O tym, że pani Zofia Klepacka mieszka w Londynie, dowiedziałem się od Jagody Kowalskiej. Niestety, miała ona ciężki wypadek, nie może chodzić. Jej syn Krzysztof ułatwił kontakt, pojechałem w rejon stacji metra Clapham Cammon. W sobotnie wczesne popołudnie zaczęliśmy rozmowę.
Kochaliśmy Białystok
Pamiętam tylko mieszkanie przy ul. Ogrodowej - wspomina pani Zofia. - Ten dom zbudował pan, który dorobił się w Ameryce. Dom był murowany, miał trzy piętra. Była woda, piece, komórka i piwnica. Mieliśmy tylko dwa pokoje, brat Wacek spał w gabinecie ojca, a ja w sypialni rodziców.
Mama z powodu choroby płuc już nie pracowała w szkole, doglądała nas, czekała z obiadem. Tata miał blisko do szkoły "jedynki", a ja chodziłam do "piętnastki", widziałam tą czerwoną kamienicę z naszego okna [Obecnie mieści się w niej NFOZ, budynek zatracił swój pierwotny wygląd].
Właściwie, to zaczęłam naukę o rok za wcześnie, by być razem z siostrą stryjeczną. W pośpiechu mama wystarała się o fartuszek. Nie miałam poważniejszych kłopotów, a jeśli się trafiały drobne, to przecież w domu czuwali rodzice pedagodzy. Tata żył swoją szkołą, wciąż miał coś na głowie, koledzy i wychowankowie przychodzili do nas.
Pamiętam Ryśka Kaczorowskiego i Zdzicha Kołodziejskiego. Ruch był cały o każdej porze roku, tylko na wakacje wszyscy wyjeżdżali na obozy harcerskie. Jeździła nawet mama, budowano jej specjalny namiot, żeby się nie przeziębiła. A zimą tata uwielbiał jazdę na łyżwach. Był w tym dobry, mnie też nauczył. W święta czasem stroił się w mundur galowy harcerski. Miał w domu i taki wojskowy, ten harcerski cenił jednak nade wszystko.
Wojna
Tata ewakuował się, z wojskiem przeszedł po 17 września 1939 roku na Litwę, znalazł się w obozie. Po niecałym roku weszli tam Rosjanie, zabrali internowanych. Tata opowiadał, że w łagrze widział na ścianach baraków nazwiska oficerów, którzy zginęli w Katyniu. Na szczęście ci z Litwy ocaleli, po podpisaniu umowy Sikorski - Majski mogli pojechać do powstającego wojska polskiego. Dołączył do nich i brat Wacek. On w Białymstoku chodził do gimnazjum, był na kursie szybowcowym, skakał z wieży spadochronowej w Zwierzyńcu. W czasie okupacji sowieckiej powziął nawet zamiar porwania samolotu wojskowego. Na szczęście nie było z tego dużego nieszczęścia.
Nas NKWD zabrało w czerwcu 1941 roku, po drodze dowiedzieliśmy się, że wybuchła nowa wojna. Zawieźli mamę, mnie i brata do Kraju Ałtajskiego, aż pod granicę mongolską. Stały tam baraki drwali, zanosiło się na makabryczne zdarzenia. Na szczęście byli znajomi, na przykład druh Przytuła, a Polacy wkrótce z wrogów stali się oficjalnie sojusznikami.
Tata pamiętał o nas, ściągnął do siebie, dojechaliśmy nad Morze Kaspijskie. Potem jako jedni z pierwszych przepłynęliśmy do Iranu i tak trafiliśmy do Palestyny. Mama okazała się dzielna, mnie wiele ciekawiło, nie byliśmy rozpieszczani w domu.
Bliski Wschód
Na dłużej osiedliśmy w Nazarecie. Wacek był w pułku artylerii u generała Andersa, o niego wszyscy się martwiliśmy. Pisaliśmy listy do naszego żołnierzyka nawet trzy razy w tygodniu i czekaliśmy niecierpliwie na odpowiedzi. Obowiązywała tajemnica wojskowa, Wacek pisał ołówkiem, od czasu do czasu cenzor coś zamazał, a o jego interwencji świadczyły pieczątki z numerem.
Rodzice wysyłali synowi funty i paczki, ja się przydawałam do pakowania. Były to paczki słodkie, z butami i bielizną, potem i książkami, bo Wacek pod koniec wojny zaczął się uczyć. Był żołnierzem i się uczył, tak samo jak Ryszard Kaczorowski. Wiedzieliśmy, że mamy być przydatni wolnej Polsce. Tęskniliśmy do niej, do Białegostoku. W święta składaliśmy sobie życzenia, by za rok już cieszyć się w prawdziwym domu.
Mama została kapralem i pracowała w administracji szkolnej, ja - zwana "Świerszczem" - się tam uczyłam, więc byłyśmy razem. Tatę jako oficera starszego wiekiem odesłano do pracy z młodzieżą, układał programy nauczania, znów zajmował się sportem i przede wszystkim harcerstwem, żył od obozu do obozu. Wzdychał, że gdyby miał takich harcerzy jak w Białymstoku, to robota by szła doskonale. Ja w pół roku przerabiałam pogram roczny, skończyłam liceum i zaczęłam kurs administracyjno-handlowy.
Dołączyłam do harcerek, a zapomniałam dodać, że już w Białymstoku należałam do zuchów. Był w wojsku i brat taty - stryjek Stanisław. Wciąż ktoś się odnajdywał, ale i dochodziły zawiadomienia, że taki a taki poległ na polu chwały. Za Ojczyznę.
Na emigracji
Jednak nie wróciliśmy, choć wojna się skończyła, a nasi żołnierze zwyciężali w bitwach z wojskami niemieckimi. Zostaliśmy w Anglii, najpierw tylko na trochę, potem dłużej i dłużej, na zawsze. Tata, jak by mu powiedzieli, że droga do Białegostoku już wolna, to ruszyłby zaraz i na piechotę.
Chciałam studiować filozofię na uniwersytecie, ale Polsce potrzebni byli - wciąż to słyszałam - fachowcy do odbudowy, a potem to do przebudowy po rządach komunistów. Tak Wacek został architektem, a ja skończyłam college administracyjno-handlowy. Wyszłam za mąż za działacza młodzieżowego ruchu chrześcijańsko-demokratycznego, wyjechaliśmy do Paryża, potem do Rzymu. Urodził się nam syn Krzysztof, pracował w szpitalach jako pielęgniarz, zrobił doktorat
Tata pozostał sobą w Londynie, czyli instruktorem harcerstwa, nauczycielem i kierownikiem wiodącej polskiej szkoły sobotnio-niedzielnej, prezesem Towarzystwa Przyjaciół Dzieci i Młodzieży. Działał, jakby czas zatrzymał się miejscu, skupiał ochotników, pomagał, radził. Zachował zasady ideowe, wiarę, nadzieję. Nie palił. To śmieszna historia, bo rzucił nałóg dawno przed wojną w sytuacji nietypowej. Żona Zofia pożyczyła od swej mamy lisa, takiego na szyję, którego jej ukradli. Rodzice postanowili lisa odkupić, potrzebne były pieniądze i tata przestał kupować papierosy. To dodam jeszcze jedną anegdotę. Mamę zapamiętałam płaczącą, kiedy się dowiedziała, że założyłam spodnie zamiast spódnicy. Tata rozładował i tę sytuację.
Londyn - Białystok
Obowiązywała zasada, że nasi emigranci na stanowiskach nie mogą chodzić do konsulatu PRL i starać się tam o paszporty lub wizy. Tata podporządkował się rygorowi, nigdy po wojnie nie odwiedził Polski, zmarł za wcześnie, bo w 1980 roku, dwa tygodnie po zgonie swej ukochanej żony.
My z Wackiem mieliśmy więcej swobody i korzystaliśmy z niej. Pierwszy raz pojechałam 50 lat po wojnie do Warszawy na zjazd antropologów. Jak zobaczyłam autobus do Białegostoku, to nie wytrzymałam. To było inne, a przecież to samo miasto. Nasz dom jeszcze stał. Potem jeździłam częściej, teraz mam więcej członków rodziny w Białymstoku niż w Londynie.
Inna sprawa, że oni wszyscy urodzili się już po wojnie. Pisałam listy z siostrami taty, niedawno dzwoniła bratanica Ania.
Miło słuchać mi co nowego w naszym mieście, choć trudno rozmawiać, chodzić. Nie ma już i Wacka. Odchodzimy. Mówi pan, że białostoczanie chcą wiedzieć więcej o tacie, że jego szkoła będzie obchodzić stulecie. To mnie bardzo cieszy. Proszę pozdrowić Białystok i zapraszam na obejrzenie zdjęć, książek. Może mi się zdrowie poprawi, może jeszcze więcej opowiem. Zapraszam w odwiedziny.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?