Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Centrum miasta. Bitwa o klozety

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum
miała miejsce w centrum Białegostoku
miała miejsce w centrum Białegostoku sxc.hu
Boruch Gwin był znanym w Białymstoku kamienicznikiem. Już samo usytuowanie jego kamienic, w centrum czyniło zeń potentata. Chętnie tu wynajmowano pokoje. Ich właściciel na tym świetnie wychodził. Ale z niektórymi lokatorami przyszło mu stoczyć prawdziwą wojnę. Głośna był zwłaszcza sprawa o klozety.

Pierwsza kamienica stanęła na Lipowej 5. Dziś w tym miejscu jest restauracja Cristal. Wkrótce, od Pinchusa i Riwy Korniańskich, kupił następną, na Rynku Kościuszki pod 7. Tu wynajmował 38 pokoi. Na Lipowej były trzy pięciopokojowe mieszkania, też trzy z czterema pokojami, trzy czteropokojowe i pięć mieszkań dwupokojowych. W sumie w dwóch kamienicach było 75 pokoi, które przynosiły Gwinowi niezłe dochody. A liczyć to on umiał. Głośną była sprawa, którą toczył Gwin ze swymi lokatorami. A poszło o klozety.

Był kwiecień 1922 r. Pewnego dnia lokatorzy kamienic z konsternacją stwierdzili, że wszystkie ubikacje zamknięte są na cztery spusty. Oburzeni udali się gremialnie do Gwina, a ten niczym babcia klozetowa oświadczył, że za wpuszczenie ich do wychodka życzy sobie dodatkowych, jednorazowych opłat. Żadne tłumaczenia i prośby nie skutkowały. Wobec tego lokatorzy udali się do Urzędu do Walki z Lichwa i Spekulacją. Urząd stanął po ich stronie. Nie dość, że nakazał Gwinowi otworzyć klozety to jeszcze wlepił mu grzywnę - 5 tysięcy marek. Kamienicznik ani myślał ustępować. Odwołał się do Warszawy. Ta stwierdziła, że czym jak czym, ale białostockimi wychodkami to się zajmować nie będzie i odesłała sprawę z powrotem do Białegostoku. Tu Gwin nie miał szans. W dodatku szalejąca inflacja z pięciu zrobiła 50 tysięcy. Tego już było za wiele. Wściekły właściciel złożył klozetową apelację w Sądzie Okręgowym, dowodząc, że "w umowach najmu nie było mowy o klozetach, które wynoszą o wiele drożej niż całe komorne". Tym razem sąd uznał argumenty Gwina. Nieszczęśni lokatorzy chcąc udać się tam gdzie i król piechotą chodzi musieli płacić i już.

Płynęły lata i dawne gwinowe procesy poszły w niepamięć. Aż tu w 1936 roku przypomniano sobie o zacnym kamieniczniku w związku z białostockim domem starców. Mieścił się on na Kupieckiej 34 (Malmeda). Instytucja ta notorycznie cierpiała na brak funduszy. Wreszcie zmęczony tym stanem rzeczy zarząd, na którego czele stał Benjamin Cytron, syn znanego fabrykanta, podał się do dymisji. Zaczęto gorączkowe poszukiwania nowego prezesa. Wybór padł na Borucha Gwina. Już miał objąć tę prestiżową posadkę, gdy dopatrzono się przyczyny, która uniemożliwiała mu to. Otóż swego czasu Gwin do owego domu postanowił oddać swoją matkę. Staruszka mieszkała w nim przez 7 lat, aż do śmierci. Szkopuł w tym, że Gwin nie płacił za jej pobyt. Kwota była niby niewielka, 40 - 50 groszy dziennie. Ale przez 7 lat uzbierało się tego 1200 zł. Ale niejedna prezesura to nie takie pieniądze jest warta. Gwin więc szybko wyrównał długi i mógł już zasiąść na fotelu prezesa.

Wkrótce jednak, bo już rok później, sytuacja zmieniła się diametralnie. Jednym z lokatorów kamienicy przy Lipowej, w której mieszkał również sam Gwin, był niejaki Cypin. Wynajmował on wygodne, pięciopokojowe mieszkanie. Od samego początku stosunki pomiędzy obu panami nie układały się najlepiej. Najpierw poszło o "drzwi przejściowe do przedpokoju", jako że Gwin i Cypin tę część mieszkań i kuchnię mieli wspólną. Gdy Gwin rozgrywał sprawę klozetowa, to Cypin w tym samym czasie wystarał się w Urzędzie Mieszkaniowym o orzeczenie które "zakazywało Gwinowi korzystanie z frontowego wejścia i kuchni". Reszta lokatorów z niemałym rozbawieniem obserwowała co też wyniknie z tej niecodziennej sytuacji. Kto bowiem słyszał, aby właściciel kamienicy był sublokatorem swego lokatora. Zdumieni obserwowali jak Gwin do swego okrojonego mieszkanka wchodził kuchennym wejściem od podwórza, bo frontowym paradował Cypin. Ci co brali stronę właściciela pytali o to "kiedyż kamienicznicy zostaną zrównani w prawach z lokatorami". A tymczasem pani Gwinowa zgodnie z zakazem korzystania z kuchni "musiała pitrasić jadło na prymusie". Pewnego dnia Gwinowie postanowili po obiedzie napić się herbaty. Gwinowa udała się więc z samowarem do kuchni, aby tam napełnić go wodą i rozpalić. Zauważył to natychmiast Cypin i w niewybredny sposób kazał się jej stąd wynosić. W obronie małżonki i herbaty stanął Gwin. Tego Cypin już nie wytrzymał, złapał samowar i wyrznął nim w gwinową głowę. Sprawa trafiła do sądu, który wysłał Cypina na dwa tygodnie do aresztu. I tak to Gwinowie mogli delektować się herbatką.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny