Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Brught Ophidia - Fighting the Gravity. Białostocki zespół po dwudziestu latach z rozmachem pokonuje grawitację

(dor)
Bright Ophidia nagrali płytę "Fighting The Gravity"
Bright Ophidia nagrali płytę "Fighting The Gravity" Mat. zespołu
Bright Ophidia dwie dekady grania przypieczętowali nową płytą „Fighting the Gravity”.

Białostocki zespół postanowił grać niezwykle trudną odmianę rocka - progresywny metal. To, co może uwodzić słuchaczy, jest jednocześnie sporym wyzwaniem natury technicznej. Jednak muzycy z 20-letnim stażem, wsparci znakomitym realizatorem Krzysztofem Murawskim (także białostoczaninem) brzmią na krążku jak idealnie zestrojona maszyneria wielkiej rafinerii dźwięków.

Po natchnionym wstępie Bright Ophidia uderza prosto między oczy utworem „Corporate Pt. 1”. Ileż tu się dzieje. Szalone bębny, lśniące i obłędnie szybkie partie gitar wylewają się kaskadami z głośników niczym autentyczny wytop szklanej masy z pobliskiej huty. A wokalista Adam Bogusłowicz przegląda się w niej, widząc świat w specyficznym, krzywym zwierciadle.

Pysznym nawiązaniem do estetyki etno jest wstęp do „Stronghold” zagrany na rancie werbla, później kilkadziesiąt sekund psychodelii, które zamieniają się w prawdziwy stoner. A jeszcze nikt nie zaśpiewał ani słowa. I znów emocje i rytmy zmieniają się jak w kalejdoskopie. Od niemal gotyckiej refleksji nad życiem po rozdzierający growling. A grający w tle bas hipnotyzuje najniższymi z możliwych nutami. Do czasu, kiedy zagrzmią bębny Cezarego Mielki. Ta siła może drążyć dno oceanu, by wznosić platformy wiertnicze.

W „My Lust, My Fear” gitara korzysta z brzmienia flangera, momentami zdaje się, że do zespołu dołączył The Edge. Taki progresywny metal może się spodobać każdemu słuchaczowi o otwartej głowie - od fana Budgie i Black Sabbath po Bauhaus i wspomniane U2. Aha, wielbiciele Soundgarden też usłyszą swoje ulubione dźwięki.

Sporo teatralności można odnaleźć w lakonicznym „Swallow Me”. Lakonicznym tekstowo, bo znów - słuchając uważnie niespełna czterominutowej piosenki - można popaść w obłęd od ilości skojarzeń, muzycznych nitek, które łączą Brigth Ophidia z klasykami rocka. Właściwie to nie nitki, to rurociągi, którymi do wspomnianej rafinerii dźwięków dopływa klasyka rocka, a wypływają miniaturowe symfonie. Wypływają? Raczej wybuchają z siłą „Volcano”. Wielbiciele Dream Theater usłyszą tu sporo znajomych dźwięków. Przebojowe chorusy ciekawie miksuje wspomniany już Krzysztof Murawski w swoim ukrytym na rubieżach Podlaskiego studiu La Grunge.

Prawie bitlesowskie harmonie rozpoczynają „My Heart Tells Me - No”. Trzeba przyznać, że Bright Ophidia umiejętnie łączy lirykę z metalem, tym razem wsparta o instrumenty klawiszowe mózgu Red Emprez - Michała Franczaka.

Pięknie brzmi w tym towarzystwie „It’s Time”. Współczesna rockowa ballada niesie w sobie mnóstwo bólu o niemal kosmicznym wymiarze, by zabrać słuchaczy w 20-minutową podróż „In Exile”. Tu już każdy z muzyków ma możliwość potwierdzenia swojej wrażliwości. Od świetnie interpretującego tekst Adama Bogusłowicza po gitarowe pasaże czy idealnie współpracującą sekcję rytmiczną. Żeńskim głosem wzbogaca tę suitę Katarzyna Garłukiewicz.

Nie dziwię się, że Bright Ophidia grywa w Wielkiej Brytanii. Ma powody.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny