Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białostocka Ochotnicza Straż Ogniowa - BOSO. Najlepsza w guberni.

Adam Czesław Dobroński [email protected]
Białostocka Ochotnicza Straż Ogniowa, czyli BOSO przed siedzibą przy Lipowej 52
Białostocka Ochotnicza Straż Ogniowa, czyli BOSO przed siedzibą przy Lipowej 52
Praktyka czyniła białostockich strażaków mistrzami. Stali się najdzielniejszą i najbardziej skuteczną jednostką ochotniczą w guberni grodzieńskiej. W 1912 roku dostali zaproszenie na kongres pożarniczy do Petersburga.

Niedawna, grozę budząca katastrofa kolejowa przypomniała nam o niebezpiecznej a tak niezbędnej służbie strażaków. Ta pocztówka z dwudziestolecia międzywojennego nie jest aż tak wielką rzadkością, ale nigdy nie została opisana. A zdjęcie bez opisu, to jak strażak bez hełmu.

Szyld umieszczony na balkonie pozornie wszystko wyjaśnia: Białostocka Ochotnicza Straż Ogniowa, czyli BOSO - temat rymowanek, instytucja owiana mgiełką tajemniczości. Proszę popatrzeć na tych zuchów, chłopy krzepkie, odwaga im bije z oczu, figury bez zarzutu, tylko trębacz brzuch wypiął, by silniej zadąć w trąbkę sygnałówkę. A pojazd? Wygląda jak smok z niklowanymi ślepiami, pojemny, z dzwonkiem wymuszającym pierwszeństwo, z wężami (wodnymi) z tyłu.

W głębi siedziba BOSO, kamienica nr 52 (ktoś wyraźnie dopisał cyfry) przy ul. Lipowej. Z lewej strony widać parterowy dom z napisem Izba Żołnierska(?). Skądinąd wiadomo, że pod nr 54 miał siedzibę Związek Strzelecki. A w ogóle były to okrainy śródmieścia. Na tyłach, między ulicami: Polną (Waryńskiego), Żabią i Północną, Artyleryjską, Dąbrowskiego i właśnie Lipową znajdował się obszerny nieregularny plac, obecnie przecięty przez aleję Marszałka Piłsudskiego i zabudowany pudełkowatymi blokami. Przed wojną leżały tam pryzmy desek, stały szopy, uprawiano ogródki. Nas interesuje podwórze posesji BOSO. Na odpowiedzialność Andrzeja Lechowskiego podaję, że doszło na nim do krwawego starcia między strażakami i policjantami, pewnie nie bez podniety wódczanej.

Władze miejskie w 1930 roku planowały na placu nieszczególnej sławy zbudować dworzec autobusowy z poczekalnią, bufetem i zapleczem technicznym. Przeszkodził tej wizji wielki kryzys gospodarczy, a jak stan kasy się poprawił, to pojawiły się plany posadowienia tu gmachu starostwa, może i nowego magistratu. Wcześniej jednak wybuchła wojna światowa.

Wróćmy do BOSO, założonego w końcu XIX wieku, kiedy okazało się, że straż zawodowa nie daje sobie rady. Białystok ("Manchester Północy") szybko się rozwijał i często płonął. Jak głosiła fama, od czasu do czasu ogień podkładali zawodowi podpalacze, wynajmowani przez fabrykantów. Bo jak biznes nie szedł, magazyny się zapełniły, a chętnych na towar brakowało, to pożar był jak zbawienie. Oczywiście pod warunkiem, że wcześniej właściciel korzystnie ubezpieczył swą firmę.

Praktyka czyniła białostockich strażaków mistrzami. Stali się najdzielniejszą i najskuteczniejszą jednostką ochotniczą w guberni grodzieńskiej, dostali w 1912 roku zaproszenie na kongres pożarniczy do Petersburga. Strażackie wojsko szybko zyskało uznanie białostoczan, zwłaszcza pań podatnych na pożary serc. Przestano ponoć nawet nad Białką używać wcześniej popularnego, szyderczego porzekadła: "Rychło w czas (czyli po spaleniu się obiektu), jak białostocka straż". A dla potrzeb dzielnych ochotników zbudowano galeryjkę na wieży ratuszowej, by czuwający strażnik z góry mógł patrzeć na miasto. Ten to miał widoki!

Po I wojnie światowej BOSO odnawiało się początkowo wolno, trzeba więc było nadzieję pokładać w bosakach i toporkach, a wodę wożono w beczkach.

Strażacy nie czekali jednak aż im manna spadnie z nieba, kwestowali, urządzali loterie i zabawy dochodowe, pukali (łomotali?) do drzwi urzędów oraz bram fabrycznych. A skutkiem był i ten wspaniały samochód bojowy. Tak się BOSO rozochociło, że w 1922 r. ogłosiło nabór do orkiestry symfonicznej i rzeczywiście wkrótce zaczęli zapraszać ziomków na głośne (trąby!) występy. Dobrym i dochodowym pomysłem było przejęcie nadzoru nad kominami. Bynajmniej nie tylko fabrycznymi, bo przecież w ówczesnych domach palono w piecach i pod płytami (w kuchniach). To i sadze groziły samozapaleniem, a szczególnie jak ptaszysko gniazdo sobie uwiło w kominie. Każdy zarządca posesji musiał mieć książkę, w której kominiarz dokonywał regularnie wpisów. A że i szczęście przynosił, to mógł być z siebie zadowolony.

Mam tylko wątpliwość, czy o białostockich strażakach ochotnikach można powiedzieć, że to byli rycerze św. Floriana. Broń Boże nie podważam kompetencji świętego męczennika z IV wieku naszej ery, który patronuje również hutnikom. Rzecz w tym, że w dwudziestoleciu międzywojennym większość członków BOSO stanowili wyznawcy mojżeszowi, a funkcję komendanta w latach trzydziestych pełnił Izaak Markus. Było to logiczne następstwo faktu, że wśród właścicieli fabryk przeważali Żydzi. W gronie zastępców Markus miał jednak chrześcijan, a do gaszenia pożarów rwali się wszyscy bez względu na wyznanie.

Tragiczny finał BOSO zgotowali okupanci niemieccy, zamykając gros strażaków w getcie i skazując ich na zagładę. Po wojnie nie wrócono do tradycyjnej nazwy.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny