Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białostocki deptak. Lipowa i Rynek Kościuszki

Alicja Zielińska
Lato 1954 r. Rynek Kościuszki. Siedzimy przy fontannie. Od prawej: Waldemar Boratyński, Jerzy Szóstko oraz Władysław Poskrobko i Konrad Suska (obaj uprawiali boks). A z lewej strony drogowskaz na Kuźnicę i Sokółkę. W tle zaś widać tłumy białostoczan na niedzielnym spacerze.
Lato 1954 r. Rynek Kościuszki. Siedzimy przy fontannie. Od prawej: Waldemar Boratyński, Jerzy Szóstko oraz Władysław Poskrobko i Konrad Suska (obaj uprawiali boks). A z lewej strony drogowskaz na Kuźnicę i Sokółkę. W tle zaś widać tłumy białostoczan na niedzielnym spacerze.
Domy wokół były zburzone, ulice zrujnowane, ale ludzie tłumnie zjawiali się w niedzielę w centrum i ruszali na spacery. Przez wiele lat po wojnie ulubionym miejscem tych wędrówek był Rynek Kościuszki i ulica Lipowa, od fary do kościoła św. Rocha. Mówiliśmy, że jest to białostocki deptak - opowiada Jerzy Szóstko.

Po drugiej wojnie światowej Białystok, po Warszawie i Wrocławiu był najbardziej zniszczonym miastem w Polsce. W ruinach znalazło się 70 proc. jego zabudowy. Szczególnie ucierpiało śródmieście. Nietknięte były tylko kościoły św. Rocha i Farny, cerkiew św. Mikołaja oraz kościół ewangelicki przy ul. Warszawskiej - wspomina Jerzy Szóstko. - Po odgruzowaniu i oczyszczeniu ulic na tyle, aby dało się poruszać pieszo lub pojazdami, w niedzielę ludzie tłumnie zdążali do świątyń, aby dziękować Bogu za zakończenie wojny, westchnąć za tych co zginęli i prosić o szczęśliwy powrót tych, na których rodziny i bliskich jeszcze czekali w nadziei, że żyją i się odnajdą.

Boso do kościoła

Mieszkańcy z dalszych osiedli oraz z podmiejskich wsi, takich jak Bagnówka, czy Sowlany szli pieszo. Panował zwyczaj, że latem dziewczyny, a i też kobiety wędrowały na bosaka, obuwie trzymały w ręku. Po dojściu do rogatki przy ulicy Wasilkowskiej i Szosy Północno-Obwodowej (Andersa) gdzie stał wodopój dla koni, obmywały stopy, nakładały pantofle czy sandały i już eleganckie wchodziły do kościoła lub do cerkwi.

Amerykańską ciężarówką do miasta

Po jakimś czasie uruchomiono dojazd do centrum Białegostoku, ruszyły pierwsze empeki, jak się potem mówiło na komunikację miejską. Właśnie z tej rogatki na Wasilkowskiej wyjeżdżał samochód i wiózł pasażerów do Rynku Kościuszki, a potem z powrotem na Wygodę. Ten samochód to była właściwie duża ciężarówka wojskowa produkcji amerykańskiej, przykryta plandeką, dość wysoka. Do środka więc wchodziło się po metalowej drabince, konduktorka pobierała opłatę i kierowca ruszał. Takie były początki komunikacji miejskiej w Białymstoku. Empeki pojawiły się później.

Ale mimo tych trudów i ruin dookoła, niedziela była dniem radości, wytchnienia i czasem przeznaczonym dla rodziny. Dało się to zauważyć zwłaszcza wiosną i latem. Kiedy dopisywała pogoda zapełniały się ulice Lipowa i Kościuszki po brzegi. Po nabożeństwach wszyscy tłumnie ruszali na spacer od kościoła farnego do kościoła św. Rocha. Młodzież, starsi, dzieciaki z rodzicami. Nazywano tę trasę deptak białostocki.

Bardzo lubiłem te wędrówki.

Podczas spacerów spotykało się znajomych, nawiązywało się nowe znajomości. A ileż atrakcji było po drodze, szczególnie dla dzieci. Pamiętam, na Rynku Kościuszki, przy przejściu w kierunku Zamenhofa stał budynek, a w nim na parterze mieściła się strzelnica na fanty. Przy odrobinie szczęścia, a bardziej celności oka, chłopak mógł zdobyć kwiatek i podarować dziewczynie, albo cukierki, które zjeżdżały z linki po udanym strzale. Idąc dalej, znajdowały się huśtawki, w tym jedna obrotowa, dla odważnych i z mocną głową, bo już sam widok, jak się kręciła, powodował, że serce mocniej biło.

Na rogu Lipowej i Nowego Światu w ruinach budynku była druga strzelnica, zwano ją pod chmurką, bo nie miała dachu.

Lody, komu lody

Nieodłączny element każdego spaceru stanowiły pyszne lody, ich smak do dzisiaj pamiętam. Czekaliśmy na nie cały tydzień z wielkim apetytem. Rozwozili je lodziarze wózkami. Taki wózek pomalowany na biało, o dość pokaźnym kształcie, z dyszlem i uchwytem ręcznym do popychania i kierowania, widać było z daleka. Lodziarze ubrani również w białe uniformiy, pokrzykiwali wesoło, zachęcając do kupna swoich smakołyków.

Gwarno i wesoło było na tym naszym deptaku. W wielkanocny poniedziałek, kiedy tradycyjnie obchodzono śmigusa-dyngusa chłopaki oblewali dziewczyny na ulicy, ale w sposób kulturalny, nie tak jak dzisiaj. Kupowało się gruszkę do lewatywy, do wody dodawano perfumy, żeby ładnie pachniało. W takie psikanie bawili się też i panowie, bo traktowano to jako zabawę, a nie zlewanie przechodniów całym wiadrem od stóp do głów.

Spacery deptakiem trwały od godziny do dwóch. Z biegiem lat miasto się zmieniało, powstawały nowe osiedla, białostoczanie tam spędzali wolny czas, ale sentyment do pierwszych spacerów w trudnych powojennych latach pozostał. I jest bardzo miłym wspomnieniem młodości mojego pokolenia - podkreśla Jerzy Szóstko.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny