Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białystok coraz mniej obywatelski

Krzysztof Nyszkowski (luk, jsz, art, mat)
Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku.
Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku. Andrzej Zgiet
Odżyły praktyki wydawałoby się ponad dwadzieścia lat temu pogrzebane na wieki. Platforma zaś z obywatelskiej w Białymstoku stała się formalnie partią instytucjonalną.

Przedłużenie Piastowskiej, finiszująca budowa parku naukowo-technologicznego, droga ekspresowa do Jeżewa, nowa opera przy Odeskiej, uruchomienie pierwszych zakładów w białostockiej podstrefie Specjalnej Suwalskiej Strefy Ekonomicznej, wbicie pierwszej łopaty przez prywatnego inwestora na placu Inwalidów. Inwestycje, choć nie wszystkie typowo miejskie, świadczą o jasnych stronach odchodzącego roku. Jednak obok tych blasków coraz więcej mamy przykładów, że Białystok nie jest już - jak pokazywały to rożnego rodzaju sondaże czy rankingi - tym najbardziej przyjaznym miastem do życia. Nie tylko dlatego, że musi wyprzedać jedyne rodowe srebro - czyli Miejskie Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej. Przede wszystkim władza, która w nazwie ma przymiotnik obywatelska, staje się coraz bardziej instytucjonalna i zamknięta na oczekiwania białostoczan. Dowodów mieliśmy w tym rok aż nadto.
Bój o ekrany akustyczne. Trzeba było dopiero protestów grupki zdeterminowanych mieszkańców nie tylko na ulicach, ale też i w sądach, by białostocki magistrat zlecił przeprowadzenie badań poziomu hałasu w spornych lokalizacjach. A przecież nic nie stało na przeszkodzie, by to uczynił kilka tygodni wcześniej. Zamiast tego trwał w uporze, na przekór polityce dobrego sąsiedztwa.

Kolejnym przykładem była sprawa kupców z Wasilkowskiej, którzy mieli zamknąć swoje kramy, by na ich miejscu - zgodnie z planem zagospodarowania przestrzennego - mogła wyrosnąć trawa.

Ogólnomiejskim papierkiem lakmusowym dobitnie pokazującym, że w partnerstwie samorządowo-obywatelskim niewiele się zmienia, był projekt obywatelskiej uchwały sprawie zniesienia nakazu klikania e-kartą po każdym wejściu do autobusu. Do kosza radni rządzącej koalicji wrzucili nie tylko sprawę natury technicznej, ale nadzieje białostoczan, że warto się czasami angażować w sprawy publiczne. Nie tylko w sferze symboliki nazw ulic, ale także tych, które odciskają swoje piętno na codzienności. Zarazem do kosza pierwszy raz, choć niejedyny w tym roku, trafiło przekonanie tak bardzo artykułowane w poprzednich latach, że władza jest otwarta nie tylko na oczekiwania mieszkańców, ale także na rozsądne pomysły opozycji.

W czerwcu radni przyjęli plan zagospodarowania na białostockich Dojlidach, w którym części prywatnych działek zostało przeznaczonych pod tereny zielone. Protestujący przeciwko temu mieszkańcy podnosili, że w sprawach gminnych reżim partyjny czy klubowy nie powinien wiązać radnych. I że to samorządność ma prymat nad partyjnością ujętą w rygor dyscypliny.

W grudniu radni Platformy nie zgodzili się na dofinansowanie rezonansu w BCO. To jedyny ośrodkiem onkologiczny w Polsce, który nie ma własnego rezonansu. Chorzy na raka muszą więc korzystać z usług innych ośrodków i czekać w kolejce nawet pół roku. Szpital od dawna starał się o pieniądze na rezonans. W końcu minister zdrowia przyznał BCO 3,5 mln zł. Ale sprzęt, jaki chce kupić białostocki ośrodek, kosztuje 5,9 mln zł. Zarząd woj. podlaskiego, któremu podlega BCO, obiecał dołożyć 1,8 mln zł. W sumie do zakupu brakowało jeszcze 600 tys. zł. Dyrekcja szpitala wielokrotnie prosiła prezydenta Białegostoku o wsparcie, bo mieszkańcy miasta stanowią około połowy wszystkich pacjentów ośrodka. Bezskutecznie. W grudniu radni z opozycyjnego klubu PiS złożyli na sesji wniosek, by w budżecie na 2013 r. zapisać 300 tys. zł na zakup rezonansu, zmniejszając o taką kwotę wydatki na oświetlenie. Na sesji wniosek przepadł.

- BCO nie jest szpitalem podległym miastu, tylko marszałkowi województwa - argumentował Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku. - Kwota, której brakuje do zakupu rezonansu, nie jest tak duża, by marszałek nie mógł jej podołać.

W zasadzie można byłoby się zgodzić z tą logikę, gdyby nie to, że zarówno władze miasta, jak i wspierający je radni, nie mieli żadnych oporów, by przeznaczyć dwa miliony na skądinąd też marszałkowską Operę i Filharmonię Podlaską. Mało tego. Prezydent przyjął jako autopoprawkę do budżetu wniosek radnych PO, którzy zaproponowali, by wspomóc szpital MSW kwotą 400 tys. zł na zakup sprzętu do diagnostyki raka. Tutaj nie było żadnych oporów przed tym, że jest to instytucja podległa rządowi, którą kieruje radny miejski PO, zarazem przewodniczący komisji budżetowej.

Dobrze, że miasto wspiera szpitale, źle jeśli bezrefleksyjnie przenosi konfliktogenne wzorce krajowe na gminny grunt. W tym kontekście przypominają się deklaracje prezydenta sprzed lat, że jest otwarty na rozsądne propozycje także z kręgów opozycyjnych. Pomysłowi PiS, by wesprzeć BCO, chyba nie można odmówić racjonalności.

I sprawa prywatyzacji Miejskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej. Tu ponownie radni PO na skutek dyscypliny (choć jeden z nich się wyłamał) wyrazili zgodę na sprzedaż komunalnej spółki. Przy okazji negatywnie też wypowiadali się o pomyśle referendum. Argumentowali, że mają wystarczający mandat do podejmowania decyzji w sprawie przyszłości MPEC. Tyle że ta legitymizacja nie powinna być oderwana od rzeczywistości i od razu przekreślać inicjatyw rodzących się wśród białostoczan. W myśl przysłowiowego: "na złość mamie, odmrożę sobie uszy". Czasami kij ma dwa końce, a mieszkańcy szybciej wybaczą wpadkę wynikającą z niedoinformowania czy powstałą przez błąd niż tę, która jest zaprzeczeniem logicznego myślenia. I naprawdę nie trzeba słów premiera, by to dostrzec. Nie tylko w sprawie opłaty za śmieci.

Ciekawe, co by było, gdyby szef rządu stwierdził, że władze nie powinny sprzedawać - przynoszącego dochody - MPEC-u? Albo jaki jest sens w klikaniu biletem miesięcznym po każdym wejściu do autobusu? W powyższych sprawach radni PO i prezydent z miejsca musieliby - zgodnie z logiką zaprezentowaną przez nich po słowach premiera o śmieciach - zmienić zdanie. Bo pryncypałowi partyjnemu nigdy się nie odmawia, mieszkańcom - tak.

I dlatego białostoczanie nie mają co liczyć, że pod wpływem słów premiera władze miasta i wspierająca je większość uderzą się w pierś i wykażą większą skruchę niż tylko partyjną. Wprost przeciwnie. Bo rykoszetem po odchodzącym roku otrzymaliśmy plon, który - nie tylko przez wspomniane wyżej przykłady na szczeblu miejskim - jeszcze bardziej wyjaławia glebę obywatelską: kierowanie jednostką samorządową przy jednoczesnym reprezentowaniu innych podmiotów lub samorządów gospodarczych, stwarzanie alternatywy urzędnikowi, który został radnym zamiast oczekiwania jasnej deklaracji wyboru jednej z tych opcji, tolerowaniu prymatu interesu osobistego czy partyjnego.
Okazało się też, że objęcie ważnej funkcji w mieście jest możliwie, ale dopiero po zapisaniu się do partii. Tym samym odżyły praktyki wydawałoby się ponad dwadzieścia lat temu pogrzebane na wieki. Platforma zaś z obywatelskiej w Białymstoku stała się formalnie partią instytucjonalną. Parafrazując slogan z poprzedniej epoki: miasto z partią, partia z miastem.

W perspektywie podwójnej elekcji w 2014 roku (wybory samorządowe i europejskie) można się spodziewać dalszej instytucjonalizacji. Sprzyjać jej będzie słabość opozycji. PiS wciąż nie ma pomysłu na Białystok, lewica w mieście w praktyce nie istnieje. Ruch Palikota dopiero zaczyna raczkować i dwa lata mogą mu nie wystarczyć, by stanąć na nogi. Na dodatek zaczął ten proces od falstartu. SLD pod nowym przywództwem zupełnie nie nabrał ani świeżości, ani rozpędu. Z kolei Solidarna Polska z wielkim bólem oddzielała się od PiS i to dość z marnym skutkiem. Jednak tym, co najbardziej sprzyja hermetyzowaniu władzy jest brak w mieście społecznego podmiotu, przed którym owi instytucjonalni aktorzy czuliby jakąkolwiek pokorę. Symbolicznym przykładem na to jest tzw. prawo Kusaka - tylko za zgodą przewodniczącego rady białostoczanie mogą zabierać głos na sesji. Do tej pory mieszkańcy mogli występować podczas sesji, jeśli poprosił o to przewodniczący dowolnego klubu radnych.

Owszem, nieraz było na gorąco, ale mieszkańcy czuli, że w pewnym stopniu są traktowaniu podmiotowo (choć nieraz głosowania nie były po ich myśli). Teraz wychodzi na to, że są jak ryby - głosu od wyborów do wyborów nie mają. I to także w spadku po odchodzącym roku otrzymali białostoczanie od partii skądinąd z przymiotnikiem obywatelska w nazwie.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny