Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Centrum w nocy. Dla kogo?

Aneta Boruch [email protected] tel. 085 748 96 63
W Białymstoku z całą ostrością dał o sobie znać konflikt pomiędzy klientami położonych w centrum klubów a okolicznymi mieszkańcami.
W Białymstoku z całą ostrością dał o sobie znać konflikt pomiędzy klientami położonych w centrum klubów a okolicznymi mieszkańcami.
Inne miasta już to przerobiły. I teraz restauratorzy i mieszkańcy zgodnie koegzystują obok siebie. Czy tak samo będzie w Białymstoku?

Jedni chcą się bawić, drudzy chcą tu mieszkać, mając choć trochę ciszy i spokoju, zwłaszcza nocą. W Białymstoku z całą ostrością dał o sobie znać konflikt pomiędzy klientami położonych w centrum klubów a okolicznymi mieszkańcami.

Ludzie skargi piszą

Poszło o mieszczący się przy ulicy Malmeda pub Loft. Upodobała go sobie zwłaszcza młodzież. Przyciąga ich tu spory jak na centrum lokal, a w nim wszystko, czego młodemu człowiekowi w weekendowe wieczory trzeba, czyli sporo muzyki, piwa i innych trunków. Niestety, weekendowy clubbing młodzieży jest solą w oku mieszkańców sąsiednich bloków. Zwłaszcza że zdecydowaną większość stanowią wśród nich osoby starsze, niejednokrotnie schorowane, potrzebujące ciszy i spokoju. Napisali oni od razu do prezydenta miasta dość ostrą w tonie skargę na działalność Loftu. I nie przebierając w słowach, poskarżyli się, że młodzież pod ich oknami siusia, pozbywa się zawartości żołądków i daje popisy wokalnych możliwości swoich gardeł. Można łatwo wyobrazić sobie, że nie należy do przyjemności być obudzonym w środku nocy przez rozbawionych imprezowiczów, wrzeszczących radośnie pod oknem. Wszystkie swoje bolączki mieszkańcy dokładnie opisali prezydentowi. Na wszelki wypadek, gdyby prezydent nie chciał odpowiednio skwapliwie zająć się ich problemem, pogrozili mu bezceremonialnie spotkaniem w sądzie.

Właściciel Loftu był zdruzgotany takim obrotem sprawy. I niebotycznie zaskoczony. Bo tak ostro protestujący sąsiedzi ani razu do niego nie przyszli porozmawiać o sprawie. A wygląda na to, że dość łatwo można byłoby się z nim dogadać. Bo uwzględnił pretensje mieszkańców bloku, w którym lokal się mieści. Wyciszył salę taneczną, aby odgłosy jak najmniej przeszkadzały mieszkańcom. Zamknął na głucho okna w toaletach. Rozdał sąsiadom numer swojej komórki - gdy tylko ktoś niezadowolony zadzwoni do niego z jakąś uwagą, natychmiast w lokalu ściszana jest muzyka albo ochrona zajmuje się zbyt hałaśliwymi gośćmi na tarasie na zewnątrz lokalu.

Jak się skończy ten konflikt? Zobaczymy. Ale doskonale obnażył on pewien szerszy problem. Bo restauracji i lokali rozrywkowych w centrum miasta już jest sporo. A będzie ich jeszcze więcej. Zwłaszcza wokół rynku, co jest jednym z poważniejszych celów, jakie postawiły sobie obecne władze miasta. I konsekwentnie go realizują. Co rusz są przetargi na wynajem komunalnych lokali wokół rynku, specjalnie pod działalność gastronomiczną.

Loft nie jest jedynym, który ma kłopoty.

- W dziesięciostopniowej skali nasze problemy z okolicznymi mieszkańcami oceniam na osiem - nie ukrywa właściciel jednego z ogródków przy miejskim placu.

- Dyktatura staruszków - z goryczą dodaje inny.

Centrum oznacza uciążliwości

Rodzi się zatem pytanie: jak władze zamierzają pogodzić swoje plany z protestami mieszkańców?

Zdaniem wiceprezydenta Adama Polińskiego, źródłem problemów w tym przypadku nie są same restauracje, kluby i kawiarnie, ale zachowanie osób z nich wychodzących. Dlatego...

- Szukamy rozwiązań, aby w przypadku tego typu zachowań służby porządkowe reagowały jak najszybciej - mówi wiceprezydent Adam Poliński. - Bo trzeba odróżnić dobrą zabawę od wybryków chuligańskich.

Broniąc takiego kierunku przekształceń centrum miasta, Adam Poliński sięga nawet po argumenty historyczne. I przypomina, że druga wojna światowa zniszczyła białostockie centrum. I to nie tylko fizycznie budynki, które tu stały, ale także i te wszystkie funkcje, które centrum pełni w mieście.

Doprowadziło to do tego, że tuż na zapleczu głównej ulicy miasta, czyli Lipowej, powstały osiedla mieszkaniowe. Bo musiały. Żeby ludzie mieli dach nad głową. I jakoś to funkcjonowało w niewielkim początkowo mieście (po wojnie Białystok liczył 46 tysięcy mieszkańców). Ale w czasach, gdy to samo miasto chce się rozwijać, kiedy liczy 300 tysięcy mieszkańców i pełni funkcję stolicy całego regionu, tak dalej się nie da.

Dlatego kolejne parterowe mieszkania w obrębie ścisłego centrum przerabiane są na lokale usługowe. I dlatego, wzorem innych miast, ludzie szukają tu miejsc, gdzie można dobrze zjeść, pobawić się, rozerwać.

- To naturalne, że gastronomia w centrum będzie coraz bardziej się rozwijać, bo tak dzieje się wszędzie - argumentuje Adam Poliński. - Centrum zmienia swoje oblicze. Staramy się, by było to jak najmniej uciążliwe dla mieszkańców. Ale nie kosztem rozwoju towarzyskiego centrum miasta. Mieszkanie w centrum wiąże się jednak z pewnymi uciążliwościami.

Wyluzowana koegzystencja

Inne duże miasta także mają centra, a w nich sporo restauracji, kawiarni i pubów, przyciągających i miejscowych, i turystów. Ale zgodnie twierdzą, że na linii mieszkańcy-restauratorzy raczej nie iskrzy, a jeśli już, to są to przypadki sporadyczne i szybko załatwiane.

- My akurat takiego problemu nie mamy - mówi Iwona Blajerska, rzeczniczka prezydenta Lublina. - Bo mieszkańcy naszej starówki to ludzie wyluzowani, więc nie ma takich sporów. Obie strony sobie ładnie obok siebie koegzystują.

Kwitnący Wrocław z niepowtarzalnym rynkiem oblepionym kawiarniami takie konflikty dawno ma już za sobą.

- Na samym początku, gdy tylko rodziła się samorządność, czyli w latach 90., takich problemów trochę u nas było - przyznaje Rafał Florczak z biura prasowego Wrocławia. - Ale teraz prawie się nie zdarzają. A jeżeli nawet jakiś zbyt głośno huczący w restauracji wentylator wzbudza zastrzeżenia, to obie strony jakoś się dogadują.

W Rzeszowie w ścisłym centrum takich sporów prawie nie ma. Mieszkania, jeśli już tu są, to w większości prywatne. W ciągu ostatniego roku zdarzyła się jedna skarga mieszkańców na działanie restauracji.

- Sprawą zajęła się rada osiedla i temat został zażegnany - mówi Maciej Kiczor z biura prasowego Rzeszowa.

Zwycięży rynek

Czy zatem uda się zawrzeć w białostockim centrum jakiś kompromis? - Niestety, tych przeciwstawnych interesów mieszkańców i właścicieli lokali za bardzo nie da się pogodzić - uważa Radosław Poniat, socjolog. - Rozumiem interes mieszkańców. Ale jeśli nie pozwolimy rozwijać się tu gastronomii, to centrum będzie puste. Jeżeli chcemy, żeby Białystok był miastem o funkcji metropolitalnej, to trzeba pogodzić się z rozwojem centrum.

Jego zdaniem, żywego, tętniącego ruchem centrum miasta nie stworzą banki czy sklepy, tylko właśnie rozrywka i konsumpcja.

- Mieszkańcy, choć ich niezadowolenie jest zrozumiałe, muszą się z tym pogodzić - mówi Poniat. - Obawiam się, że prawa rynku będą takie, że zaczną wypierać ludzi z centrum.

Zwraca uwagę, że już od dłuższego czasu coraz więcej mieszkań na parterach kamienic w centrum zamienia się w lokale handlowo-usługowe, a gdzieniegdzie ten proces sięga już piętra. Dlatego...

- Z czasem centrum stanie się słabo zamieszkałe. Częściowo z tego powodu, że ceny będą tu coraz wyższe, z drugiej strony, białostoczan wypłoszy stąd hałas - uważa Poniat. - Zwycięży nie tyle miasto, ile rynek.
Bo tak to właśnie wygląda w innych miastach.

- Białystok musi zdecydować - podkreśla Poniat. - Jeśli chcemy być małym, prowincjonalnym miastem, to tak, zostańmy w takim stanie, jak jest. Ale jeśli chcemy rozwijać się, mieć miasto z klasycznym rynkiem, to trzeba ludzi czymś przyciągnąć. Co nie zmienia faktu, że pijani ludzie o drugiej w nocy pod oknem to żadna przyjemność.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny