonach.
W całej swojej karierze Robert Lubrant zetknął się z pojedynczymi przypadki maltretowanych mężczyzn. - Faceci nie skarżą się na przemoc fizyczną, a psychiczną. Żony publicznie ich poniżają, szydzą, że to takie "dupy wołowe", a facet po prostu ma spokojny charakter. A kobietom ciągle mało.

- Mężczyźni są również ofiarami przemocy, ale nie chcą szukać pomocy - dodaje Aleksandra Myszka. - Fizycznie rzadko który mężczyzna jest słabszy od kobiety. Dlatego kobiety stosują wobec nich przemoc psychiczną.

Pobity mężczyzna nigdy nie trafił do tucholskiego ośrodka. Owszem, bywali bezradni wobec uciążliwości, wiecznego gderania, wyzwisk i oczekiwań kobiet. Opowiadanie o swojej krzywdzie jest niemęskie. Czasem nastoletnie córki czy synowie tak grożą rodzicom, że ci po prostu nie wiedzą, czy za ich plecami córka albo syn nie użyje noża.

Przeczytaj także: Powiatowa konferencja poświęcona przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie [zdjęcia]

W listopadzie, po raz kolejny, w Bydgoszczy odbędą się szkolenia dla policjantów, pracowników socjalnych i pedagogów m.in. jak rozmawiać z ofiarą, sprawcą, dzieckiem doświadczającym przemocy - w tym wykorzystywanym seksualnie.

Dlaczego kobiety nie odchodzą od mężów - tyranów? - Im młodsza - tym szybciej odejdzie - tłumaczy Robert Lubrant. - Jeszcze nie są uzależnione finansowo od małżonka, nie mają dzieci, nie związały się emocjonalnie z mężem.

Im bliżej pięćdziesiątki - tym trudniej odejść. W tym wieku kobiety tylko chcą, żeby przestał bić i pić. Tłumaczą, że są wierzące, a ksiądz w czasie spowiedzi radził nieść ten krzyż, trzyma je przysięga małżeńska. - Tłumaczę, że jest przecież separacja zgodna z nauką Kościoła - dodaje. - Boją się także, czy poradzą sobie same finansowo. Facet jest, jaki jest, ale czasem przynosi do domu pieniądze.
Ale rozwodów jest przecież coraz więcej. Także z tego powodu.
Czy można ich wyleczyć? Rober Lubrant wskazuje, że najbardziej sensowne jest umieszczenie takich osób w programie dla sprawców przemocy. - Większość boi się stracić swoje kobietki, bo kto im ugotuje i uprasuje? - mówi Robert Lubrant. - Chciałbym, żeby do programu trafili wreszcie sprawcy wykształceni - lekarze, biznesmeni, adwokaci, bo oni przecież także biją.

Na ścianie gabinetu Aleksandry Myszki wisi obrazek ślubnej pary szybującej wśród serduszek. - Ciągle wierzę w to, że w dzisiejszym świecie można tworzyć dobre związki - uśmiecha się. - Oparte na akceptacji, rozwijaniu siebie i swoich pasji oraz wspólnym pokonywaniu trudności.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska