Świątek i Cirstea musiały poczekać na wyjście na kort dłużej, niż się wszyscy spodziewali. Konkretnie aż Rosjanin Daniił Miedwiediew sprosta roli faworyta i złamie (miał problemy) opór rewelacyjnego Amerykanina Maxime'a Cressy'ego. W końcu pojawiły się jednak na nieco opustoszałej już Margaret Court Arena (to był w poniedziałek przedostatni mecz na tym obiekcie).
A ci, którzy zostali mogli być zdziwieni przebiegiem spotkania. Podobnie, jak eksperci przewidujący gładkie zwycięstwo naszej tenisistki, która w drodze do 1/8 finału nie straciła nawet seta, oddając w sumie rywalkom tylko 12 gemów. Polka dominowała w nich na korcie, prowadziła grę zmuszając rywalki do błędów.
Tym razem było inaczej, bo Rumunka odrobiła najwyraźniej lekcje z taktyki, co podkreślali nie tylko komentatorzy Eurosportu (w tym zaproszony do studia były trener Świątek Piotr Sierzputowski). Od pierwszych piłek wywierała presję na Polce, podejmowała ryzyko i trafiała. Z kolei nasza tenisistka nie bardzo miała pomysł jak poradzić sobie z jej agresywną grą. W efekcie popełniała błędy, zagrywała zbyt krótkie piłki, zbyt często przez środek kortu, atakowała w złych momentach.
W efekcie Cirstea już w pierwszym (długim) gemie przełamała Świątek. Niewiele zresztą brakowało, a po chwili zrobiłaby to po raz kolejny, bo miała break pointa na 3:0. Nasza tenisistka próbowała się odgryzać a przy stanie 2:1 dla Rumunki sama miała trzy szanse na odrobienie "breaka". Trzy zepsute returny z forhendu sprawiły jednak, że cała zabawa zaczęła się od nowa. A po kolejnym forhendowym błędzie Polki rywalka prowadziła 3:1.
Świątek na szczęście nie składała broni i odrobiła w końcu stratę, doprowadzając do remisu 4:4. Wydawało się, że teraz to ona jest w lepszej sytuacji. Niestety, przy stanie 5:5 znów przytrafił jej się słabszy gem serwisowy, a po chwili Cirstea dokończyła dzieła, wykorzystując pierwszą piłkę setową.
Po przegranej partii Polka opuściła na chwilę kort, żeby pozbierać myśli. Pomogło, bo powrocie zaatakowała z nową energią, podkręciła tempo, w końcu zaczęła grać szerzej. Zaowocowało to prowadzeniem 2:0, niestety od tego momentu ożywiła się również Cirstea. Odrobiła stratę przełamania, doprowadzając do remisu 2:2. Nie wyglądało to dobrze.
Świątek nie straciła jednak na szczęście ochoty do walki. Wygrała kolejnego, bardzo zaciętego gema, a prowadząc 3:2 po raz drugi przełamała rywalkę, co siedzący na trybunach polscy kibice skwitowali głośnym "Iga! Iga!". Mieli powody, bo żadna z tenisistek nie zamierzała odpuścić, a do rozstrzygnięcia jednej z wymian potrzebne były 22 piłki.
As (pierwszy w całym meczu) i bardzo dobry serwis w kolejnej próbie dał naszej tenisistce prowadzenie 5:2. Już go nie oddała, wykorzystując drugą piłkę setową przy prowadzeniu 5:3. O losach meczu miała więc zdecydować trzecia partia. W niej niezwykle zacięty był zwłaszcza trzeci gem, w którym obie grały mocno, ryzykowały, a Świątek musiała bronić czterech break pointów. Przetrwała tę próbę sił i nerwów (dwa razy trafiła w decydującym momencie w linię), doprowadzając do remisu 2:2 i pogłębiając rosnącą frustrację Cirstei, która co chwilę głośno komentowała swoją grę i kwestionowała decyzje pani arbiter.
Nie był to koniec emocji, bo trzy kolejne gemy kończyły się przełamaniami, co było efektem słabnącej dyspozycji serwisowej obu tenisistek. Dwa na szczęście po stronie Polki, która prowadząc 4:3 utrzymała w dodatku podanie, a w kolejnym gemie postawiła kropkę nad "i" . W efekcie po raz pierwszy w karierze awansowała w Melbourne do ćwierćfinału.
Jako druga Polka w historii - przed nią w czołowej (singlowej) ósemce Australian Open oglądaliśmy tylko Agnieszkę Radwańską (wśród panów Wojciecha Fibaka), której dwa razy - w 2014 i 2016 roku - udało się również pójść o krok dalej. Za każdym razem pod kierunkiem obecnego trenera Świątek Tomasza Wiktorowskiego. Trzeci raz mile widziany.
W walce o półfinał Świątek zmierzy się ze zwyciężczynią meczu pomiędzy Białorusinką Aryną Sabalenką, a Estonką Kaią Kanepi.