Chodzi o brutalną interwencję z 21 kwietnia 2019 roku. Jako pierwsi nagłośniliśmy tę sprawę. 42-latek stał z kolegą na zapleczu sklepu spożywczego. Mężczyźni rozmawiali, oglądali filmiki w telefonie komórkowym. W pewnym momencie na tył sklepu podjechał radiowóz. Z auta wysiadło dwóch policjantów z białostockiej komendy miejskiej. Jeden z funkcjonariuszy przedstawił się i poprosił o okazanie dowodu osobistego. Pan Marek podał swoje imię i nazwisko, ale dodał, że dokumentu nie ma. Wtedy dostał polecenie, aby wyjąć wszystko z kieszeni. Obywatel zapytał, na jakiej podstawie. Odpowiedzi nie usłyszał, bo momentalnie został powalony na ziemię i od tyłu zakuty w kajdanki. Kiedy usiłował podnieść głowę, jeden z mundurowych przytrzymał kolanem jego szyję - tak, że nie mógł wydusić słowa. Był też kopany po łydce i stopach.
Po opróżnieniu jego kieszeni, funkcjonariusze nie znaleźli dowodu osobistego. Tymczasem na miejsce przyjechały dwa kolejne wozy policyjne. W jednym para "kryminalnych", w drugim - umundurowany patrol. Ci ostatni założyli mężczyźnie kask zabezpieczający na głowę (stosowany w szczególnych przypadkach, wobec osób wyjątkowo agresywnych lub autoagresywnych), po czym odwieźli go na izbę wytrzeźwień. Sąd, do którego trafiło potem zażalenie 42-latka, uznał, że nie było do tego podstaw: ani zachowania gorszącego, agresywnego, czy wskazującego na nadużycie alkoholu. A tak twierdzili policjanci, w protokole doprowadzenia pisząc o bełkotliwej mowie pana Marka, czy zaburzeniach równowagi.
- Nie może być tak, że osoba w mundurze robi, co jej się podoba, i jest bezkarna. Mnie potraktowano jak bandytę tylko dlatego, że nie miałem dowodu osobistego - komentował w rozmowie z nami pan Marek.
Czytaj też: Policjant uniewinniony. Zdaniem prokuratury miał wziąć łapówkę. Ale brak dowodów
Sprawa, jak przyznaje prokuratura, była skomplikowana i wielowątkowa. Dlatego śledztwo trwało prawie rok. Ale organy ścigania nie mają już wątpliwości: użycie środków przymusu bezpośredniego było niezasadne, nieproporcjonalne do stopnia zagrożenia i okoliczności związanych z interwencją. Te środki to siła fizyczna, techniki obezwładniające i kajdanki na ręce trzymane z tyłu. Najpierw prokuratura postawia zarzuty przekroczenia uprawnień, teraz kieruje sprawę do sądu. Zakres odpowiedzialności oskarżonych różni się i zależy od roli pełnionej w czasie akcji. Dowódca patrolu odpowie więc dodatkowo za niezasadną decyzję o założeniu kasku, zatrzymaniu i przymusowym doprowadzeniu 42-latka na wytrzeźwiałkę. Z kolei młodszy stopniem funkcjonariusz także za naruszenie nietykalności cielesnej białostoczanina poprzez kopanie.
- Podejrzani nie przyznali się do popełnienia zarzucanych im czynów i złożyli obszerne wyjaśnienia. Wskazują, że w ich ocenie zarówno interwencja, jak i zastosowanie środków przymusu bezpośredniego były użyte adekwatnie do sytuacji - mówi Maciej Płoński, szef Prokuratury Rejonowej Białystok-Północ. Śledczy nie dali im jednak wiary. - Głównymi dowodami obciążającymi oskarżonych był zapis monitoringu, opinia biegłego z zakresu stosowania środków przymusu bezpośredniego oraz zeznania pokrzywdzonego.
Zobacz także: Były policjant skazany. Współpracował z laweciarzem
Za przekroczenie uprawnień policjantom grozi kara do 3 lat pozbawienia wolności. W ramach wewnętrznego postępowania, już w ubiegłym roku przełożony ukarał ich dyscyplinarnie "statusem" o niepełnej przydatności do służby na zajmowany stanowisku, a po postawieniu zarzutów, w lutym zawiesił jednego z podejrzanych w czynnościach służbowych na okres jednego miesiąca. Tylko jednego, gdyż jego kolega (dowódca patrolu) wcześniej zdążył odjeść na emeryturę.
Zawieszony funkcjonariusz został już przywrócony do służby w wydziale patrolowo-interwencyjnym. Pracuje, ale ciągle obowiązuje go kara dyscyplinarna. Niepełna przydatność oznacza, że nie może być awansowany, omijają go nagrody i wyróżnienia, a w razie kolejnego przewinienia, może mu zostać obniżone stanowisko.
W przypadku skazania obu funkcjonariuszom grozi wydalenie ze służby.
- Czekamy na ostateczną decyzję sądu - zaznacza mł. asp. Katarzyna Zarzecka, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Białymstoku.
Prokuratura badała też wątek postępowania pracowników izby wytrzeźwień i nieprawidłowości w trakcie przyjęcia pana Marka. Ten twierdził, że nie pił tego dnia alkoholu, a na izbie spędził noc, choć nie został przebadany ani przez policję (ta twierdzi, że odmówił), ani przez lekarza (nie ma podpisu na protokole doprowadzenia). Ten wątek został jednak prawomocnie umorzony.
- Okoliczności w trakcie przyjęcia pokrzywdzonego do izby wytrzeźwień nie zostały potwierdzone i nie stanowiły one przestępstwa. Stąd decyzja o umorzeniu postępowania. Pokrzywdzony ani jego pełnomocnik nie składali zażalenia w tym zakresie - tłumaczy prokurator Płoński.
Tu oglądasz: Epidemia koronawirusa. Jak wygląda kwarantanna w Polsce
🔔🔔🔔
Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?