Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białostockie harcerstwo ma długą tradycję

Alicja Zielińska
Rok 1936. Przed rozpoczęciem przemarszu drużyn ZHP obu hufców białostockich. W mundurach instruktorskich hm Paulina Busłowska i hm Leon Gajdowski.
Rok 1936. Przed rozpoczęciem przemarszu drużyn ZHP obu hufców białostockich. W mundurach instruktorskich hm Paulina Busłowska i hm Leon Gajdowski.
W czasie obozu nawiązywało się masę przyjaźni z okoliczną ludnością, zapraszało się na ognisko. Często mieszkańcy przychodzili sami posłuchać jak harcerze śpiewają. Gitar nie było. One były niepotrzebne. Wszyscy śpiewali - mówi Helena Ostaszewska.

Każdy dzień obozu miał swój porządek. Rano pobudka, gimnastyka, mycie się, sprzątanie, modlitwa, śniadanie zajęcia programowe z zakresu stopni i sprawności, gry terenowe, obiad, odpoczynek, plażowanie. Wszystkim zajęciom towarzyszyły humor, dowcip, żarty i piosenki. Rodziły się pseudonimy, zwane wówczas przezwiskami.

Radość była ciągłym gościem naszej gromady. Wyrażała się głośnym śmiechem i przeróżnymi psikusami. Figle płatałyśmy sobie ciągle - wspomina Helena Ostaszewska. - A po kolacji ognisko sumujące dzień.

"Płonie ognisko i szumią knieje, już z ogniska iskra tryska, zasiedliśmy w krąg. Ognisko, ognisko, ty się ciągle pal. Gdy zagaśniesz, będzie żal - pani Helena nuci popularną piosenkę. - Ja do dzisiaj mogę przytoczyć z pamięci setki tekstów piosenek - dodaje. - Kiedyś sama siebie sprawdzałam, wzięłam 60-kartkowy brulion i zapisałam go od pierwszej do ostatniej strony piosenkami harcerskimi. Bo piosenek uczono w ten sposób: teksty w głowie, melodia w uchu.

Jedną zapałką

Ognisko prawidłowo zbudowane miało pół metra wysokości, było stosem zbudowanym na zasadzie: drobny materiał przeważnie gałązki wierzby, kora wierzby, która się cudownie pali i iglaste gałązki. Z tego robiono wiązkę i ten, kto był upoważniony, rozpalał ognisko. Dzisiaj się mówi strażnik ogniska. Nie, rozpalanie ogniska to był zaszczyt, wyróżnienie, na to trzeba było czymś w ciągu dnia zasłużyć. Taki harcerz czy harcerka byli uhonorowani prawem rozpalania ogniska. Bądź był to gość.

Tę wiązkę trzymało się w ręku i jedną zapałką (obóz skandował: jedną zapałką) należało tak zapalić, by ona płonęła a potem ją włożyć w środek, w serce ogniska. Stos zapalał się łatwo, bo były drobne gałązki, a potem bierwiona grubsze, których nie trzeba było pilnować, nie strzelały pod niebo, tylko spokojnie się paliły jasnym płomieniem, nie zakłócały gawędy, ogrzewały twarze, serca, zapisywały wspomnienia.

Ognisko zawsze było w tym samym miejscu. Ale żeby ono tak spokojnie płonęło, to najpierw trzeba było ten teren przygotować. Rysowało się koło o średnicy metra, następnie saperką dzieliło go na osiem części. Potem od środka biorąc, rozkładało się darninę na zewnątrz. W ten sposób tworzyła się zębata otoczka, która stanowiła ochronę przed pożarem. Bo wyłożone piaskiem czy ziemią części blokowały przesuwanie się ognia poza obręb koła na teren obozu. A kiedy ognisko kończyło się palić, to te części z powrotem nakładano, zamykając stos ogniska. Tak było na krótkich wypadach. Podczas obozu teren ogniska był nie zamknięty.

Wieczorne ognisko żarzyło się i pomagało wartom, rozjaśniało las. Czasem dorzucano jakieś polanko, żeby było odważniej stać w ciemnościach na warcie.

Warta pilnuje

"Warty były dwugodzinne. Ostatnia kończyła się o godzinie 4. Wtedy wstawali gospodarze. Warty przejmowało się po wieczornym ognisku. Nocne pełniły dwie harcerki. Najtrudniejsze były te od 12 do 2 w. Obóz spał, a noc trwała, cicha, ciemna, tajemnicza. Rozbudzona wyobraźnia pracowała. Wartowniczki pojedynczo krążyły po obwodzie obozowiska uzbrojone w latarki, gwizdki, kije oraz budzik, który stawiało się na metalowej podstawce, żeby głośniej dzwonił".

Czas szybko mijał. Pogoda sprzyjała. Dziewczęta poznawały okolicę, zawierały znajomości. Zawsze ktoś się wpraszał na wieczorne ognisko. Śpiewy przyciągały.

W czasie żniw pomagały gospodarzom, a w ramach zdobywania sprawności opiekuna dzieci, zorganizowały grupę wiejskich maluchów. Przychodziły rano, dostawały chleb i mleko, a w obiad zupę, i bawiły się z druhnami. Rodzice przynosili harcerkom warzywa i nabiał, czasem konewkę zsiadłego mleka. Wszyscy byli zadowoleni, najbardziej dzieci. Popłakały się na zakończenie obozu.

Zostawmy dobrą pamięć o nas

"Dziś ostatni dzień - powiedziała drużynowa na porannym apelu. Pożegnajcie las, łąki, pola, i rzekę, odwiedźcie znajomych ludzi. Pozbierajcie radosne przeżycia, ale ślady pobytu zatrzyjcie. Wszystko ma wrócić do poprzedniego stanu. Zostawmy ludziom i przyrodzie dobrą pamięć o sobie. Franek prosił o pozostawienie boiska do siatkówki, gospodyni o piwniczkę w lesie. Resztę zlikwidowałyśmy po obiedzie Maszt i krąg ognia rano, przed odjazdem.
Tego ostatniego wieczoru długo siedziałyśmy przy dogasającym ogniu. Rozmawiałyśmy o przeżyciach, doświadczeniach. Pieśni nasuwały się same. Było tak jakoś rodzinnie, choć smutno Przyszli gospodarze. Chwalili nas, zapraszali na przyszły rok. Też przeżywali to rozstanie".

Rano pobudka o piątej, o ósmej mamy pociąg. Szybko musiałyśmy uporać się z pozostałymi pracami. Śniadanie znowu jadłyśmy przed domem. Siwek już czekał. Ładujemy plecaki i sprzęt. Zbiórka. Okrzyk pożegnalny - do widzenia. Może za rok. Gospodyni ociera oczy, nam też smutno. Ruszamy. Śpiew nie wychodzi, jednak trzeba trzymać fason. Stopniowo opada mgła, wygląda słońce, zaczynają śpiewać ptaki, my też.

W Żedni już stoi pociąg. Sprzęt zdążono załadować. Wsiadamy, ciśniemy się do okien. Parowóz gwiżdże. Czuj czuwaj rozlega się na pożegnanie. Odjeżdżamy z bagażem wspaniałych obozowych wspomnień".

Otwarte oczy, otwarte serce, każdy nam brat

Obóz to było sprawdzenie umiejętności zdobywanych w ciągu roku - podkreśla Helena Ostaszewska. - Harcerz jest zaradny, ma ręce do roboty, oczy do patrzenia, uszy do słuchania, a usta do rozmowy z ludźmi. A wszystko po to, by widzieć świat dookoła siebie i zmieniać go na lepsze.

Takie było naczelne hasło harcerstwa. Otwarte oczy, otwarte serce, każdy nam brat. A otwarte po to, by widzieć otoczenie i jeśli jest źle, starać się naprawić, jeśli jest dobrze cieszyć się. Bo harcerstwo to nie tylko przygoda, to była kuźnia postaw.

W drużynie kształtowało się charakter, zarażało dobrymi cechami, pracowało nad ich rozwijaniem, doskonaleniem. Każdego dnia trzeba było być lepszym. Kiedy zapisywałam się do drużyny, to po pierwsze musiałam mieć zgodę rodziców, bo to się wiązało z wydatkiem na mundur w przyszłości. Po drugie potrzebna była zgoda szkoły, gdyż harcerstwo zabierało czas i należało umieć pogodzić dodatkowe obowiązki z nauką.

Przyjmowano zresztą najpierw do drużyny, nie do harcerstwa. Na okres próbny, który trwał sześć tygodni. Obserwowano takiego kandydata przez ten czas na ćwiczeniach na zbiórkach, a on przymierzał się do wymogów harcerskich. Pamiętam, dostałam na stażu wielką 10-centymetrową agrafkę i przypinałam ją każdego dnia do klapy fartuszka. Była brzydka, metalowa i szpeciła fartuszek, ale wolno mi ją było schować pod kołnierzyk dopiero kiedy coś dobrego zrobiłam.

To była taka niepisana presja, by stawać się lepszym, pomagać innym.

Cytaty i zdjęcia pochodzą z książki "Harcerska dola" Heleny Ostaszewskiej

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny