W czwartek sprawa trafiła na wokandę Sądu Apelacyjnego w Białymstoku. Strony wygłosiły mowy końcowe. Przekonywały o swoich racjach.
- Oskarżeni byli w błędnym przekonaniu, że mają do czynienia z jednym z ekologów, a nie z dziennikarzem - podkreślał adwokat Andrzeja i Dariusza S. Dodała, że sam pokrzywdzony nie przedstawił się i nie miał żadnej służbowej plakietki. Ponad to na miejscu zdarzenia panował chaos. Oskarżeni poinformowani przez pilarzy, że nie mogą pracować, mieli się obawiać opóźnień w realizacji umowy z Lasami Państwowymi. A to wiązało się z karami finansowymi. - Kary były olbrzymie. Bo to 800 tysięcy złotych - mówiła adw. Marta Guzowska. - W związku z tym sytuacja, która się od kilku dni wytworzyła na tym terenie, powodowała silny stres u oskarżonych, działanie pod napięciem. A żadne ze służb nie udzieliły im tego dnia pomocy w ochronie tego terenu, ani Lasy Państwowe, ani straż leśna, ani policja.
Wycinka drzew. Kolejne drzewa padają jak muchy [MAPA]
W pierwszej kolejności wnosiła o uniewinnienie oskarżonych, ewentualnie wymierzenie kary w zawieszeniu lub warunkowego umorzenia sprawy. Chce też obniżenia przyznanego przez sąd pierwszej instancji zadośćuczynienia. To orzeczono na poziomie 5 tys. zł solidarnie dla obu oskarżonych. Obrona wnosiła o 2 tys. zł, a pełnomocnik pokrzywdzonego - podniesienia do 10 tys. zł. Tego dotyczyła jego apelacja.
- To nie było tylko zadanie kilku ciosów, wyrwanie kamery. Ale w pewnym sensie rajd samochodem za pokrzywdzonym, który wskakiwał do rowu, obawiając się o swoje życie. Tego typu zdarzenie zostawia głęboki ślad w psychice - argumentował mecenas.
Wyrok ma zapaść 27 lutego.
Sprawa ma związek z trwającą od 2016 r. wycinką drzew na obszarze Puszczy Białowieskiej. Ministerstwo Środowiska uzasadniało ją potrzebą ochrony przed kornikiem drukarzem. Wycinka wzbudzała jednak społeczny sprzeciw i protesty ekologów. Zajmował się nią również Trybunał Sprawiedliwości UE, który 27 lipca 2017 r. wydał polskim władzom zakaz wycinki w trybie natychmiastowym, do czasu rozpoznania skargi Komisji Europejskiej. Do zdarzenia doszło dwa dni później. 29 lipca pilarze ruszyli ponownie do prac. Dlatego na miejsce przyjechali aktywiści oraz przedstawiciele mediów.
Pokrzywdzony operator Telewizji Polsat był dopiero w drodze. Szedł lewą stroną żwirowej drogi relacji Teremiski-Narewka. W pewnym momencie drogę zajechał mu samochód. Wysiadł z niego Andrzej S. i uderzył prawą ręką w wizjer kamery, a lewą pięścią w głowę dziennikarza. Ten włączył kamerę i zaczął uciekać wzywając pomocy. Napastnicy pojechali za mężczyzną, który kilka razy wbiegał do rowu, w obawie przed potrąceniem. Oskarżeni dogonili go, a Dariusz S. przewrócił na ziemię, przygniótł kolanem głowę do ziemi i wykręcił rękę. Napastnicy zabrali kamerę i odjechali.
Po kilku nieudanych próbach odtworzenia nagrania, wyjęli i zabrali dwie karty pamięci. Potem odłożyli zniszczoną kamerę na miejsce zdarzenia. Tak uznała prokuratura i sąd pierwszej instancji, bo film mógł być dowodem napaści. Oskarżeni do dziś twierdzą, że nie wiedzą, co się stało z kartami. W pierwszych wyjaśnieniach mówili, że chcąc usunąć pokrzywdzonego z miejsca wycinki, działali dla jego dobra.
Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?