Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białystok. Ulica Alta biegła równolegle do Antoniukowskiej

Alicja Zielińska
Mama Olimpia z domu Malicka, z koleżankami
Mama Olimpia z domu Malicka, z koleżankami
Ulica Alta biegła równolegle do Antoniukowskiej. Stały tam drewniane domy, ludzie żyli skromnie, ale dla nas był tam raj, ukochane miejsce na ziemi. Dziś po tej ulicy nie ma śladu. Poszła pod bloki - mówi Zofia Kownacka-Bobrow.

Pani Zofia, dawnym zwyczajem mówi: Alta ulica, bo tak właśnie ją nazywano.

- Nieduża była, jakieś 28 domów, wszyscy się znali. My mieszkaliśmy po numerem 11. Dziadkowie ze strony mamy przyjechali do Białegostoku jeszcze za cara. I całe życie byli związani z Antoniukiem. Tylko parę lat mieszkali w Łodzi.

Kochany był ten nasz Antoniuk i ta nasza Alta ulica. W ogródkach rosły piwonie, bzy, jaśminy, drzewa owocowe. Ach, jak smakowały ulęgałki z gruszy - rosła przy domu. Zrywało się je jeszcze twarde, mama niosła na strych i tam one w sianie dojrzewały.

Ganeczki, ławeczki i pogaduszki

Na Alta ulicy przed każdym domem znajdował się ganeczek. Jak byłyśmy już takie podrośnięte panienki i umawiałyśmy się z chłopakami, to nie szłyśmy ulicą, tylko ogrodami. Bo na ławeczkach przed domami wysiadywały kobiety i tylko patrzyły kto idzie. Miały potem o czym rozmawiać, jak która ubrana, z jakim chłopakiem się prowadza. Moja mama też tam przesiadywała.

Przed wojną było w Białymstoku spokojnie. Samochodów jeździło tyle, co na palcach policzyć. Poruszano się dorożkami. Moja ciocia z wujkiem mieli swoją dorożkę. Trzymali ją na zarobek, jak teraz taksówkę. Hodowali dwa konie, zatrudniali dorożkarza, ubranego w specjalny uniform, który tylko tym się zajmował.

Wujek był kucharzem w hotelu Ritz, a ciocia, jego żona pracowała tam jako kelnerka. Mieli co opowiadać, przy mnie nie chcieli, bo zdarzały się nieraz pikatne historie, ale czasem coś tam usłyszałam z ich rozmów z rodzicami. Ot, na przykład że jak panowie podpili i przegrywali w karty, to potrafił jeden z drugim wyciągnąć pistolet z kieszeni i strzelać w lustra.

Niedzielne majówki

Niedaleko nas mieszkali państwo Krasowscy. Pan Krasowski zajmował się ogrodnictwem. Nie miał nóg, nie pamiętam w jakich okolicznościach je stracił, ale świetnie sobie radził. Między oknami, bo tak nazywało się szklarnie, chodził na kikutach. Doskonale znał się na przyrodzie. Kiedy wybieraliśmy się w niedzielę do lasu na majówkę, to się biegło do niego i pytało o pogodę. On patrzył w niebo i mówił: Jedźcie, nie będzie deszczu.

Latem na majówki jeździło się powszechnie, aby tylko słońce, to w niedzielę wszyscy wyruszali do lasu na Dziesięciny albo na plażę do Szelachowskich. Tata wyciągał rower, na ramę kładł poduszkę, sadzał mnie i wiózł. A mama i sąsiadki z koszykami przygotowanych wiktuałów szły piechotą. Na trawie rozkładało się koce, smakołyki. Bywało, że ktoś akordeon przyniósł, to i przygrywał. Cały dzień tak spędzaliśmy.

Bardzo ciekawe były mosty. Przez ten na Antoniuku jechały pociągi towarowe do magazynów na ul. Stalowej. Lokomotywa - taka wielka, para z niej buchała, jak w wierszu Tuwima - ciągnęła wagony. Zimą, kiedy przejeżdżała, to całą chmarą oblegaliśmy ulicę, mróz czy zawieja, bez różnicy. Krzyczeliśmy: Panie maszynisto, spuść pan wodę. Maszynista zwykle ulegał naszym prośbom. Woda zamarzała i zaczynało się białe szaleństwo. Mało kto miał sanki, ale co tam, wystarczył jakiś kawałek deseczki, tektury albo i wprost na tyłku zjeżdżaliśmy do upadłego, aż się ściemniło.

Przy moście prowadzącym na Białostoczek znajdowały się wały. Tam biegaliśmy wiosną. Koniec ulicy Owsianej i Wiatrakowej zajmowały podmokłe łąki. Rosły tam kaczeńce i niezapominajki. Zbieraliśmy je na bukiety. Gdy podrośliśmy, to na wały dziewczyny chodziły na randki z chłopakami.

Złośliwa koza

Przez Alta ulicę gospodarze z okolicy jechali na Sienny Rynek, na bazar, gdzie odbywał się handel. Raniutko furmanki terkotały jedna za drugą. Natomiast po południu woźnice zatrzymywali się przy domach i prosili o wodę dla koni. Wynoszono wiadra z mieszkań, bo koń z brudnego naczynia się nie napił.

Kanalizacji nie było, studnie ludzie mieli w podwórzach. Z tym że woda była w nich twarda, jak mówiono, więc do prania kobiety używały deszczówki. Beczki stały przy rynnach i po większym deszczu zwykle gospodynie robiły pranie.

Pamiętam taką śmieszną historię z tym związaną. Jedna z naszych sąsiadek, która przeniosła się w czasie wojny na Alta ze Stołecznej, bo jej dom zajęli Niemcy - przyprowadziła ze sobą też kozy. Na te kozy wszyscy narzekali, nie dość, że śmierdziały i brudziły, to wszędzie wlazły. Pani Średzińska, która z nami dzieliła dom, lubiła się z nimi drażnić.

Mama przestrzegała: Niech pani uważa, bo to się źle skończy. Któregoś dnia deszczówki z rynny dużo napadało, pani Średzińska z wiadrem ruszyła po wodę, żeby robić pranie. Nachyliła się do beczki, a tu koza z tyłu jak ją nie szturchnie. Kobiecina wpadła do środka, omal nie utopiła się. Dobrze, że ktoś zauważył i wyciągnął ją z tej beczki. Opowiadano o tym kilka dni.

Buza i chałwa

Z Alta wszędzie mieliśmy blisko. Dziesięć minut drogi, na skróty przez podwórza i już był kościół św. Rocha. Rósł razem ze mną. Zaczęto go budować w 1927 roku, jako kościół-pomnik odzyskania niepodległości, na wzgórzu, na miejscu kaplicy św. Rocha i katolickiego cmentarza z 1839 roku, miejsca profanacji dokonanej przez Rosjan podczas powstania styczniowego. Każdej niedzieli szliśmy z rana do kościoła, a po mszy na buzę i chałwę. Ach, jak ja na to czekałam. Buzę sprowadzili do Białegostoku Macedończycy. To był bardzo smaczny napój, żaden mu nie dorównywał.

Na Lipowej, tu gdzie jest teraz zespół adwokacki znajdowała się cukiernia Murawiejskich. Pani Murawiejska pochodziła z Antoniuka. Tam też zachodziliśmy z rodzicami na coś słodkiego.

Z wielkim sentymentem wspominam moją szkołę nr 7 na ul. Wiatrakowej. Rozpoczęłam naukę w 1938 roku. Wówczas jeszcze nikt nie myślał, że za rok wybuchnie wojna. Do dziś pamiętam, jak staliśmy na dziedzińcu szkolnym i przemawiał pan kierownik, wtedy nie było dyrektorów. Szkoła była piękna, nowoczesna, wszyscy się cieszyli z jej powstania.

Zbudowana dzięki staraniom mieszkańców Antoniuka, rodziców i nauczycieli. Pan kierownik osobiście chodził po osiedlu i od domu do domu zbierał datki na jej powstanie.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny