Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Caruso Basso - Włoch, który ubierał Białystok i tworzył stadion Jagiellonii

Alicja Zielińska
z sędziami piłkarskimi na stadionie Gwardii
z sędziami piłkarskimi na stadionie Gwardii Archiwum Caruso Basso
Chociaż los rzucił go tak daleko od kraju rodzinnego, nigdy nie żałował, że został w Polsce. - Po śmierci żony córka, która wyszła za mąż za Włocha, namawiała mnie, żebym wrócił do Włoch. Odmówiłem. Ja w Polsce czuję się jak u siebie - mówi z przekonaniem Caruso Basso. - I tu już zostanę na zawsze.

Pod koniec stycznia Caruso Basso obchodził 93 urodziny. Większość swego życia spędził w Białymstoku. Mieszka przy ul. św. Mikołaja, niedaleko naszej redakcji. Pogodny, uśmiechnięty. I mimo wieku w kondycji godnej pozazdroszczenia. - Zawsze byłem aktywny, ciągle w ruchu, uprawiałem sport. Ja i teraz przysiady robię bez wysiłku - pokazuje z werwą.

Do Polski rzuciła go wojenna zawierucha. Życie miał barwne, pełne różnych wydarzeń. Jest co wspominać.

- Urodziłem się nad Adriatykiem przy włosko-francuskiej granicy w Termoli - zaczyna swoją opowieść Caruso Basso. - Miasteczko liczy 18 tysięcy, a w sezonie jest tam 200 tysięcy turystów. Byłem krawcem z zawodu.

Kiedy wybuchła wojna, znalazłem się w armii włoskiej. Trafiłem do niewoli niemieckiej w Born w Niemczech. Znajdowali się tam głównie Polacy i Włosi, trochę Francuzów. Zaprzyjaźniłem się z trzema Polakami, razem pracowaliśmy w szwalni, szyliśmy mundury. Dobrze się rozumieliśmy, to i szybko nauczyłem się mówić po polsku.

Pod koniec wojny znalazłem się w obozie w Orzyszu. W lutym 1945 roku wyzwolili nas Rosjanie i wysłali do Białegostoku. Oczywiście, że chciałem wracać do Włoch, jakżeby inaczej. Do rodziny, do domu. Planowałem jechać przez Odessę, ale polscy koledzy odwiedli mnie od tego pomysłu. Basso, mówili, popracujesz tu trochę, zarobisz, sytuacja się unormuje i pojedziemy razem.

Nie pozwolili mi wrócić do Włoch

Niebawem się okazało, że marzenia o wyjeździe musi odłożyć na bliżej nieokreśloną przyszłość. A to ze względu na sytuację polityczną w Polsce. Odmówiono mu po prostu pozwolenia na wyjazd.

- Musiałem jakoś sobie ułożyć życie. A ponieważ dobrze szyłem, to bez problemów zdałem egzamin rzemieślniczy. Przy ulicy Modlińskiej wynająłem lokal i otworzyłem zakład krawiecki. Przyjąłem trzech uczniów, kupiłem maszyny. I ruszyliśmy.

Od razu mieliśmy dużo klientów. Sława poszła po mieście, że Włoch dobrze szyje. Same tuzy przychodziły. Prokuratorzy, sędziowie, urzędnicy partyjni.

Agent i szpieg

Dobra passa nie trwała długo. Władze kazały wstąpić do spółdzielni, prywatny biznes był źle widziany. Nie chciałem. To i UB szybko znalazło na mnie haka. Zarzucili, że uprawiam wrogą propagandę, działam przeciwko ustrojowi Polski, słowem jestem szpiegiem.

Aresztowali. I zaczęło się. Nazwiska, kto jest mocodawcą - pytali na przesłuchaniach. Torturowali. Strasznie było. Nie powiedziałem żadnego nazwiska.

Odbył się sąd. Dostałem wyrok. W więzieniu jednak nie było tak źle. Kazali mi zorganizować zakład krawiecki. Dali piętnastu więźniów, to I szyliśmy mundury dla wojska, UB.

Siedziałem trzy lata w Białymstoku I miesiąc w Suwałkach.

Caruso kroi jak z nut

W 1952 roku wyszedłem. Teraz to nawet nie mogłem marzyć o wyjeździe. Sytuacja trochę się zmieniła. W Białymstoku powstała Spółdzielnia Pracy Krawieckiej "Pokój". Zatrudniłem się tam. Było mi dobrze. Szybko znalazłem przyjaciół.

No i najważniejsze, tu poznałem miłość swego życia, moją ukochaną żonę, Nadię. Było to tak. Chwalili mnie. Caruso kroi jak z nut - mówili. Bo ja też, nie chwaląc się ładnie śpiewam - wtrąca z uśmiechem.

Z kolegami założyliśmy kwartet i występowaliśmy na różnych imprezach. Pewnego dnia kierownik przychodzi I mówi: Caruso, tyle tu młodych chłopaków, dziewcząt, zorganizuj chór. Czemu nie, zgodziłem.

Na próbę przyszła Nadia. Piękna dziewczyna, od razu mi się spodobała. Czarne włosy, jak Włoszka wyglądała. Na początku mówiłem do niej, jak do wszystkich: Nadia, musisz szerzej otwierać usta, jak śpiewasz. Od słowa do słowa, zaczęliśmy się spotykać. I wyszło, że pasujemy do siebie jak dwie połówki.

Wzięliśmy ślub. Urodziło się nam troje dzieci, rok po roku. Córka Luciia (po polsku Lucyna) i dwóch synów Mirosław i Henryk. Przeżyliśmy ze sobą cudowne lata. Nadia okazała się wspaniałą żoną, gospodarna, wszystko umiała zrobić. A przy tym dobra, łagodna, nigdy się nie kłóciliśmy.

Włoch z polskim obywatelstwem

Tęsknił za Włochami, oczywiście. Kiedy zaczął się znowu starać o wyjazd, usłyszał, że może wyjechać, ale sam. Jak to? Bez rodziny? - awanturował się w komitecie partii. Usłyszał dodatkowo, że musi przyjąć obywatelstwo polskie, bo inaczej zostanie wydalony z kraju.

- Pojechałem poradzić się do ambasady włoskiej. Tam mi powiedzieli, że rodzina jest najważniejsza, są dzieci, nie mogę ich opuścić, a i tak Włochem będę. Przyjąłem więc polskie obywatelstwo.

Po 1956 roku, po odwilży październikowej sytuacja trochę unormowała się. Dostałem zgodę na wyjazd, ale tylko z żoną. Po usilnych prośbach partyjni notable trochę zmiękli, pozwolili zabrać jedno dziecko. Przystałem na to. Kombinowaliśmy z żoną tak: wyjedziemy we trójkę, a jak będziemy na miejscu, to ściągniemy dwoje pozostałych dzieci, które zostały pod opieką teściowej.

W 1957 roku pojechaliśmy do Turynu. Tu już mieszkali moi rodzice. Nie widziałem ich 17 lat. Radość, płacz. Nadię powitali wspaniale. Mama od razu wpadła w zachwyt: - Synku, a co za piękną dziewczynę nam przywiozłeś. A jak Nadia przyrządziła babkę ziemniaczaną, to podbiła serca i sąsiadom. Pizza Polaka - mówili i zajadali się ze smakiem.

Odnalazłem kolegów z armii. Obiecali pomóc we wszystkim, praca, mieszkanie. Tylko w jednym nie byli w stanie niczego załatwić - ściągnąć moje dzieci do Włoch. Polscy komuniści przechytrzyli nas. Nadia płakała, tęskniła. Musieliśmy wrócić.

Znowu pracowałem w spółdzielni "Pokój", znowu projektowałem i szyłem. Nasze płaszcze były znane w całym kraju. Spółdzielnia została przeniesiona do Warszawy. Mnie też prezes namawiał. Nie chciałem wyjeżdżać.

Stadionowy

Musiałem znaleźć nową pracę. Był 1960 rok. Powstawał stadion Gwardii. Poszedłem tam pracować.

Został stadionowym. I znowu poczuł się w swoim żywiole. Robił wszystko, (bramki do piłki nożnej wykonałem osobiście), dbał o trawę na boisku (dostałem nawet oficjalnie zgodę na wyjazd do Włoch, by zobaczyć jak w Juventusie robi się murawę z prawdziwego zdarzenia).

W klubie Gwardia pracował do emerytury.

Chociaż los go rzucił tak daleko od ojczyzny, nigdy nie żałował, że został w Polsce.

- I tu zostanę - mówi. - Córka mieszka we Włoszech, wyszła tam za mąż. Po śmierci żony w ubiegłym roku Luciia namawiała mnie, żebym przyjechał do niej. Tato, co będziesz sam robił, zamieszkaj z nami. A ja nie chcę. Tu jest moja Nadia I ja zostanę z nią. Tak postanowiłem.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny