Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Barszczewo. Przeprowadziła się z Warszawy na Podlasie. Teraz mieszka z psami

Anna Kopeć [email protected]
Teresa Lissowska w Gajownikach koczuje  w pomieszczeniu, które nazywa letnią kuchnią. Tu śpi, gotuje i zajmuje się psami.
Teresa Lissowska w Gajownikach koczuje w pomieszczeniu, które nazywa letnią kuchnią. Tu śpi, gotuje i zajmuje się psami. Wojciech Wojtkielewicz
Teresie marzyło się bycie na wsi w towarzystwie ukochanych czworonogów. Jej znajomy znalazł dom, w którym miała zamieszkać i zorganizował przeprowadzkę ze stolicy. Dziś ona czuje się uwięziona, on wykorzystywany finansowo.

Wiem, że ta sytuacja wygląda absurdalnie, nawet kuriozalnie. Jest mi strasznie wstyd, ale jakoś muszę się z tego wydostać. Ten człowiek mnie uwięził i ubezwłasnowolnił. Tu jestem niemal zupełnie odcięta od świata - mówi Teresa Lissowska.

W lipcu z Warszawy przyjechała na Podlasie. Razem z 12 psami. Tu chciała urządzić sobie życie. Kupić gdzieś na wsi spokojne siedlisko i zajmować się chorymi, porzuconymi wcześniej czworonogami.

Dziś mieszka we wsi Gajowniki niedaleko Choroszczy w dość prymitywnych warunkach. W letniej kuchni, która przylega do stodoły do dyspozycji ma lodówkę, kuchenkę z butlą gazową, kilka mebli mocno nadszarpniętych zębem czasu i łóżko. Surowe ściany, pozostałości po piecu kaflowym. Dokoła krążą mniejsze i większe psy. Wszystko w jednej izbie. Nie ma łazienki. Umyć się można tylko przy studni, praktycznie na oczach wsi.

To własność jej znajomego Liberta Wojtkiewicza, który pomagał jej w przeprowadzce ze stolicy. To on szukał jej lokum na Podlasiu. I znalazł - dom w Barszczewie po rodzinie, która na stałe miała wyjechać do Belgii. Pani Teresa się zgodziła, mówi, że kwestie przeprowadzki omawiali nawet dwa lata.

- W Warszawie groził jej komornik, była skonfliktowana z sąsiadami o te psy. W kawalerce mieszkała z 12 zwierzakami. Chciałem jej pomóc - opowiada Libert Wojtkiewicz. - W banku pożyczyłem pieniądze na transport jej rzeczy. Znalazłem dom, w którym mogła mieszkać praktycznie za darmo. Właściciel zgodził się nawet na psy, ale dla nich było specjalnie przygotowane miejsce w stodole. Natomiast ta pani koniecznie chciała mieszkać z nimi w domu, spać z nimi w łóżku. Ale przecież nikt poważny nie pozwoli na robienie z domu chlewa!. Mój znajomy absolutnie nie zgodził się by psy mieszkały w domu.

- Libert mnie oszukał. Znaliśmy się od kilku lat. To nie jest człowiek znikąd. Jest prezydentem mormonów w Białymstoku. Zna go wielu ludzi, także misjonarzy. Przez wszystkie lata naszej znajomości nigdy nie wydarzyła się sytuacja, w której mógłby mnie rozczarować - opowiada pani Teresa. - Gdyby cokolwiek zachwiało moją czujność nigdy nie wyniosłabym się z Warszawy, gdzie mieszkałam ponad 30 lat.

Sytuacja mocno się zmieniła, kiedy Lissowska przeprowadziła się w Podlaskie.

- Umawialiśmy się z Libertem, że w Barszczewie będę mieszkać sama. Tylko z psami. Tymczasem chyba nie poinformował o tym właściciela. Zajął też jeden z pokoi i nie zamierzał się stamtąd wynieść. Miałam po nim sprzątać, chyba sobie wyobrażał, że będę jego gosposią i tanią siłą roboczą. Niespodziewanie przyjechał także właściciel i kazał się wynosić. Nie dał mi nawet czasu na to, bym mogła poszukać sobie czegoś nowego - mówi pani Teresa.

Psy pojechały na posesję Liberta Wojtkiewicza w Gajownikach. Zaś pani Teresa mogła mieszkać w domu w Barszczewie. Obie miejscowości dzieli kilka kilometrów. Kobieta nie chciała jednak mieszkać z dala od czworonogów. Dziś jak sama mówi koczuje, zupełnie odcięta od świata.

- Nie mam tu bieżącej wody, nie mówiąc już o samym mieszkaniu. Nie ma żadnego autobusu, a ja muszę dojeżdżać do Białegostoku. Z Warszawy wyprowadziłam się na dobre, nic mnie już tam nie trzyma. Na Podlasie przeniosłam swoje leczenie i sprawy sądowe. Na różne sposoby próbuję się stąd wydostać, ale nawet nie mam możliwości szukania jakiegoś nowego miejsca. Nie mam ani samochodu, ani internetu. Jestem tu zwyczajnie uwięziona - żali się pani Teresa.

Pomocy szuka na własną rękę. Zgłosiła się do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Choroszczy, kontaktowała się z ośrodkiem MONAR w Zaczerlanach. Próbowała szukać siedliska, do którego mogłaby się przenieść z psami. Na razie bezskutecznie.

- Muszę się stąd wydostać, ale warunkiem są psy. Zdaję sobie sprawę, że dla kogoś może to być kłopot. Chciałam dać im nadzieję dobre warunki do życia, dom, opiekę. To spokojne, trochę podstarzałe zwierzaki. Gdybym chciała je skrzywdzić to nie wyjeżdżałabym z Warszawy - mówi kobieta.

Choć jest jej ciężko i bardzo się rozczarowała, nie traci nadziei. Znalazła nawet miejsca do życia, ale niestety nic z tego nie wyszło. Okolice Olecka to za daleko, a w okolicach Bielska Podlaskiego właściciel nie zgodził się na psy.

- Woziłem ją w te wszystkie miejsca. Staram się pomóc jak mogę. Cały czas może korzystać z domu w Barszczewie, a do psów może dojeżdżać rowerem. Nikt nie chce jej skrzywdzić. Tymczasem ona robi ze mnie potwora, obmawia przed sąsiadami. Mieszka u mnie za darmo, do niczego się nie dokłada, korzysta przecież z gazu, wody. Nawet się nie zająknęła, że odda mi pieniądze za paliwo. Nie mówiąc już o spłacie tej pożyczki na jej przeprowadzkę. Czuję się wykorzystany finansowo - podkreśla pan Libert. - Trudno ją osądzać. Ale nie mogę też traktować jej poważnie. Wszyscy chcą jej pomóc, ale musi też wiedzieć, że życie kosztuje.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny