Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Barbara Ciruk: Radio to moja wielka miłość

Janka Werpachowska [email protected] tel. 85 748 95 44
Początek lat 90., debata oksfordzka w Hotelu Gołębiewski. – Nie pamiętam na jaki temat – mówi Barbara Ciruk (na pierwszym planie). Obok siedzą Małgorzata Daniszewska (żona Jerzego Urbana) i Hanna Bakuła – malarka i pisarka.
Początek lat 90., debata oksfordzka w Hotelu Gołębiewski. – Nie pamiętam na jaki temat – mówi Barbara Ciruk (na pierwszym planie). Obok siedzą Małgorzata Daniszewska (żona Jerzego Urbana) i Hanna Bakuła – malarka i pisarka. Archiwum Kuriera Porannego
Mieszka w domu nad jeziorem, na wsi. - Samotność osładza mi najpiękniejszy eunuch świata, czyli kot o imieniu Koleś - śmieje się Barbara Ciruk, wieloletnia dziennikarka Radia Białystok, posłanka na Sejm IV kadencji.
Niedawno Barbara Ciruk była jurorką w dziecięcym konkursie recytatorskim w Augustowie.
Niedawno Barbara Ciruk była jurorką w dziecięcym konkursie recytatorskim w Augustowie. Zbigniew Bartoszewicz

Niedawno Barbara Ciruk była jurorką w dziecięcym konkursie recytatorskim w Augustowie.
(fot. Zbigniew Bartoszewicz )

Była po drugim roku polonistyki na białostockiej Filii Uniwersytetu Warszawskiego, kiedy znalazła się w grupie kilkorga studentów zaproszonych do współpracy z Radiem Białystok.

- To była inicjatywa ówczesnego redaktora naczelnego białostockiej rozgłośni, nieżyjącego już Janusza Weroniczaka - wspomina Barbara Ciruk. - Prawdę mówiąc niewiele wtedy czasu spędzaliśmy w Radiu Białystok. Projekt ten polegał na pracy w radiowęzłach zakładowych.

Bo wtedy w dużych zakładach pracy, takich jak Biazet, Uchwyty, Fasty działały i były rzeczywiście słuchane takie małe, własne radia.

- Uważam, że to był naprawdę genialny pomysł. Ja dostałam etat w Radiu Białystok, będąc jeszcze studentką, w lutym 1980, a studia skończyłam w czerwcu. Tak samo Wiesiek Szymański. Z naszej grupy kilka miesięcy później zostali zatrudnieni Anka Bogdanowicz, Andrzej Jarosz i Bożena Bednarek.

Młoda adeptka sztuki radiowej zaczynała od newsów. Miała swoich mentorów, dziennikarzy z większym doświadczeniem, którzy życzliwie służyli dobrą radą, ale jak było trzeba, potrafili nieźle zbesztać.

- Niekwestionowanym mistrzem, naszym guru był Weroniczak - wspomina Barbara. - Czuwał nad wszystkim. Wiadomo, młodemu stażyście może się zdarzyć jakiś błąd gramatyczny, przejęzyczenie. Niektórzy źle reagowali na zwróconą sobie uwagę. Wtedy do akcji wkraczał Janusz Weroniczak i używając nie zawsze cenzuralnych wyrazów tłumaczył takiemu delikwentowi, że jeżeli starszy kolega zwraca mu uwagę, to tylko dla jego dobra. "Za takie błędy mogę cię przecież zdjąć z anteny" - to był poważny argument.

Z niczego, czyli z głowy

Barbara Ciruk pamięta pierwsze swoje wejście na żywo, z informacjami.

- Wydawcą był Marek Liberadzki, tak jak ja przyszedł do pracy skoro świt, żeby o szóstej rano wystartować. Pewnie się ze mnie śmiał, ale ja miałam wszystko zapisane na kartce, nawet "dzień dobry". Bardzo mi zależało, żeby było jak najlepiej. Nie wyobrażałam sobie żadnej improwizacji.
Szybko nauczyła się opanowywać tremę. Pamiętamy ją z tamtych lat jako dziennikarkę swobodnie czująca się przed mikrofonem, która potrafiła wybrnąć z trudnych nieraz do przewidzenia sytuacji, a ewentualne pomyłki obrócić w żart.

- Technika potrafiła spłatać figla - wspomina Basia. - To były inne czasy, pracowało się na taśmach magnetycznych, które się rwały. A przecież w eterze nie mogła raptem zapaść cisza. Wtedy dziennikarz musiał czymś zająć czas. Mówiło się "z niczego, czyli z głowy".

Barbara Ciruk dobrze pamięta i do dziś darzy dużą sympatią tych kolegów, którzy wtajemniczali ją w arkana sztuki radiowej: Zbyszka Krzywickiego, Marka Liberadzkiego i nieżyjących już dziś mistrzów mikrofonu: Teresę Kudelską i Jerzego Chmielewskiego.

Nocne Radio Sowa

Zawsze najbardziej lubiła żywy kontakt ze słuchaczami. To był jej żywioł: mówić do mikrofonu ze świadomością, że w tym samym czasie ktoś tego słucha. A jeszcze więcej radości dawały jej programy polegające na tym, że słuchacze dzwonili do radia i dzielili się z dziennikarzem swoimi spostrzeżeniami, uwagami czy refleksjami.

- Przez kilka lat prowadziłam Nocne Radio Sowa - opowiada Barbara. - To były noce z piątku na sobotę. Ludzie mogli pozwolić sobie na słuchanie radia, bo nie musieli rano zrywać się do pracy.

Radiowa sowa, Barbara Ciruk, szybko stała się dla większości dzwoniących radiosłuchaczy po prostu panią Basią: przyjaciółką, powierniczką, czasami osobą, od której oczekiwało się dobrej rady czy choćby tylko dobrego słowa.

Nocne Radio Sowa polegało na tym, że prowadząca wymyślała temat rozmów ze słuchaczami, który w dzień nie miałby raczej szans na znalezienie się na antenie. Rodzina, seks, samotność, konflikty, tolerancja lub jej brak. Zapraszała osoby, które mogły kompetentnie odpowiadać na pytania i wątpliwości radiosłuchaczy. Te nocne audycje cieszyły się wielkim powodzeniem.

- Zawsze na Wielki Piątek przygotowywałam ten sam temat: Czy umiemy wybaczać? - wspomina Barbara Ciruk. - Pierwszy raz myślałam, że nikt nie zadzwoni, bo wszyscy są albo zapracowani, albo już zmęczeni przygotowywaniem świąt, a i temat nie tak nośny, jak na przykład problemy łóżkowe. Ku mojemu zaskoczeniu telefon rozgrzał się do czerwoności. Do czwartej nad ranem linia była oblężona przez radiosłuchaczy, którzy mieli naprawdę poważne przemyślenia na temat sztuki przebaczania. I tak było co roku w Wielki Piątek.

Stoję przed mikrofonem

- Byłam młoda, nieszpetna, z niezłą figurą, wygadana, więc organizatorzy różnych imprez często proponowali mi prowadzenie konferansjerki - mówi Barbara Ciruk.

Trudno dziś zliczyć, ile razy stawała na estradzie przed mikrofonem mówiąc:"Dobry wieczór państwu". Koncerty, bale, konkursy; w teatrze i przed teatrem, w amfiteatrze, w hotelu Gołębiewski w Mikołajkach.
- Bardzo dobrze zapamiętałam festiwal Białostockie Malwy, który niestety znikł z kulturalnej mapy Białegostoku - opowiada. - Któregoś roku prowadziłam konferansjerkę razem z Arturem Barcisiem. W jury zasiadała Agnieszka Osiecka. Całość reżyserował wielki Adam Hanuszkiewicz. I Osiecka, i Hanuszkiewicz już nie żyją. A mi pozostało wspomnienie, coś czego nikt mi nie odbierze.

Niepotrzebnie odeszłam z radia

W 1997 roku Barbara Ciruk pożegnała się ze słuchaczami Radia Białystok. Zamknęła siedemnastoletni rozdział swojego życia zawodowego. Dała się namówić przyjacielowi, Wojtkowi Worotyńskiemu, na przejście do białostockiego ośrodka TVP.

- Nigdy na dobre nie odnalazłam się w telewizji. Chociaż prowadziłam niegłupie programy, jak na przykład Pół godziny dla rodziny albo rozmowy na żywo, czasami z osobami kontrowersyjnymi, jak choćby Wojciech Cejrowski. Jednak kiedy oglądałam samą siebie na ekranie, czułam jakiś dyskomfort. Po latach doszłam do wniosku, że dla mnie praca w radiu była jak jazda bentley`em, a w telewizji - cinquecento.

W czwartym roku pracy w białostockim ośrodku TVP Barbara Ciruk podjęła się kolejnego wyzwania: postanowiła spróbować swoich sił w polityce. Chociaż, jak mówi, większość znajomych nie dawała jej szans, kiedy oznajmiła, że startuje w wyborach do sejmu z list Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
Szczęśliwa dwunastka

A jednak popularność zdobyta przez lata pracy w radiu i telewizji zrobiła swoje. Zmobilizował się elektorat złożony zapewne w znacznym stopniu ze słuchaczy Nocnego Radia Sowa. Wbrew utartej opinii, że wygrywają pierwsi lub ostatni na liście, Barbara Ciruk zdobyła mandat poselski startując z miejsca dwunastego.

- Taka wydawałoby się parszywa dwunastka - śmieje się. - Ale za to jaką miałam satysfakcję. Bo to, że zdobyłam wystarczającą liczbę głosów oznaczało, że tym wszystkim ludziom chciało się szukać mojego nazwiska na karcie głosowania; że naprawdę świadomie oddali na mnie swój głos.

Dziennikarka wchodząca do gmachu sejmu jako posłanka czuła się trochę dziwnie, bo przecież wciąż miała w pamięci czas, kiedy sama zadawała politykom trudne pytania. A teraz znalazła się po tej stronie, co jej niedawni interlokutorzy.

- Z początkami mojej czteroletniej kariery poselskiej nie wiążą się jakieś niespodzianki, rozczarowania - opowiada Barbara Ciruk. - Jednak pracując w radiu i telewizji miałam świadomość, czym pachnie polityka. Oczywiście, to jest jakieś niecodzienne przeżycie, kiedy osoby znane wcześniej z pierwszych stron gazet zasiadają obok ciebie w ławach poselskich. Ale nie czułam tremy czy dystansu, zapewne też dzięki wcześniejszym doświadczeniom zawodowym. Miałam tę cechę nabytą podczas pracy jako dziennikarka, że jak mnie ktoś wyrzucił drzwiami, to weszłam oknem. Nie dawałam się łatwo zbyć.
Jeszcze podczas trwania kadencji poselskiej przeszła do Socjaldemokracji Polskiej założonej przez Marka Borowskiego. Tej decyzji nie żałuje, chociaż zaszkodziła jej w następnej kampanii wyborczej. Już nie udało się uzyskać mandatu posła na V kadencję.

Za rzadko bywała w domu

Rzetelne wypełnianie obowiązków posłanki musiało wywrócić życie rodziny Ciruków do góry nogami. Barbara większość czasu spędzała w Warszawie. A kiedy przyjeżdżała do Białegostoku, też trudno jej było poświęcać się tylko synowi - wówczas uczniowi szkoły średniej i mężowi.

- Dyżury poselskie na miejscu to było ważne i ciekawe doświadczenie - opowiada. - Nie mam na koncie może tak spektakularnych sukcesów, jak wybudowanie autostrady, ale za to pomogłam wielu osobom w rozwiązaniu ich indywidualnych, dla nich bardzo ważnych problemów. Do dzisiaj dostaję na przykład kartki na każde święta i czasem bez okazji od rodziny Prusów. To była głośna sprawa: mąż przebywał legalnie w USA i starał się, aby dołączyła do niego żona. Trwało to latami. Interweniowałam w ambasadzie, u zwykłego urzędnika. I okazało się, że można było dać tej pani wizę. Wiem, że żyje im się świetnie za oceanem, są szczęśliwi.

Nie umiała odmawiać, kiedy dostawała zaproszenia na jakieś lokalne uroczystości.

- Nie uważałam się za żadną gwiazdę, ale byłam przekonana, że skoro ludzie zapraszają mnie, to moja obecność jest dla nich ważna - mówi. - Nie odmawiałam, często więc w weekendy też nie było mnie w domu. Nie trzymałam ręki na pulsie. Moje małżeństwo zakończyło się rozwodem.

Pokonać życiowe zakręty

Czasem tak jest, że jak coś w życiu nie wychodzi, to na całego. Nieszczęścia lubią chodzić parami, a bywa, że i większymi grupami.

Nieudany start w kolejnych wyborach, rozwód, powrót do pracy w białostockim ośrodku TVP, próba dostania się do sejmiku podlaskiego - zakończona niepowodzeniem. W telewizji nie czuła się dobrze, już nie chciała pracować na wizji. Jak mówi, nigdy nie miała parcia na szkło.

- Zawsze działałam trochę na przekór losowi - śmieje się Barbara. - Socjaldemokracja Polska nie miała w Białymstoku żadnych szans.

W 2007 roku zdecydowała się na jeszcze jedną próbę pozostania w polityce. Wystartowała z list koalicji Lewica i Demokraci do senatu. Jej rywalem był Włodzimierz Cimoszewicz.

- Przecież wiadomo było, że nie mam żadnych szans z tym świetnym politykiem, którego pozycja na naszym terenie zawsze była bardzo mocna. Cimoszewicz to zwierzę polityczne, wytrawny gracz, którego darzę ogromnym szacunkiem. Wtedy jeszcze nie było jednomandatowych okręgów wyborczych. Po tamtej kampanii pozostała mi satysfakcja, bo zagłosowało na mnie ponad 73 tysiące osób.

Odeszła z telewizji. Jest wdzięczna ówczesnej dyrektorce, Agnieszce Romaszewskiej, że umożliwiła jej korzystne i sympatyczne rozwiązanie umowy.

- Brakuje mi kilku świetnych osób, z którymi tam pracowałam - podkreśla.

Zupełnie nowe życie

Wyjechała z Białegostoku. Miała dom letniskowy w miejscowości Mołowiste nad jeziorem Serwy.
- Kiedy dzisiaj myślę o tej decyzji, to widzę, że to było tak samo szalone, jak ten niedawny skok Feliksa Baumgartnera ze stratosfery - śmieje się. - Przebudowałam dom tak, aby stał się całoroczny. Musiałam nauczyć się życia na wsi, dbania o ogród, rozpalania pieca.

Mieszka sama z kotem Kolesiem.

- To najpiękniejszy eunuch świata. Osładza mi moją samotność.

Częstym gościem w domu nad jeziorem jest syn Michał - dziś prawie trzydziestoletni. Mieszka w Białymstoku, ale wpada do mamy chętnie. Barbara pracuje w instytucji samorządowej Augustowskie Placówki Kultury. Od lutego tego roku jest redaktor naczelną miesięcznika Przegląd Augustowski.
- Nie mogę się rozstać z dziennikarstwem. Było radio, telewizja, a teraz prasa.

Zdarza się, że kiedy robi zakupy w sklepie, ktoś podchodzi, bo usłyszał znajomy głos.

- "Czy pani przypadkiem nie pracowała w radiu?". Kiedy słyszę takie pytanie, to aż mi trudno uwierzyć, że po tylu latach ludzie jeszcze mnie pamiętają, kojarzą. To jest bardzo przyjemne uczucie.

Powoli wrasta w swoje nowe środowisko. Już nie jest letniczką, stała się pełnoprawną obywatelką wsi Mołowiste.

- Niczego nie żałuję poza jedną decyzją. Żałuję, że odeszłam z radia. Tęsknię za radiem najbardziej na świecie. Niestety, bez wzajemności. Jubileusze, dni otwarte - szkoda, że nie ma takiego zwyczaju, by przy tej okazji spotkać się ze starymi pracownikami, którzy też dołożyli swoją cegiełkę. Wiem, że to dotyczy nie tylko mnie. Przykre.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny