Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bojary. Dzielnica (nie) do ochrony

Tomasz Mikulicz
Podczas debaty wspomniano, że niestety nie ma już wśród nas ś.p. Janusza Kaczyńskiego. Ten mieszkający na Bojarach architekt, od wielu lat był gorącym orędownikiem ochrony dzielnicy. To on w 1988 roku współtworzył tzw. kartą bojarską, będącą dezaprobatą środowiska architektów wobec dewastacji Bojar.
Podczas debaty wspomniano, że niestety nie ma już wśród nas ś.p. Janusza Kaczyńskiego. Ten mieszkający na Bojarach architekt, od wielu lat był gorącym orędownikiem ochrony dzielnicy. To on w 1988 roku współtworzył tzw. kartą bojarską, będącą dezaprobatą środowiska architektów wobec dewastacji Bojar. Wojciech Wojtkielewicz
Na debatę w sprawie ochrony Bojar przyszły tłumy. To dowód, wciąż jest szansa na uratowanie drewnianej dzielnicy. Być może pomoże w tym planowane powołanie parku kulturowego.

Ktoś może powiedzieć, że tego typu spotkania nie mają sensu. Drewniane domy wcześniej, czy później znikną z przestrzeni miejskiej, a w ich miejsce powstaną bloki, które i za tysiąc lat trudno pewnie będzie uznać za zabytki. Nie ma się o co bić, bo i tak jakakolwiek walka jest skazana na niepowodzenie. Debata "Jak chronić Bojary“, która odbyła się ostatnio w Centrum im. Zamenhofa pokazuje jednak, że nie jest tak do końca. Przede wszystkich, ci którzy uważają, że "po co zawracać sobie głowę jakimiś tam ruderami?“, zdziwiliby się, gdyby zobaczyli jak wielu białostoczan to jednak interesuje. Na widowni zasiedli nie tylko dawni i obecni mieszkańcy dzielnicy, ale też osoby nigdy z Bojarami niezwiązane, choć z pewnością zarażone urokiem takich uliczek jak: Wróbla, czy Wiktorii.

Przy ustawionym na środku sali stole zasiedli historycy i architekci, którzy w różny sposób byli przez ostatnie lata związani z Bojarami. Debatę podzielono na dwie części. Wpierwszej, uczestnicy mieli za zadanie odpowiedzieć na kilka pytań zadanych przez moderatora. Wyglądało to trochę jak w "Familiadzie“. Każdy z uczestników miał minutę na odpowiedź. O przekroczeniu czasu informował zebranych donośny gong.

Pierwsze pytaniem (zadane przez prowadzącego debatę Sebastiana Wichra, zabytkoznawcę z departamentu urbanistyki w magistracie) dotyczyło tego w jaki sposób uczestnicy debaty mieli okazję pracować na rzecz Bojar? Pierwszy zabrał głos Mirosław Zbichorski, który w latach 1973- 77 pełnił funkcję architekta miejskiego.

- Włączyłem się w ochronę Bojar na zasadzie protestu. Zostałem zaskoczony faktem, że pracownia urbanistyczna opracowała plan, który przewidywał zamianę dzielnicy w blokowisko w stylu osiedla Piasta. Włos zjeżył mi się na głowie i od tamtej pory zacząłem działać. Traktowano mnie wtedy jak idiotę. Przychodząc tu zakładałem, że będę mówił w tonie bardzo pesymistycznym. Jestem jednak mile zaskoczony, widząc, że dziś wspiera mnie tak szerokie grono ludzi - twierdził.

Za tę wypowiedź dostał gromkie brawa. O wiele krócej mówiła Barbara Tomecka, która przypomniała o stworzonych przez nią opracowaniach historycznych, w tym tych ze szczególnym uwzględnieniem Bojar.

- Ostatnie opracowanie powstało w 2006 roku - stwierdziła.

Później mikrofon powędrował do dr Adama Tureckiego, który opowiedział jak kilka lat temu zainspirował mieszkańców do powołania stowarzyszenia, dzięki któremu bojarczycy stali się stroną w rozmowach w władzami miasta.

Andrzej Lechowski (dyrektor Muzeum Podlaskiego) postanowił odwrócić pytanie i mówił co Bojary dały mu, nie co on im. - Przede wszystkim, to tam się urodziłem, tam się ukształtowałem i nauczyłem poszanowania dla historii tego miasta. Dlatego też, kiedy widzę burzone, bądź palone budynki, głośno mówię, że nie wolno tak postępować - podkreślał.
Kolejną odpytaną osobą był historyk Wiesław Wróbel, który dopiero zaczął się angażować w "kwestię bojarską“. Napisał bowiem artykuł w książce "Bojary 2“ (jest też autorem pracy "Historia ulicy Kijowskiej. Studia z dziejów Białegostoku“).

- Moja ochrona Bojar polega na wydobywaniu z archiwów informacji sięgających jeszcze XIXwieku - twierdził.

Jako ostatni, głos zabrał architekt Michał Chodorowski, obecnie pracownik departamentu urbanistyki w magistracie, a w 2006 roku uczestnik studenckiego projektu "Ad Publicandum“.

- Zajmowaliśmy się rewitalizacją osiedli mieszkaniowych. Studenci wydziału architektury stworzyli projekt. Został on dosłownie zmiażdżony przez studentów socjologii, którzy przeprowadzili w międzyczasie badania socjologiczne wśród bojarczyków. Uczestniczenie w projekcie nauczyło mnie szacunku do osób, dla których coś się projektuje - wspominał Michał Chodorowski.

Kolejne pytanie dotyczyło fenomenu Bojar i tego co jest w dzielnicy najcenniejsze. Uczestnicy debaty mówili m.in. o przechowywanym w pamięci bojarczyków obrazie historycznej dzielnicy (utrwalonym w dwóch, wydanych ostatnio publikacjach), zachowanym tu po IIwojnie światowej układzie urbanistycznym oraz dawnych mieszkańcach dzielnicy, którzy mieli ogromny wpływ na historię miasta.

Czy Bojary mogą być atrakcyjne dla kogoś, kto nie zna historii dzielnicy? - tak brzmiało kolejne pytanie.

- Oczywiście, że tak. To jedyne miejsce w Białymstoku, gdzie - w niektórych przynajmniej częściach - można znaleźć się poza zasięgiem wysokiego budownictwa typu OWT, czy też nowych, nieraz bardzo dziwacznych budynków. Poza tym, chodząc po bojarskich uliczkach można poczuć autentyczną atmosferą dawnego Białegostoku - mówił Mirosław Zbichorski.
- Dla tych, którzy widzieli jak cywilizowany świat obchodzi się z historyczną zabudową, Bojary mogą być antyreklamą. Wydaje mi się, że dzielnica bezpowrotnie straciła swój urok i atrakcyjność - twierdził Andrzej Lechowski.

Z takim stwierdzeniem nie zgodziła się Barbara Tomecka, która przekonywała, że Bojary wciąż jeszcze mogą być atrakcyjne.

- W dalszym ciągu można coś zrobić, by ludzie wiedzieli, że ul. Skorupska była dawną granicą między Koroną a Litwą, czy też, że przy ul. Złotej mieszkał ks. Sopoćko - mówiła.

Doktor Adam Turecki podał przykład Placu Rybaków w Sopocie, gdzie przez lata stał koszmarny, gomułkowski budynek.

- Kiedy byłem tam ostatnio zauważyłem, że z obiektu zdjęto jedno piętro, zbudowano spadzisty dach, itd. Dzięki temu budynek dobrze wtopił się w otoczenie. Na Bojarach takie ruchy też są możliwe - przekonywał.

Wiesław Wróbel stwierdził, że w dalszym ciągu są na Bojarach takie punkty, które powinno się promować i które połączone w jedną całość mogą sprawić, że Bojary staną się atrakcyjne.
Michał Chodorowski podkreślał, że powrotu do dawnych Bojar nie ma.

- Ani mieszkańcy pewnie by tego nie chcieli, ani nikt nie jest w stanie tego zrobić. Dlatego też, jeżeli chcemy, by dzielnica była atrakcyjna, musimy jej tę atrakcyjność stworzyć. Wszystko co będziemy robić, zmieni dzielnicę w taki trochę park rozrywki. Pytanie tylko jaki? - stwierdził.
Później dyskusja poszła w kierunku odpowiedzi na pytanie: dlaczego mimo tego, że dzielnica objęta jest różnymi formami ochrony, to ochrona ta jest często iluzoryczna?
- W 2006 roku, kiedy pracowaliśmy nad naszym projektem, okazało się, że na Bojarach jest spora grupa osób, którzy wychodzą z założenie, że "sami pragniemy mieszkać wygodnie w wielkim domu, ale jednocześnie z okna chcemy oglądać ładne, sielskie widoczki“. Późniejsze wprowadzenie wzorników nic nie zmieniło w tego typu myśleniu - mówił Michał Chodorowski.
Doktor Adam Turecki stwierdził, że ochrona jest nieskuteczna, bo wynika często z pozorowanych intencji.

- Są zapisy, formalnie jest prowadzona jakaś polityka, ale nie idą za tym konkretne pieniądze. Dlatego nic z tego nie wychodzi - podkreślał.

Barbara Tomecka wspominała, że najwięcej Bojary straciły w latach 90. poprzedniego wieku.
- Deweloperom wciąż udaje się załatwiać działki na Bojarach, a jak się nie udaje i jest jakiś problem, to domy płoną. Tak jest do dziś - stwierdziła.

Publiczność zaczęła klaskać, a głos zabrał Andrzej Lechowski.

- Bojar nie udało się obronić, bo nie była to obrona Częstochowy. Ta ostatnia wynikała z pobudek ideologicznych i poczucia, że to jest nasza piędź ziemi i musimy o nią walczyć. Czegoś takiego, niestety na Bojarach nigdy nie było. Najpierw dzielnicę "załatwił“ kwaterunek, który zdystansował lokatorów do historii dzielnicy. Później weszła wielka płyta, która od ul. Skorupskiej przytłoczyła niezwykle delikatną tkankę Bojar. Lata 90. to już masakra w jedną stronę. Gdy w 2000 roku wyprowadzałem się z ul. Kraszewskiego, drewniane domy tam jeszcze były. Wprzeciągu ostatnich 12 lat, kiedy tak dużo mówi się o ochronie, deweloperzy robią co chcą. Zadzwoniła do mnie kiedyś pani, która przedstawiła się, że jest przewodniczącą osiedla Kraszewskiego. Zapytałem: co to takiego osiedle Kraszewskiego? Kiedy uzyskałem odpowiedź, uświadomiłem sobie, że zmiany w przestrzeni to jedno, ale zmiany w świadomości ludzi, którzy tam teraz mieszkają - to drugie. Pamiętam rozmowę z jednym z deweloperów, który powiedział "Proszę Pana, ja tam nareszcie porządek zrobiłem“ - opowiadał Andrzej Lechowski.

Mirosław Zbichorski przeszedł od razu do tego jak uratować Bojary.

- Trzeba wprowadzić tu różnego rodzaju usługi, takie jak np.: nawiązujące do XIXwieku rzemiosło, czy knajpki z lokalną kuchnią. Dzielnica nie może mieć tylko funkcji mieszkaniowej. Należy też utemperować inwestorów, którzy tak naprawdę rządzą w mieście i przed którymi władze padają na kolana, dziękując przy tym za to, że ci chcą wyłożyć na coś parę złotych. Musimy to zrobić w imię historii tego miasta - przekonywał.

Andrzej Lechowski stwierdził, że aby udało się uratować co się da, potrzeba wielowątkowego działania architektów, historyków, socjologów, itd.

- Moim zdaniem, wszystkie poprzednie koncepcje były skazane na niepowodzenie, bo stanowiły one działania branżowe. Kiedy zajęli się tym np. jedynie architekci, część środowiska odebrała to w ten sposób, że ci którzy chcą bronić Bojar, mają w tym jakiś interes. Historycy przez całe dziesięciolecia woleli się zajmować najpierw klasą robotniczą, a później Janem Klemensem Branickim. Tymczasem na naszych oczach ulegała zapomnieniu historyczna dzielnica miasta - twierdził Andrzej Lechowski.

Barbara Tomecka podkreślała, że aby ochrona mogła być skuteczna, trzeba przekonać do niej samych mieszkańców.

- Można by było np. stworzyć jakiś plan pomocy, czy ulgi w podatkach. Miasto jest właścicielem kilku działek na krzyż. Najwięcej jest tu własności prywatnej - podkreślała.

Doktor Adam Turecki mówił, że mimo wszystko miasto ma dług wobec dzielnicy.

- Władze, w ramach kwaterunku, przez wiele lat wykorzystywały własność prywatną bojarczyków. Teraz powinny im pomóc poprzez wyłożenie pieniędzy np. na remonty. Poza tym, miasto powinno dawać dobry przykład, a faktem jest, że działki gminne są najbardziej zaniedbane - podkreślał.

Wiesław Wróbel mówił, że bardzo ważne jest utrwalanie "Bojar niematerialnych“, które znikają wraz ze śmiercią dawnych mieszkańców. Michał Chodorowski podkreślał, że formy odgórnej ochrony niekoniecznie muszą się sprawdzić, jeśli nie będzie zaangażowania ze strony mieszkańców.

Po zakończeniu pierwszej części debaty, przyszedł czas na dyskusję. Dawni mieszkańcy Bojar opowiadali m.in. o dziecięcych zabawach na bojarskich uliczkach, pięknie przydomowych ogrodów, a nawet locie kukuruźnikiem nad dzielnicą. Można też było obejrzeć trzy grafiki Henryka Wilka, które z zapomnianych szuflad wyszperała jego żona - Halina Wilk. Widać na nich nieistniejące już drewniane domki rysowane charakterystyczną kreską mistrza.

W pewnym momencie głos zabrał Mirosław Królik, dawny mieszkaniec Bojar, który przekonywał, że opłakany stan dzielnicy to efekt tego, że jej mieszkańcami jest ludność napływowa.

- Ludziom tym Bojary przypominają wsie, z których przybyli. Dlatego też nie dbają o dzielnicę - podkreślał.

Z taką generalizacją nie zgodził się Andrzej Lechowski, który stwierdził, że nie rodowód czyni z nas białostoczan.

- Przedwojenny prezydent, Seweryn Nowakowski wcale się tu nie urodził, a całe życie poświęcił temu miastu - przekonywał dyrektor.

Do dyskusji włączył się też Aleksander Sosna, wiceprezydent Białegostoku, który powiedział, że przykro mu było słuchać niektórych wypowiedzi.

- Widzimy źdźbło w oku bliźniego, a belki w swoim nie dostrzegamy. Działki gminne są zaśmiecone, bo ktoś przecież wyrzuca tam śmieci. Nie możemy zawsze zwalać winy na urząd. Zacznijmy od siebie - apelował Aleksander Sosna.

Tłumaczył, że urzędnicy nie zawsze mają możliwość powstrzymać wdzieranie się na Bojary architektury niepasującej do charakteru dzielnicy.

- Ręce urzędników wiążą uwarunkowania prawne. Jeśli inwestycja spełnia wszystkie wymogi, nie mamy możliwości wydać decyzji odmownej - przekonywał Aleksander Sosna.

Głos zabrała też Renata Przygodzka, wiceprezydent Białegostoku, która zapraszała stowarzyszenie Nasze Bojary do wypracowania z miastem wspólnego programu działania.
- Powinni przyjść do nas z gotowymi postulatami - mówiła.

Anna Pieciul, dyrektorka biura kultury i ochrony zabytków przypomniała o zeszłorocznej inicjatywie bojarczyków w sprawie powołania parku kulturowego.

- Sprawa jest w toku. Prezydent zleci opracowania odpowiednich analiz - podkreślała.
Zofia Cybulko, zastępczyni wojewódzkiego konserwatora zabytków poinformowała, że na temat parku kulturowego planowane jest zorganizowanie panelu dyskusyjnego.

Debatę zakończyła wypowiedź Andrzeja Lechowskiego, który stwierdził, że ochrona Bojar przypomina gonitwę za króliczkiem.

- I wcale nie chodzi tu o to, by go złapać. Od kilkudziesięciu lat robi się kolejne analizy i ekspertyzy, a kiedy będziemy przechodzić obok urzędu miasta przy ul. Słonimskiej zobaczymy jak przy skrzyżowaniu z ul. Starobojarską w górę pnie się nowy blok. To są właśnie te nowe Bojary, które stukają nam do drzwi - skwitował dyrektor.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny