Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bitwa pod Wizną. Żołnierze nie uciekali z pola bitwy

Z Dariuszem Szymanowskim, szefem Stowarzyszenia Wizna 1939 rozmawia Tomasz Mikulicz
Rekonstrukcja bitwy pod Wizną
Rekonstrukcja bitwy pod Wizną Archiwum
Ówczesne pokolenie Polaków było tak wychowane, że niepodległość kraju to była bardzo ważna rzecz. Zresztą podczas walk, kalkulacje typu "poddam się, a później będę walczył dalej" się nie sprawdzały. Nie twierdzę, że pod Wizną dezercji w ogóle nie było. Nie można jednak mówić, że obrońcy uciekli z pola bitwy.

Obserwator: W sobotę obchodzimy 73. rocznicę bitwy pod Wizną. Na Strękowej Górze odbędzie się m.in. rekonstrukcja historyczna i uroczyste odczytanie decyzji Ministra Obrony Narodowej o nominacji na wyższy stopień oficerski kapitana Władysława Raginisa i porucznika Stanisława Brykalskiego. W ostatnich latach o Wiźnie jest głośno. Doktor Tomasz Wesołowski z instytutu historii Uniwersytetu w Białymstoku zapowiada wydanie książki o bitwie, w której ma obalić - jak sam twierdzi - kilka mitów.

Dariusz Szymanowski: - Książki do dziś nie ma w księgarniach, a ten pan straszy jej ukazaniem się już od 2008 roku. Pierwszy raz słyszałem o niej zaraz po założeniu naszego stowarzyszenia. Pamiętam, że to był cios, bo okazało się, że ktoś twierdzi, że obrońcy Wizny to dezerterzy, a kapitan Raginis mógł zginąć z rąk swoich żołnierzy.

Doktor Wesołowski w wywiadach prasowych podawał też inne liczby żołnierzy niż te znane nam z lekcji historii. Polaków miałoby być nie 720, a 650. Niemców zaś nie 42 tysiące, a jedynie 3-4.

- Tu akurat Ameryki nie odkrył. Dowództwo niemieckie dysponowało 42 tysiącami żołnierzy, co nie oznacza, że wszyscy oni brali udział w bitwie. Pod Wizną faktycznie mogło walczyć 3-4 tysiące Niemców. Reszta dopiero nadciągała. Jeżeli chodzi o Polaków, to moim zdaniem było ich jeszcze mniej, tj. 350-400. Dotarłem do relacji polskich dowódców, którzy podają konkretne liczby.

A jak się Pan odniesie do tezy o dezercji większości polskich żołnierzy.

- Takie twierdzenie opiera się tylko na tym, że wokół miejsca gdzie rozgrywała się bitwa nie ma mogił, a do niewoli trafiło tylko około stu żołnierzy. Odpowiedź jest prosta. Polacy wycofali się na inne pozycje, bo taki był rozkaz. Wydał go major Korpal, który dowodził batalionem fortecznym w Osowcu. Dotarłem do jego relacji z 1948 roku, w której otwarcie o tym mówi. Około 140 żołnierzy poszło więc w kierunku Białegostoku, a ok. 80 - w kierunku Osowca. Ci żołnierze dalej brali udział w kampanii wrześniowej, walczyli m.in. pod Żółtkami i Sejnami. Pozostali, czyli ok. stu Polaków, zginęli pod Wizną. Nie powinniśmy się dziwić, że nie ma ich grobów. Przecież nikt ich nie chował. Szczątki leżą zapewne pod ziemią, gdzieś w przydrożnych rowach. Dokładnie w taki sposób pogrzebany był kapitan Raginis, którego zwłoki zostały najpierw przez Niemców spalone. To pokazuje też jak hitlerowcy obchodzili się z polskimi poległymi. Nie twierdzę, że dezercji w ogóle nie było. Jak podczas każdej bitwy, zdarzały się pojedyncze przypadki. A pamiętajmy, że wojsko broniące Wizny było wielonarodowe. Oprócz Polaków służyli tam m.in. Żydzi, Ukraińcy i Białorusini. Nie można jednak mówić, że obrońcy uciekli z pola bitwy.

Oprócz tezy o dezercji, jest też ta mówiąca o tym, że kapitan Raginis nie wysadził się wcale granatem, ale został zabity przez Niemców lub nawet własnych żołnierzy, którym nie pozwalał się poddać.

- To nieprawda. W zeszłym roku dokonaliśmy ekshumacji szczątków kapitana. W ziemi odnaleźliśmy sześć odłamków z polskiego granatu obronnego, które wbiły się w jego ciało. Przypuszczam, że Raginis zginął w ten sposób, że położył się na granacie. Jako oficer wiedział, że gdyby trzymał go w dłoni, mógłby jedynie stracić kończynę i - po odniesieniu szeregu obrażeń - przeżyć. Kładąc się na granat miał pewność, że jego czyn się uda.

Ktoś może jednak powiedzieć, że rozerwanie się granatem nie jest żadnym bohaterstwem. Raginis mógł się poddać i liczyć na łaskę Niemców. Choć trudno to sobie wyobrazić, gdyby udało mu się jakoś uniknąć rozstrzelania lub niewoli, mógłby np. uczestniczyć w tworzeniu państwa podziemnego. W ten sposób bardziej przysłużyłby się Polsce niż poprzez samobójczą śmierć.

- Żeby zrozumieć odpowiedź na te pytanie trzeba przenieść się w tamte czasy. Ówczesne pokolenie Polaków było tak wychowane, że niepodległość kraju to była bardzo ważna rzecz. Zresztą podczas walk, kalkulacje typu "poddam się, a później będę walczył dalej" się nie sprawdzały. Dobrym przykładem jest los kapitana Doranta, który wyszedł pod Modlinem z białą flagą. Niemcy spalili go miotaczem ognia.

Wracając do kapitana Raginisa, trzeba stwierdzić, że choć sam bronił się do końca, swoich żołnierzy zwolnił ze służby i uratował im życie. Mało się o tym mówi, ale kapitan broniąc swoich pozycji liczył na pomoc. Miałby z nią przyjść dowódca odcinka Osowiec, podpułkownik Tabaczyński. Otrzymał on jednak rozkaz wycofania wszystkich swoich sił w kierunku Knyszyna i Białegostoku, pozostawiając tym samym kapitana Raginisa samego. Takie są bowiem zasady - mniejsza jednostka zabezpiecza tych, którzy się wycofują. Kapitan Raginis nawet o tym nie wiedział. I to był właśnie dramat tego człowieka.

Szersze zainteresowanie się bitwą pod Wizną i w ogóle kampanią wrześniową zaczęło się w latach 60. ubiegłego wieku. Niektórzy mogą to odebrać jako PRL-owską propagandę, która miała na celu pokazać bohaterskie zmagania Polaków z Niemcami, przy przemilczeniu grzechów Armii Czerwonej. Uważa Pan, że to właściwa interpretacja?

- Myślę, że nie. Moim zdaniem, po 20-tu latach od zakończenia wojny ludzie zaczynali normalnie żyć i - co jest jak najbardziej naturalne - interesować się najnowszą historią. Dziś też jest przecież podobny trend.

To prawda. Historia wchodzi powoli do popkultury. Kilka lat temu wyszła płyta z piosenkami zespołu Lao Che o powstaniu warszawskim, o bitwie pod Wizna śpiewał zaś skandynawski Sabaton.

- Z tą piosenką to ciekawa historia. Zaraz po związaniu się naszego stowarzyszenia zacząłem szukać w Internecie informacji o rodzinie Raginisa. Udało mi się skontaktować z krewnym kapitana, Jackiem Raginisem. Kiedy do niego jechałem, zadzwonił kolega i powiedział mi, że jakiś szwedzki zespół nagrał piosenkę o bitwie pod Wizną. Powtórzyłem to Jackowi Raginisowi. Jeszcze tego samego dnia postanowiliśmy wysłać do Sabatonu maila z prośbą, by przyjechali zagrać koncert w Wiźnie. Odpowiedzieli, że akurat nie mogą, ale jak będą w Polsce, to nas odwiedzą. W ten sposób się poznaliśmy. Później stworzyliśmy im nawet teledysk do piosenki "40:1". Jego reżyserem jest właśnie Jacek Raginis. Doszło do swego rodzaju symbiozy. Teledysk sprawił, że o Sabatonie zaczęło się w Polsce głośno mówić, a ich piosenka przypomniała Polakom o bohaterstwie żołnierzy wrześniowych. Myślę, że ten rozgłos pomógł nam m.in. w uzyskaniu pośmiertnych awansów dla kapitana Raginisa i porucznika Brykalskiego.

Podczas sobotniej uroczystości w Strękowej Górze będzie można m.in. obejrzeć rekonstrukcję historyczną bitwy i posłuchać koncertu pieśni patriotycznych. Uroczystości rozpoczną się o godzinie 11 i potrwają do 15.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny