Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Beata Rybarska i Andrzej Kozłowski: Wszędzie, gdzie gramy publiczność domaga się „Kresowiaków”

Tomasz Mikulicz
Beata Rybarska i Andrzej Kozłowski
Beata Rybarska i Andrzej Kozłowski Archiwum prywatne
Chcemy być częściej w Białymstoku. Żądamy połączenia lotniczego Kraków Główny - Białystok Stadion - mówią Beata Rybarska i Andrzej Kozłowski z Kabaretu Pod Wyrwigroszem.

Kurier Poranny: Urodziliście się Państwo w Białymstoku. Tutaj się poznaliście, czy może na PWST w Krakowie?

Beata Rybarska: Może ja zacznę, bo po pierwsze jestem kobietą,a po drugie jestem starsza, co oznacza, że urodziłam się trochę wcześniej niż kolega Andrzej i kiedy zaczynałam swoje życie towarzyskie w Białymstoku, nie interesowały mnie jakieś niemowlaki z Dojlid. A tak na poważnie, to nawet nie poznaliśmy się na PWST, bo jak ja skończyłam , to Andrzej dopiero zaczynał... Zwróciliśmy uwagę na niezwykle zdolnego kolegę, kiedy jeszcze aktywnie realizował się w Kabarecie Rafała Kmity i kiedy ich drogi się rozeszły, szybko wykorzystaliśmy sytuację i zaproponowaliśmy współpracę. Wtedy dopiero okazało się jaki świat jest mały, gdyż dziwnym zbiegiem okoliczności wyszło na jaw, że nie tylko urodziliśmy się w tym samym mieście, chodziliśmy do tego samego VI LO, byliśmy w drużynie żeglarskiej, tzw. pierwsze szlify aktorskie odbieraliśmy w tym samym teatrze amatorskim PRO, prowadzonym przez pana Jurka Siecha, to jeszcze oboje postanowiliśmy studiować aktorstwo w Krakowie, a do tego zarówno mnie jak i kolegę Kozłowskiego pochłonął kabaret... Acha, jeszcze oboje mamy rodzinę w Siemiatyczach, na szczęście nie tę samą.... Dobra, to teraz Andrzej - ciekawe, co jeszcze mu zostało do powiedzenia, bo ja już wyśpiewałam chyba wszystko...

Andrzej Kozłowski:
Po pierwsze nie Dojlidy, tylko Osiedle Przemysłowe, tuż obok jednej z największych fabryk mięsa w Polsce - PMB i białostockiego „Balatonu”, czyli plaży miejskiej w Dojlidach, czyli można powiedzieć, że jestem dzieckiem mięsa i wody... A poza tym rzeczywiście wszystko, co powiedziałaś jest prawdą i faktycznie świat jest mały...

Jakie macie wspomnienia z dzieciństwa związane z Białymstokiem?

Beata: Ja Białystok wspominam jak życie w raju. Wcale nie żartuję. Zawsze z przyjemnością zaznaczam, że nie pochodzę z Krakowa, tylko właśnie z Białegostoku. Miałam tu bardzo szczęśliwe dzieciństwo, które spędzałam gdzieś pomiędzy Nowym Miastem, a aleją 1 Maja - obecnie Piłsudskiego. Mimo że czasy były kryzysowe, byłam dzieckiem dobrze odżywionymi i przez to dość żwawym, dlatego trochę pływałam w dawnej Jagiellonii, tańczyłam w Kręgu, brałam udział w konkursach recytatorskich, poezji śpiewanej. A przede wszystkim nieustannie spotykałam się ze kolegami i koleżankami, bo wtedy nie było Facebooka i byliśmy zmuszeni przyjmować znajomych w realu. Jak tylko zrobiło się ciepło, gitara, namiot, puszka paprykarzu szczecińskiego i nad jezioro. Odkąd żyję w Krakowie, zawsze mi tego brakowało. Krakowianie są pozbawieni takich luksusów. Niestety, nie możemy sobie pozwolić na częste odwiedzanie Białegostoku. Los artysty estradowego rzuca nas po całej Polsce. W naszym kochanym Białymstoku gramy około dwa razy do roku, ale zawsze jest to dla nas wielkie święto. Prawda Andrzeju?

Andrzej: Jak wspomniałem wcześniej, wychowała mnie dzielnica mięsa, wody i rozrywki, a dokładniej ulica Sowlańska. Moje dzieciństwo było równie ekscytujące jak Beaty. Sport, spotkania z kolegami z bloku i ze szkoły podstawowej na ul. Leśnej były ważniejsze od filmów w telewizorze. To Białystok „zaraził mnie muzyką i teatrem. Muzyką, bo tu uczęszczałem przez sześć lat na lekcje gry na akordeonie i stawiałem pierwsze kroki na scenie teatralnej w PRO. Tu nauczyłem się survivalu w 37. drużynie harcerskiej, dzięki czemu mam większe szanse na przeżycie w Krakowie w Nowej Hucie. To oczywiście żart, ale Białystok nauczył mnie wszystkiego. Tu wszystko miałem pierwsze. Pierwsze dziewczyny, pierwsze papierosy, pierwsze siniaki. Tu też sobie załatwię pierwszy przeszczep wątroby. Białystok cały czas odkrywam na nowo, bo za każdym razem, kiedy tu przyjeżdżam, gubię się w gąszczu nowo powstałych dróg.

Beata: Ja się nigdy nie gubię, bo też byłam w drużynie harcerskiej i wiem, że mech porasta bloki od północy! Za to zawsze w całej Polsce powtarzamy, że w Białymstoku jest wszystko najlepsze - biała kiełbasa, kindziuk, babka ziemniaczana, sękacz i ludzie.

W wielu skeczach kabaretu - na przykład „Między Bugiem a prawdą” - występują bohaterzy kresowi. Czy był to może Państwa pomysł, by kabaret pokazał klimat wschodnich rubieży?

Beata: Prawdę mówiąc, wyszło to trochę przypadkiem. Kiedyś graliśmy podobny skecz z postaciami góralskimi i księdzem, ale właśnie z osobą księdza mieliśmy problem nazwijmy to delikatnie - cenzuralny. Więc sprytnie podmieniliśmy księdza na baciuszkę, a sami zaczęliśmy „zaciągać” ze wschodnim akcentem, z czym nie mieliśmy żadnego problemu, co jest dla nas całkiem naturalne i okazało się to strzałem w dziesiątkę. Do tego, nawet dość rubaszny język i dosadne stwierdzenia, dzięki naturalnej i miłej dla ucha melodii dostały dodatkowego waloru. Żeby było jasne, my nie śmiejemy się z chłopa ze wschodnich rubieży. Nasz Mietek zza Buga na swój chłopski rozum próbuje zrozumieć czasem dość kretyńskie mechanizmy rządzące światem, a w szczególności Polską. Pop, jako osoba uczona i oczytana, stara się mu to na ten chłopski rozum przełożyć. Ot i cała filozofia, która zaowocowała 5-letnią współpracą z radiem RMF i sympatią dużej części Polaków. Szczerze mówiąc wszędzie gdzie gramy, ludzie wciąż domagają się „Kresowiaków”.

Jeszcze wracając do „skeczów kresowych” - występuje w nich pop, czyli prawosławny duchowny. Dla Podlasian to oczywiste, ale czy zdarzają się widzowie, którzy pytają o co chodzi z tym popem. W „Między Bugiem a prawdą” postać ta mówi np., że dobrze, że nie ma dzieci w wieku szkolnym. Ludzie oczywiście się śmieją, ale czy mają świadomość, że w prawosławiu księża mogą mieć dzieci?

Beata: Nie wiem czy pan pamięta scenę z filmu „Kochaj albo rzuć” jak Pawlak zobaczył pierwszy raz pastora i jego żonę - „koniec świata” - krzyknął i prawie stracił przytomność. Dzisiaj chyba świadomość jest zdecydowanie wyższa, może nawet uczą tego na religii... My w Białymstoku do zwyczajów prawosławnych jesteśmy przyzwyczajeni. Wielokulturowość naszego regionu jest wspaniała. Osobiście mam znajomych prawosławnych, a nawet Tatarów. W podstawówce uczyłam się z dwoma Cyganami, mój ojciec z domu był prawosławny, jedna babcia była baptystką, a druga katoliczką. To uczy tolerancji i pokazuje, że nie ma żadnego problemu, żeby żyć w różnokulturowym świecie.

Andrzej: Korzystając z okazji chciałbym pozdrowić mojego kolegę z dzieciństwa, Mariusza Jurczuka, który jest duchownym prawosławnym.

Beata: A ma dzieci?

Andrzej: Całe stado. Co więcej, ma nawet żonę, więc jak doradza komuś w sprawach rodzinnych, to rzeczywiście wie co mówi.

Nagraliście niedawno piosenkę „PO, PeSeL, PiS, SLD” na nutę piosenki „Hera, koka, hasz” wykonywanej przez białostoczankę Karolinę Czarnecką. Czy znacie się z Karoliną? Jak uważacie, na czy polega fenomen tej piosenki w wykonania Karoliny, że tak bardzo spodobała się internautom?

Beata: Bo to bardzo fajna piosenka jest. Nie wiem, czy słyszał pan oryginał, jest bardzo energetyczny.

Andrzej: Ale aranżacji Karoliny też niczego nie brakuje.

Beata: Narkotyki to dzisiaj palący i wciągający problem, ale polityka dla wielu też jest jak narkotyk. Otumania i ogłupia!

Andrzej: A to nie to samo?

Beata: Może, ale brzmi inaczej. My mówimy narkotykom zdecydowane: nie! Można bawić się bez narkotyków!

Andrzej:
I bez alkoholu!

Beata: No bez przesady!

Andrzej:
Tak, alkohol też bez przesady! A Karoliny osobiście nie znamy, ale ponieważ jest z Białegostoku, serdecznie jej gratulujemy i kibicujemy.

Beata: Jak z resztą wszystkim z Białegostoku - Franek, Franek! Łowca bramek!

Jeden z moich ulubionych skeczów, choć w tym przypadku jest to skecz filmowy, jest „Oblicza Mickiewicza - czyli jak się robi disco polo”. Ta muzyka przeżywa obecnie swój renesans. Czy pamiętacie może, jak w latach 90. rozpoczynał się boom na disco polo --muzyki wywodzącej się przecież z Podlasia?

Beata: Ja nie pamiętam. Za mojej bytności w Białymstoku królowała „Nocna Zmiana Bluesa”, ale fenomen muzyki chodnikowej, bo tak się na początku nazywała, dostrzegliśmy już na samym początku, więc napisaliśmy naszą wersję - piosenkę „Kaszlo - disco” czyli więzienną wersję disco polo. Później poszliśmy dalej i sparodiowaliśmy zespół Boys i „Jesteś szalona”, w naszej wersji „Jesteś spalona”. Myśleliśmy nawet, że Boysi się na nas obrażą, ale okazało się, że chłopaki mają duże poczucie humoru, więc zaprosiliśmy ich na nasz jubileusz, który odbył się w amfiteatrze w Mrągowie. Tłum szalał, bisom nie było końca. W podzięce, oni zaprosili nas na swój jubileusz - tłum też szalał, bisów nie było, bo w tym szalonym tańcu nikt nawet nie słyszał, że to była parodia. Ale fajnie było.

Andrzej: Nie rozumiem ludzi, którzy odcinają się od tej muzyki. Jest to łatwe, lekkie i przyjemne. Nie spotkałem nikogo, komu nie latałaby nóżka na jakiejś imprezie w rytm „Moja mała blondyneczko” lub z nowszych „Ruda tańczy jak szalona”.

Beata: A ja spotkałam. Tylko że on był bez nóg.

Andrzej: Ha ha ha. Muzyka jest po to żeby się cieszyć i zapomnieć choć na chwilę o problemach życia. A to działa. Skoro działa, to nie może być zła. Ja swoją przygodę z muzyką zacząłem również od disco polo. Piosenki były proste, łatwe do nauczenia. Kiedy wysypał mnie pierwszy trądzik założyłem z kolegami „trądzikowcami” pierwszy zespół o elektryzującej o nazwie „Red Flowers”.

Beata: Chodziło o te piękne wykwity na twarzy?

Andrzej: Nie. Chodziło głównie o dziewczyny, bo nie interesowały się za bardzo kolesiami z trądzikiem, a bycie artystą estradowym dawało szansę, że tego nie zauważą. Graliśmy głównie w barze na plaży miejskiej w Dojlidach do kotleta, do piwa...

Beata: I działało na trądzik?

Andrzej: Na trądzik nie, ale na dziewczyny tak... W rodzinie mam gwiazdę muzyki disco polo, tylko że teraz to się nazywa dance, Marcina Kłosowskiego. Chłopak uwielbia śpiewać. Nie ma się czego wstydzić, bo rzeczywiście umie śpiewać i robi to świetnie.

Beata: Oczywiście uprzedź kuzyna, że jak zostanie już gwiazdą, to go też sparodiujemy, bo taka już nasza rola.

Czy utrzymujecie może kontakt z białostockimi kabaretami? Jak oceniacie naszą scenę? Wszak odbywają się u nas imprezy pod hasłem „Białostocka Pustynia Kabaretowa”. Jest aż tak źle?

Beata: Nie utrzymujemy, bo nigdy jakoś nie mieliśmy okazji się poznać. Ale znamy i obserwujemy choćby kabaret Widelec - jest fajny i jest z Białegostoku. Jeżeli chodzi o Białostocką Pustynię Kabaretową, ja mam jedno spostrzeżenie. Nie wiem o co chodziło organizatorom jak wymyślali nazwę. Pustynia ma generalnie znaczenie pejoratywne, kojarzy się z jałowością i pustką. Proponuję zmianę na coś brzmiącego bardziej optymistycznie np.: plantacja, albo jungla. Niech to rośnie, niech będzie dzikie i buszuje. Niech się rozmnaża i pączkuje!

Andrzej: U mnie np. paprotka rośnie jak dzika i buszuje.

Beata: My też kiedyś mieliśmy inną nazwę - Somgorsi. Nam wydawało się to zabawne, ale prześmiewcom dawało powód do konfabulacji - czy są gorsi, czy może nie ma już gorszych, więc zmieniliśmy na taką, która nie pozostawia wątpliwości. No i teraz grosz do grosza...

Andrzej: Chciałbym dodać, że z wielką przyjemnością przyjedziemy na tę imprezę, nawet jeśli będzie nadal „pustynią”. Przybędziemy naszymi wielbłądami z własnymi garbusami i odstawimy fatamorganę pt. „Ale baba i 40 rozpustników” ku uciesze białostockiego ludu plemiennego. Tylko nas zaproście!

W wielu swoich skeczach czy piosenkach poruszacie aktualne tematy polityczne czy społeczne. Dzięki temu kabaret, choć śmieszy, to porusza też sprawy dotyczące nas wszystkich. Jak więc Waszym zdaniem będzie wyglądała Polska za 50 lat? Może podobnie do tej ze skeczu „Polska 2022”.

Beata: Bardzo często zdarzało się tak, że coś co wymyślaliśmy, żeby miało być śmieszne i w skeczu rzeczywiście takie było, za jakiś czas sprawdzało się w rzeczywistości, a wtedy zupełnie przestawało być śmieszne. Na przykład „Tanie linie lotnicze”.

Andrzej: Okazuje się, że skoro już jesteśmy tą wyrocznią, to postanowiliśmy, że będziemy pracować nad skeczem przepełnionym miłością, dobrobytem, w trosce o przyszłość naszych dzieci i naszych wnuków.

Przygotowujemy wizję, w której w Europie jest tylko Polska, Białystok jest stolicą Europy, gdzie nie ma wojen, nie ma głodu, nie ma smogu... generalnie nie ma niczego! To oczywiście żart ale my już inaczej nie potrafimy...

Skoro jesteśmy przy przyszłości, jakie macie plany? Może szykują się kolejne skecze, o których można już uchylić rąbka tajemnicy?

Beata: Nasze plany są ściśle tajne, ściśle fajne i uzależnione od działań rządu. W najbliższym czasie udajemy się ze specjalną misją do Ameryki, gdzie przez trzy tygodnie będziemy rozpracowywać szare komórki humoru rodaków za wielką wodą i promować naszą najnowszą płytę DVD pt.: Krótkie filmy o...”

Andrzej: Poza tym szykujemy się do koncertów w Białymstoku, które prawdopodobnie odbędą się już w marcu i na tę okoliczność powstają nowe piosenki i skecze. Wszystkich tych, którzy chcą śledzić nasze ściśle tajne plany zapraszamy na naszą stronę: www.kabaret.pl .

Beata: Chcielibyśmy jeszcze pozdrowić nasze rodziny, nauczycieli, nasze byłe dziewczyny, byłych chłopaków, kolegów, koleżanki. Pamiętamy o Was i bardzo Was kochamy. I mały apel do władz: Żądamy połączenia lotniczego Kraków Główny - Białystok Stadion.

Beata Rybarska: Aktorka teatralna i artystka kabaretowa. Na deskach teatrów wystąpiła m.in. w: „Pożegnaniu jesieni” w reżyserii Mikołaja Grabowskiego czy „Farsie z ograniczoną odpowiedzialnością” Andrzeja Kierca. Na stronie internetowej kabaretu opisano ją tak: „Znak zodiaku: Byk. Kobieta. Aktorka dyplomowana (PWST Kraków). Matka (Zuzia i Julka). Żona Łukasza. Temperament. Talent. Uroda. Stylistka. Charakteryzatorka. W domu i w kabarecie - lekarz pierwszego kontaktu. Znak szczególny: wszystko wie.”

Andrzej Kozłowski:
Urodził się 7 sierpnia 1975 roku w Białymstoku. Oprócz tego, że występuje w Kabarecie Pod Wyrwigroszem, jest też członkiem zespołu Los Bomberos wykonującego muzykę latynoską. Ma też na koncie wiele ról teatralnych. Wcielał się m.in. w Antka w „Królowej przedmieścia” czy Richmonda w „Ryszardzie III”. Na stronie kabaretu czytamy: „Znak zodiaku: Lew. Aktor dyplomowany (PWST Kraków). Ojciec (Hanka). Mąż (Edyta). Energia. Uśmiech. Talent. Ciągle najmłodszy w zespole. Kompozytor. Aranżer. Inżynier dźwięku. I wdzięku. Znak szczególny: mycie zębów 7-11 razy dziennie.”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny