Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białostoczanka to pilot odrzutowca. Boeing 737 jest jej posłuszny!

Beata Terczyńska [email protected]
Karolina Wojda jest jedyną kobietą na stanowisku pierwszego oficera linii Centralwings.
Karolina Wojda jest jedyną kobietą na stanowisku pierwszego oficera linii Centralwings. fot. Wiktor Manitius
Na pokładzie miała 160 pasażerów. Nie było tremy, ale za to ogromna odpowiedzialność.

Pierwszy lot Karoliny Wojdy w roli pilota boeinga był nocną porą, w strugach deszczu i przy silnym wietrze. Niebieskooka 30-letnia blondynka wygląda na delikatną, subtelną osóbkę. Niejeden otwiera więc oczy ze zdumienia, słysząc, jaki zawód Karolina wybrała. Jest pilotem. W dodatku nie byle jakich samolotów. Zasiada za sterami boeinga 737.

Dziecko lotniska

Karolina śmieje się, że nie mogła wybrać innej profesji, skoro niemalże całe dzieciństwo spędziła na lotnisku.

- Dzięki rodzicom, którzy latali sportowo na szybowcach i samolotach - wspomina. - Zabierali mnie ze sobą. Oglądałam wielkie maszyny, podziwiałam, podpatrywałam krzątających się ludzi. Marzyłam, aby ktoś zabrał mnie do środka i abyśmy się wzbili w powietrze. Tak rodziła się pasja. W rezultacie poszłam tą samą drogą, co rodzice.
Pierwszych lotów, jeszcze w roli pasażera, nie pamięta. Miała zaledwie 3-4 latka. Zostały pamiątki - zdjęcia.

Z wiekiem ochota na latanie, ale już samodzielne, stawała się coraz silniejsza.
- Podobał mi się szczególnie ten moment, kiedy samolot po rozbiegu odrywał się od ziemi i miało się wrażenie ciszy.

Nie od razu po szkole średniej wybrała jednak studia lotnicze.
- Zanim przyjechałam na studia do Rzeszowa, uczyłam się w Warszawie, na kierunku żywienie człowieka. Zupełnie inna dziedzina niż pilotaż - śmieje się. - Żal mi było przerywać te studia, zważywszy, że zaczynałam trzeci rok. Starałam się więc godzić naukę. Dziś mam dwa fakultety.

Boeing 737? Dam radę!

W Centralwings pracuje od trzech lat. Jako jedyna kobieta zajmuje tu stanowisko pierwszego oficera linii. W całej Polsce takich kobiet jest może z dwadzieścia. To zaledwie jeden procent wszystkich pilotów.

Co czuła, kiedy po raz pierwszy zasiadła za sterami boeinga 737? Przecież gigant waży 70 ton, jest wysoki na ok. 13 metrów, długi na ok. 40, ma skrzydła o rozpiętości ok. 30.

- No tak... To robi wrażenie. Technicznie byłam przygotowana, bo taki lot nie różni się od ćwiczonego na profesjonalnym symulatorze. Natomiast pojawiło się nowe uczucie. Odpowiedzialności. Za 160 osób siedzących z tyłu, za moim fotelem. Ich widok uświadomił mi, że to już nie jest kabina symulatora.

Podkreśla jednak, że nie było żadnych nerwów. - Pilot nie może sobie na to pozwolić. Musi być opanowany.

Mogła czuć się pewnie także dlatego, że miała przy boku starszego, doświadczonego kolegę. Podczas pierwszego lotu aura nie była najprzyjemniejsza.
- Leciałam nocą, przy deszczu i silnym wietrze. Z warszawskiego Okęcia do Shannon w Irlandii.

Poproszę o kawkę

Dziś podróżuje po całym świecie.
- Nie ma jednej stałej trasy. Raz mam zapisany w planie lot do Londynu, a następnie np. do Egiptu. Zmienia się też załoga, czyli dwóch pilotów i cztery stewardessy - tłumaczy.

Przyznaje, że pasażerowie wyglądają na zaskoczonych, dowiadując się, że za sterami samolotu siedzi kobieta.
- Zazwyczaj są to bardzo sympatyczne reakcje, uśmiechy, ale zdarzają się i głupiutkie żarciki, w stylu: czy leci z nami pilot?

Czasem spotykają ją zabawne sytuacje. Mimo że nosi mundur pilota i ma paski na pagonach, bywa mylona ze stewardessą i proszona np. o kawę czy podgrzanie mleka dla dziecka.
- Zdarza się, gdy na chwilkę wyjdę z kokpitu. Ja to rozumiem. Nie każdy rozróżnia nasze stroje - śmieje się.

Najprzyjemniejsza część lotu to dla niej start. Natomiast wymagająca największego skupienia i precyzji - lądowanie.
- Wystartować jest dużo łatwiej, niż wylądować - już wie z doświadczenia.

Ile lotów za nią?
- Nie liczę. Mam na koncie ok. 2200 godzin w powietrzu. Przeciętnie lot trwa od 2,5 do 4 godzin.

Dostaliśmy piorunem?

Trudne momenty nad chmurami? Zdarzają się. Awaryjne lądowanie ma już za sobą.
- Każdy lot jest inny. Łatwiejszy bądź trudniejszy. Zdarzają się też rozmaite usterki, aparatura może zawieść. Jak w samochodzie. Nie możemy lekceważyć żadnego ostrzeżenia. Jeżeli nie da się problemu rozwiązać w powietrzu, to po prostu ląduję.
Tak było, kiedy podczas jednego z lotów pojawił się problem z odbiorem prądu na pokładzie z jednego źródła.

- Było przypuszczenie, że dostaliśmy piorunem, bo startowaliśmy w Warszawie w czasie burzy. Okazało się, że to tylko zbieg okoliczności. Zawiódł sprzęt.
Najbardziej lubi kursy do Grecji.

- Zazwyczaj mam ładną pogodę. Lotniska są zaraz przy morzu, a to daje niesamowite wrażenie przy podchodzeniu do lądowania. Jednocześnie wymaga ode mnie większej uwagi, większego wysiłku. Przez to jest ciekawiej.
Na zwiedzanie z reguły pilot nie ma czasu. Pasażerowie wysiadają, a obsługa samolotu szykuje się do powrotu. Chyba że ktoś wynajmie samolot i na powrót trzeba czekać kilka dni.

Pilotka to czapka, a jestem pilotem

Bez zastanowienia wymienia, jakie cechy musi mieć dobry pilot. - Zdecydowanie, zdolność do szybkiego podejmowania trafnych, oczywiście, decyzji. Opanowanie i przede wszystkim odpowiedzialność. To najważniejsze zalety.

Nie lubi określeń typu pilotka, bo kojarzy się jej z czapką i brzmi śmiesznie. Nie przepada za oficerką i kapitanką, choć teraz takie żeńskie określenia zawodów są modne. Woli więc być przedstawiana jako oficer. Tak jak pozostali koledzy, z którymi pracuje.

Z Karoliną Wojdą rozmawia Alicja Zielińska

Kurier Poranny: Rozmawiamy w środę z rana. Gdzie Pani ostatnio latała?

Karolina Wojda: Wczoraj byłam na wyspie Zakintos w Grecji, dzisiaj lecę na Kretę, a w tej chwili jestem w Katowicach.

Każdego dnia tak wygląda Pani praca?

- Nie. Mamy średnio po trzy loty w tygodniu. Starty są z różnych miast. Teraz wylatywałam z Warszawy i po locie do Grecji wrócę dziś wieczorem do Warszawy.

Lotnictwo było Pani pisane?

- Można tak powiedzieć, ponieważ moi oboje rodzice latają na szybowcach. Mama, pracując jako instruktor w Aeroklubie Białostockim, zabierała mnie bardzo często ze sobą. Ja rosłam z samolotami.

Zresztą mama też. Mieszkała przy ul. Ciołkowskiego i od dzieciństwa obserwowała samoloty i szybowce na lotnisku w Krywlanach. Dla mnie więc było to naturalne, że ja też pójdę w tym kierunku. Pamiętam, że kiedy chodziłam do przedszkola na Grottgera, to przejeżdżając obok lotniska, zawsze protestowałam, gdyż to tam chciałam zostać, a nie bawić się z dziećmi.

Czasami udawało mi się postawić na swoim, czasami nie. A jak podrosłam, to najbardziej zależało mi na tym, by pojechać na lotnisko i namówić któregoś z pilotów, żeby mnie zabrał. Chciałam latać. Od zawsze.

Ale po maturze w III LO podjęła Pani studia na kierunku jak najbardziej "ziemskim"; i kobiecym: żywienie człowieka w SGGW w Warszawie. Nie był to pilotaż.

- Ależ był! Złożyłam dokumenty na SGGW i na Politechnikę Rzeszowską, właśnie na pilotaż. Dostałam się na obie uczelnie. Musiałam się zdecydować. Wybrałam SGGW, kierując się względami praktycznymi, wówczas w lotnictwie trudno było o pracę. Obawiałam się, że po studiach mogę mieć kłopoty z zatrudnieniem. Uznałam więc, że skończę kierunek, który również mnie interesuje, a który zapewnia pracę. Zarobię pieniądze i wrócę do lotnictwa.

I stało się to bardzo szybko, jeszcze w trakcie studiów.

- Rzeczywiście, zdecydowałam się, że pójdę na pilotaż wcześniej. Tak się bowiem złożyło, że sytuacja w lotnictwie zaczęła się szybko poprawiać. Zresztą będąc w Warszawie, miałam lepsze rozeznanie. Startując w zawodach szybowcowych, poznałam wiele osób, które skończyły Politechnikę Rzeszowską lub były w trakcie studiów.

Dużo się dowiedziałam o specyfice tego kierunku, wymaganiach. To przyspieszyło moją decyzję. Miałam wprawdzie obawy przed przedmiotami ścisłymi, matematyką i fizyką, ponieważ skończyłam klasę o profilu biologicznym, ale okazało się, że był to strach na wyrost, bo sobie poradziłam.

No i zaczęła Pani kursować między Warszawą a Rzeszowem. Jedne studia były dzienne, drugie zaoczne?

Na obu kierunkach studiowałam w trybie dziennym. Ponieważ w Warszawie byłam już na trzecim roku, to wszelkie laboratoria i ćwiczenia miałam za sobą, mogłam więc sobie dopasować plan zajęć, by dało się pogodzić naukę. Miałam dobre wyniki na SGGW, więc otrzymałam pozwolenie na studia indywidualnym tokiem. Władze podeszły ze zrozumieniem do moich planów studiowania na drugim kierunku. Pani dziekan od razu wyraziła zgodę, wykładowcy szli mi na rękę, mogłam chodzić na zajęcia z innymi grupami, umawiać się na indywidualne konsultacje.

A jak było na politechnice?

- To był wydział budowy maszyn i lotnictwa, w którym przez półtora roku są przedmioty ogólne. Kwalifikacja na specjalizację pilotaż odbywa się po trzecim semestrze. Pod uwagę brane są wyniki w nauce oraz doświadczenie w lotnictwie, a na koniec jest rozmowa kwalifikacyjna. Sito jest gęste, przyjmują tylko 15 osób. Miałam atut, ponieważ wylatałam na szybowcach 500 godzin, to dużo. Zostałam zakwalifikowana. Jako jedyna dziewczyna.

A jak została Pani pilotem boeinga 737?

- Dopisało mi szczęście. Kiedy kończyłam studia, akurat zaczął się boom w lotnictwie. Po końcowych egzaminach od razu wysłałam dokumenty do firm lotniczych, między innymi do Centralwings. Bardzo chciałam tam pracować, bo mają tam boeingi, a ja marzyłam, by latać na tych samolotach.

Ale zanim Pani usiadła za sterami tej wielkiej maszyny, musiała Pani pewnie przejść specjalistyczne szkolenie?

- Tak. Rzeszowska uczelnia daje uprawnienia do latania na samolotach wielosilnikowych, ale małych. Chcąc latać dużym samolotem, takim jak boeing, trzeba przejść trzymiesięczny, osobny kurs pilotażu. Płatny.

Jest drogi?

- Kosztuje około 50 tys. zł. Spora inwestycja. Teraz w większości firm lotniczych piloci podpisują umowę na szkolenie i w przeciągu trzech lat odpracowują te pieniądze.

Kobieta pilot! I to boeinga 737! Zdziwienie, niedowierzanie, podziw - pewnie często spotyka się Pani z takimi reakcjami?

- Zgadzam się z tym, że pilot to nie jest zawód zwyczajny, normalny. Bo nie wsiada się do samolotu jak do samochodu i jedzie. Ale ja źle się czuję, gdy jestem odbierana jako osoba, która robi coś niesamowitego, nieosiągalnego, bo tak nie jest. Dla mnie zawodem niezwykłym jest zawód chirurga. Powiem tak, jestem szczęśliwa, że mam taką pracę. Zawsze o tym marzyłam i dążyłam do tego.

Gdyby w Białymstoku powstało lotnisko, zdecydowałaby się Pani wrócić?

- Musiałabym głęboko się zastanowić, ponieważ w Warszawie mieszkam już 12 lat i już się przyzwyczaiłam. Jak przyjeżdżam do rodziców, to odbieram Białystok jako zupełnie inne miasto. Cisza, spokój i przede wszystkim wszędzie jest blisko. Moi rodzice mieszkają na Białostoczku, babcia przy Ciołkowskiego. Tę odległość - w zasadzie przez całe miasto - jestem w stanie przejść na piechotę. I to jest wspaniałe.

Spogląda Pani w niebo, spacerując w parku czy idąc po zakupy, gdy leci samolot?

- Bardzo często! Niedawno w Poznaniu spotkałam koleżankę, ona też lata, wyszłyśmy na przechadzkę. Usłyszałyśmy warkot samolotu i oczywiście obie, jak na komendę, podniosłyśmy głowy do góry. Za nami, w sporej odległości, szedł mój kapitan. Nie poznał nas, ale śmiał się potem: Wiedziałem, że pilotki idą.

O, "pilotki", Pani mówi! Ale nie lubi Pani żeńskiego określenia tego zawodu.

- Bo nie! Kapitan oczywiście żartował. Oficjalnie by tak nigdy nie powiedział. Bo ja jestem pilotem.

Dziękuję za rozmowę i życzę tradycyjnie: tylu lądowań, co startów!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny