[galeria_glowna]
- Najpierw usłyszałem sygnał od kierowcy, który mnie wyprzedzał - opowiada Andrzej Pietrowski. Kierowca odruchowo spojrzał w lewe lusterko i zobaczył od dołu płomienie. Pietrowski nie stracił głowy.
- Od razu powiadomiłem dyspozytora, że zaraz wyłączam prąd w samochodzie i idę gasić autobus, a on niech wzywa na pomoc strażaków - opowiada. Najpierw pootwierał w autobusie wszystkie drzwi. Na szczęście instalacja elektryczna działała. W stronę Choroszczy jechało około 30 pasażerów.
- Nie było żadnej paniki, ludzie spokojnie powysiadali. Kilka osób zapytało tylko, gdzie jest zbiornik z paliwem - opowiada kierowca. Sam próbował ugasić ogień. Z autobusu wyciągnął kilka gaśnic. - Dostałem jeszcze jedną gaśnicę od przejeżdżającego kierowcy, ale to nic nie dało - opowiada.
Na miejsce błyskawicznie przyjechały dwa wozy strażackie. Od płonącej komory silnika zajął się już ostatni rząd foteli, tuż za tylną szybą. Plastikowe krzesełka zaczęły się topić i wyginać. Tylna szyba pękła. Gruba warstwa piany gaśniczej zapobiegła dalszym zniszczeniom.
- Cała akcja trwała około trzech minut - ocenia kpt. Piotr Raczkowski, dowodzący akcją. Przez następnych kilkadziesiąt minut trzeba było czekać, aż wystygnie komora silnika. Na wiadukcie tworzył się spory korek. Ruchem musieli kierować policjanci. Andrzej Pietrowski jest zawodowym kierowca od 13 lat.
- Nigdy coś takiego mi się nie przydarzyło - mówi. - Raz było zdarzenie, że autobus został podpalony, ale nie samozapłon.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?