Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bezprecedensowy proces o stalking. Pokrzywdzony: Janusz Kotowski

possowski
Seksafera w ostrołęckim ratuszu? Nic z tych rzeczy. Mamy za to kobietę nękającą Janusza Kotowskiego i jego rodzinę. Oraz akt oskarżenia, który prokuratura skierowała przeciwko niej do sądu

Zapowiada się bezprecedensowy proces z udziałem prezydenta miasta, Janusza Kotowskiego. O stalking, czyli uporczywe nękanie. Tym nękanym jest prezydent miasta (i jego żona). Nękającą zaś Beata J. (dawniej Beata W.). Kobieta otrzymała od miasta mieszkanie socjalne i pracę. Kiedy ta ostatnia się skończyła, Beata J. uznała, że kolejna jej się należy. I z miłej petentki przerodziła się w postrach urzędów.

Choć może lepiej byłoby powiedzieć: w kobietę o dwóch twarzach. Jedną prezentuje na założonej przez siebie stronie internetowej, gdzie występuje w roli pokrzywdzonej, biednej kobiety. Drugą ujawnia w listach adresowanych do prezydenta, w których zarzuca go wulgarnymi, obrzydliwymi epitetami. A jakby tego było mało, sugeruje, że jest ofiarą… seksafery.

Od niedawna ostrołęczanie znajdują w swoich listach na skrzynki karteczkę z adresem strony internetowej "Cała prawda o prezydencie Ostrołęki Januszu Kotowskim". Tam pani Beata, która nie ujawnia swoich danych, ale występuje na filmie video, ukazuje się w roli ofiary.

Drugą jej twarz - tę znacznie brzydszą - widać w aktach sprawy, w której występuje jako oskarżona. Sprawa ta miała swój początek we wrześniu ubiegłego roku, kiedy prezydent miasta uznał, że miarka się przebrała i złożył w prokuraturze zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Beatę J. Przestępstwa polegającego na - jak czytamy w zawiadomieniu - "uporczywym nękaniu mnie i mojej żony".

Jeszcze ci mało sadysto i psychopato?
Przeczytaliśmy te akta, także dlatego, żeby przekazać czytelnikom obraz Beaty J., który diametralnie różni się od jej autowizerunku prezentowanego na założonej przez nią stronie internetowej.

Prezydent Kotowski napisał w zawiadomieniu złożonym w prokuraturze, że otrzymał - zarówno drogą służbową do ratusza, jak i na adres domowy (!) - kilkadziesiąt listów od Beaty J., które to listy są coraz bardziej agresywne i wulgarne. Dwa z nich są załączone do akt sprawy.

W ostatnim z otrzymanych przed złożeniem zawiadomienia, Beata J. posunęła się nawet do groźby pod adresem… rodziny prezydenta. W liście, wysłanym w sierpniu tego roku, na domowy adres prezydenta, Beata J. pisze: "Jeśli odmówisz propozycji ugody, to będziesz się popisywał w sądzie, tylko zawczasu poszukaj odpowiedniej szkoły poza Ostrołęką swoim synkom".

Ten fragment brzmi groźnie, ale w warstwie językowej, jest stosunkowo łagodny. Spore fragmenty listów to po prostu wulgaryzmy pod adresem prezydenta. Ale nie tylko korespondencji. Wulgaryzmy są już w adresie. Koperta (z pełnymi danymi nadawcy, Beaty J.) jest zaadresowana: "Jasio Kotowski/cwany buhaj/adres domowy prezydenta".

Dalej czytamy m.in.: "Jeszcze ci mało ty sadysto i psychopato, że od ponad pół roku znęcasz się nade mną?"

Ostrołęcka prokuratura potraktowała zawiadomienie prezydenta poważnie. Wszczęto śledztwo. Policja przesłuchała prezydenta miasta, jego żonę, sekretarkę oraz sekretarza miasta Mariusza Prusaczyka.

Prezydent Kotowski zeznał na policji, że pierwszy raz miał kontakt z Beatą J. w 2008 roku, kiedy to przyszła jako interesantka do jego gabinetu. Jak większość takich interesantów - po mieszkanie. Beata J. prośby o mieszkanie i pracę, kierowała wielokrotnie. Ostatecznie w listopadzie 2010 roku lokal taki otrzymała. Ale tego było mało. Beata J. potrzebowała jeszcze pracy. Wcześniej była zatrudniona, w ramach prac interwencyjnych, przez Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie. Pracowała także w ostrołęckim Domu Pomocy Społecznej.

- Pani J. pracowała u nas przez rok. Tyle ile określają przepisy o refundacji prac interwencyjnych - mówi Elżbieta Mierzejewska-Nicewicz, dyrektorka MOPR w Ostrołęce. - Umowa została zawarta na rok, i - jak w większości takich przypadków - nieprzedłużona. Pani Beata J. nie została zwolniona dyscyplinarnie - podkreśla.

Ja jeszcze załatwię tego sk…
Kiedy Beata J. nie miała pracy, a za mieszkanie trzeba było płacić, uznała, że jest ofiarą jakiegoś spisku. I się zaczęło… Liczne pisma do urzędu miasta, wizyty w redakcjach lokalnych mediów (także w Tygodniku Ostrołęckim), ratuszu, Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie. Coraz bardziej roszczeniowej postawie Beaty J. towarzyszyła wzrastająca agresja.

Potwierdza to choćby - w zeznaniach złożonych na policji - sekretarka prezydenta miasta.

"Pani Beata J. początkowo była spokojna, sprawiała wrażenie osoby zrównoważonej - zeznawała na policji ta, która często występowała "na pierwszym froncie" kontaktów z Beatą J. - Przy bliższym, w charakterze służbowym, poznaniu pani J., udało mi się ją poznać jako osobę z problemami emocjonalnymi. Określała w sposób wulgarny różne osoby w Urzędzie Miasta. Mówiła do mnie przez telefon [o prezydencie miasta] »Ja jeszcze załatwię tego sk…, by…, ja jeszcze mu pokażę«".

Podobne w tonie zeznania złożył na policji sekretarz miasta. Ostatecznie Beacie J. przedstawiono zarzut z art. 190 a kodeksu karnego (ciekawostka: to nowy przepis kodeksu karnego wprowadzony w zeszłym roku). W treści postanowienia o postawieniu zarzutu czytamy m.in. "od czerwca do października 2011 roku uporczywie nękała Janusza i Ewę Kotowskich komunikując się z nimi wbrew ich woli, poprzez wysyłanie korespondencji, rozmowy telefoniczne, składanie pism na biuro podawcze".

Zarówno w treści zarzutów, jak później w akcie oskarżenia, nie ma więc wzmianki o groźbach. Co nie zmienia faktu, że obecnie Beata J. ma już statut oskarżonej. Do przestępstwa się nie przyznaje.

"Nie przyznaję się - wyjaśniała na policji, po przedstawieniu jej zarzutów. Ale po okazaniu jej listów przekazanych policji przez prezydenta Kotowskiego przyznała, że takie listy wysłała i że to jej charakter pisma. Jednocześnie dodała: "Pan Kotowski wie, że ja jestem osobą łagodną i nikomu nie robię nic złego".

Mieszkanie za obietnicę usług seksualnych
Po czym, podczas tego samego przesłuchania, przedstawiła swoją "wizję" całej sprawy, przechodząc do kontrataku:

"Powodem złożenia pisma (chodzi o zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa - przyp. red.) przez pana Kotowskiego i jego żonę było to, że ja ujawniłam, że otrzymałam od Kotowskiego mieszkanie komunalne w zamian za obietnicę usług seksualnych" - zeznała Beata J.

Podejrzana nie sprecyzowała na czym to "ujawnienie" miałoby polegać. Warto jednak przypomnieć, że o "seksaferze w ratuszu" było w Ostrołęce głośno jakiś czas temu, kiedy to ostrołęcki poseł Andrzej Kania, opowiadając na antenie Radia OKO, z jakimi sprawami przychodzą do niego ludzie, powiedział: "Jedna z osób, które przyszły, skarżyła się na to, że za usługi seksualne dostała pracę. Kiedy nie spełniła swojej obietnicy, z pracy ją wyrzucono. Dotyczy to jednego z najwyższych urzędników w urzędzie miasta".

Po tym wywiadzie poseł Kania nie rozwijał nigdzie wątku "seksafery".

Po skierowaniu przeciw Beacie J. aktu oskarżenia, ta zaczęła bogatą korespondencję z… sądem.

W jednym z pism odwołała swoje, złożone na policji zeznania. Tym samym wycofała się z przyznania, że napisała i wysłała do prezydenta Kotowskiego, załączone do akt sprawy wulgarne listy. "Polcjantka podsunęła mi jakieś papiery mówiąc, że tam też są listy. Nie wiedziałam co podpisuję" - w ten sposób Beata J. "wytłumaczyła" powód odwołania złożonych przez siebie wyjaśnień. W kolejnym piśmie do sądu zakomunikowała, że zeznania państwa Kotowskich i świadków - sekretarki prezydenta i sekretarza miasta - to kłamstwa i ona zamierza złożyć w prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przez nich przestępstwach. W końcu Beata J. zwróciła się do sądu z wnioskiem o przekazanie sprawy do innego miasta. Bo - zdaniem oskarżonej - ostrołęccy sędziowie Sądu Rejonowego nie gwarantują obiektywnego rozpoznania tej sprawy.

Decyzję czy sprawa Beaty J. odbędzie się w Ostrołęce, czy zostanie przekazana do rozpoznania innemu sądowi, podejmie wkrótce Sąd Okręgowy. Niezależnie od tego, Beata J., będzie się musiała pofatygować do sądu w sprawie, którą - na drodze cywilnej - wytoczył jej Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie.

- Wystąpiliśmy przeciw pani J. na drogę sądową o zniesławienie. Chodzi o zniesławienie wielu pracowników naszego ośrodka - przyznaje Elżbieta Mierzejewska-Nicewicz, dyrektorka MOPR. - Do czasu rozstrzygnięcia sądowego nie chcę jednak więcej o tej sprawie mówić - dodaje.

Z sądu do psychiatry?
Poprosiliśmy także panią dyrektor o potwierdzenie naszej nieoficjalnej informacji, że MOPR wystąpił do sądu z wnioskiem o skierowanie Beaty J. na leczenie psychiatryczne. Nie odpowiedziała wprost.

- Nie mogę się na ten temat wypowiadać. Nie mogę udzielać informacji dotyczących zdrowia psychicznego naszych podopiecznych - powiedziała.

Dodając jednak, że formalnie taka możliwość istnieje.

- Jako MOPR możemy wystąpić do sądu rodzinnego z wnioskiem o skierowanie na takie leczenie osób pozostających pod naszą opieką - powiedziała nam dyrektor Mierzejewska-Nicewicz.

Tymczasem - niezależnie od wszystkiego - Beata J. prowadzi swoją stronę internetową (ostatni wpis jest datowany na 12 stycznia) i nadal bywa częstym gościem Urzędu Miasta i Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie.

- Muszę przyznać, że cały czas nas odwiedza, ale jest zdecydowanie spokojniejsza. Nie obraża pracowników - mówi Elżbieta Mierzejewska-Nicewicz.

Jak wyliczył nam rzecznik ratusza, Wojciech Dorobiński, w urzędzie miasta, między 20 grudnia a 12 stycznia, Beata J. była 10 razy.

Prezydent Kotowski nie chciał z nami rozmawiać na ten temat.

- Ponieważ tzw. sprawa pani J. dotyka bezpośrednio rodziny prezydenta, zwłaszcza żony, prezydent nie chce zabierać głosu pozostawiając sprawę odpowiednim organom prawa - odpowiedział nam w jego imieniu rzecznik prasowy ratusza, Wojcieh Dorobiński.

Do sprawy wrócimy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki