Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

BTL. Teatr Malabar Hotel - Czarodziejska góra wciąż uwodzi (zdjęcia, wideo)

Jerzy Doroszkiewicz
Jerzy Doroszkiewicz
Teatr Malabar Hotel razem z Białostockim Teatrem lalek przygotował adaptację "czarodziejskiej góry" Tomasza Manna
Teatr Malabar Hotel razem z Białostockim Teatrem lalek przygotował adaptację "czarodziejskiej góry" Tomasza Manna Wojciech Wojtkielewicz
Teatr Malabar Hotel wspólnie Białostockim Teatrem Lalek wyprodukował i przedstawił swoją wizję „Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna. Świetne pomysły, wsparte hipnotyzującą grą młodych aktorów sprawiają, że chce się natychmiast sięgnąć do książki. Bo cztery godziny to za mało!

Tu każdy z aktorów oprócz Marcina Bartnikowskiego odpowiedzialnego również za dramaturgię ma do zagrania kilka postaci. Od pierwszej sceny widać, że klasyczne dla Teatru Malabar połączenia lalek z żywym planem będą odgrywały tu niepoślednią rolę, choć wstępem jest powracająca w scenie niezwykłej uczty postać karlicy. Ale co tam karlica. Skoro jesteśmy w sanatorium dla gruźlików nie tylko będziemy mogli obserwować świetnie zagrane kompulsywne obżarstwo. Wzmożony apetyt seksualny na sporych rozmiarów manekinie zademonstruje Magdalena Dąbrowska. Chwilę później jest już mężczyzną, zaś Marcin Bartnikowski staje się obiektem ataków śmiertelnie chorych dam, uczestnicząc w biesiadach przy sanatoryjnym stole. Współczesne rekwizyty czy li tylko sygnały mówiące o zmianie charakteru postaci (bezapelacyjnie świetny i do rozpuku komiczny Błażej Piotrowski w roli równie wyuzdanej, co głupiej kuracjuszki) wystarczają młodym aktorom do podkreślenia zmiany scenicznej osobowości. Tak samo przydaje się dyktafon – jakby nieodzowne narzędzie współczesnego terapeuty psychiatry, co kawałek czerwonej peruki. Kiedy towarzyskie dysputy schodzą na płaszczyznę śmierci, początkowo pojawiają się niewielkie kościotrupy, wciąż obecny szkielet kota, ale kiedy sprawy przybierają poważniejszy obrót, na scenę wkracza odnaleziony w teatralnych magazynach gigantyczny kościotrup wg projektu Wiesława Jurkowskiego z przedstawienia Niech żyje Punch!. Analizując nazwisko eterycznej piękności (w tej roli także kompozytorka hipnotyzujących elektronicznych fraz Anna Stela) lodowato nieczułej Kławdii Chauchat mamy do czynienia z francuskimi słowami połączonymi w gorącą kotkę. Czyżby szkielet pupila oznaczał, że w sanatorium jest tylko Królową Śniegu? Zresztą śnieg, narciarstwo i śnieżna zamieć przedstawione przy pomocy wentylatora, skrawków papieru i kilku zszytych prześcieradeł to jeszcze jeden dowód na nieograniczoną wyobraźnię Malabaru, niemieckich reżyserów i magię żywego teatru razem wzięte.

Albo scena prześwietlenia. Jak pokazać wnętrze człowieka, działanie promieni Roentgena za pomocą drewnianego pudełka i kłębków nici? To trzeba koniecznie zobaczyć. Apogeum pomysłowości to zdecydowanie scena sylwestrowego balu, kiedy uczestniczymy w tańcach pomysłowo sprzężonych ze sobą kościotrupów. Aż się prosi o fotosy… Wcześniejsza rozmowa o ciele zilustrowana workiem z krwawą wydzieliną, którą pożerają tak samo łapczywie co lubieżnie niektórzy pensjonariusze jest równie plastyczna i wieloplanowa. A kiedy Bartnikowski – Castorp opowiada o protoplazmie, Anna Stela i Marcin Bikowski, jak nie przymierzając w „kalamburach” pantomimą ilustrują biologiczne mądrości.

Zupełnie inaczej zilustrowana została mądrość żydowskiego konwertyty. Dawny Lejb dostaje imię papieża Leona choć nazwisko Naphta zdradza jego korzenie. Jako świeży katolik cały składa się z krzyżyków i różańców, i jak przystało na satyrycznie obrazowanego przedstawiciela Kościoła, bliższe jest mu zainteresowanie złem i cielesnością niż dobrem. Marcin Bartnikowski bardzo naturalnie, nie tracąc młodzieńczej naiwności, wypowiada sławetne frazy „pozwól mi wchłaniać woń skóry pod twoimi kolanami, gdzie kunsztowna torebka stawowa wydziela swą śliską maź!” zakończone oziębłą odpowiedzią Rosjanki iż jego oświadczenia miłosne są „takie niemieckie”.

Błażej Piotrowski świetnie ogrywa decyzję Joachima Ziemssena o opuszczeniu sanatorium i wstąpieniu do wojska. Najpierw to tylko intonacja głosu, która nawet dyletantom nie znającym tekstu książki sygnalizuje, że mamy do czynienia z jakąś fascynacją służbami, wreszcie wzucie wojskowych trepów. Kiedy kuracjusze zastanawiają się, w jaki sposób rozkładowi ulega ludzkie ciało, ich rozterki ilustruje mały kościotrupek ekspresyjnie animowany przez Marcina Bikowskiego. Gdzieś spośród niekończących się dyskusji (wszak pobyt Castorpa przeciąga się w powieści do siedmiu lat) pojawiają się idee poprawy rasy, ale nikną w ciągu rozważań o istocie życia i śmierci. Śmierć zabiera kuzyna Castorpa, owego Joachima, który pojawia się na scenie z przypiętymi skrzydłami. Tu także pojawi się Wiesław Czołpiński w roli Holendra Peeperkorna, czyli według znawców nazwiska sygnalizującego spożywanie dużych ilości zbożowych alkoholi. Przypominający hipisowskiego guru, powracający do sanatorium wraz z Kławdią zachęca Castorpa do złożenia pocałunku na czole Rosjanki jednak młody inżynier ucieka przed namiętnością. Czyżby fascynacja cokolwiek demonicznym 60-latkiem zwyciężyła, a może ujawnia się tu jego prawdziwa natura, skoro do ruszenia w odległą podróż popchnęło go uczucie do kuzyna. Może wyznanie miłości do lodowatej Chauchat było tylko pokłosiem romantycznych lektur, jakże popularnych w XIX-wiecznych Niemczech?

Zanim Holender popełni samobójstwo widzowie mogą obserwować cudowną scenę orgiastycznego przyjęcia, gdzie powraca lalka karlicy, z ogromnym wyuzdaniem traktująca atrybut z jakim nie rozstaje się starzec, prostymi symbolami Malabar Hotel przedstawia także śmierć Naphty. Zanim umrą mentorzy Castorpa on sam doświadcza symbolicznie śmierci, kiedy nagle pojawia się w centrum sceny, zawinięty jakby w całun, z kuracjuszami pochylającymi się nad nim jak w barokowych malowidłach. Książkowy Hans ulega fascynacji muzyką z gramofonu. Nic zatem dziwnego, że białostocką adaptację „Czarodziejskiej góry” kończy duet Bikowski-Stela śpiewający oldschoolową melodię w rytm grającej na ukulele Annie Steli. Pewnie to także jej pomysł, by kilka scen zilustrować niepokojącymi dźwiękami klarnetu, nieco kojarzącymi się z muzyką Mikołaja Trzaski do „Domu złego”, a wygranymi przez absolwentkę szkoły muzycznej Magdalenę Dąbrowską. Ona też gra w pewnym momencie klasyczny temat na pianinie i nuci wspólnie ze Stelą „Habanerę” z opery „Carmen”.

„Czarodziejska góra”, nota bene zrealizowana dzięki Stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznanego Marcinowi Bartnikowskiemu na napisanie scenariusza, zachwyca. To istota teatru i wynik międzynarodowej współpracy zarówno artystycznej jak i instytucjonalnej. Aż się nie chciało wychodzić na przerwy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny