Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Artur Żmijewski. Jego filmy pozwalają dotrzeć do istoty rzeczywistości

Z Moniką Szewczyk rozmawia Jerzy Szerszunowicz
zaczynał od rzeźby, ale stwierdził, że świat jest zbyt skomplikowany, żeby ująć go w formy rzeźbiarskie. Wybrał film.
zaczynał od rzeźby, ale stwierdził, że świat jest zbyt skomplikowany, żeby ująć go w formy rzeźbiarskie. Wybrał film. Nasz Śpiewnik, 2003 r. film wideo DVD
Rozmowa o Arturze Żmijewskim. Artyście, którego domeną jest film.

Porozmawiajmy o sztuce

Porozmawiajmy o sztuce

Podlaskie Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych od sześciu lat uzupełnia Kolekcję II Galerii Arsenał w Białymstoku - jeden z najlepszych w Polsce zbiorów sztuki polskiej i obcej powstającej po 1989 roku.
Kolekcja II to ponad 50 prac wybitnych twórców sztuki współczesnej, na czele z Mirosławem Bałką, Katarzyną Kozyrą, Wilhelmem Sasnalem, Leonem Tarasewiczem i Wojciechem Bąkowskim - tegorocznym laureatem Paszportu Polityki. Tylko w 2010 roku prace z Kolekcji II prezentowane były m.in. w Nowym Jorku, Tbilisi, Bukareszcie, Belfaście, Pekinie i Warszawie. Kolekcja II nie jest prezentowana jako stała ekspozycja. Na co dzień publiczność nie ma do niej dostępu.

W kolejnej rozmowie w naszym cyklu o skarbach Kolekcji II - o sztuce, artystach, związanych z nimi ciekawostkach i tajemnicach - Monika Szewczyk, dyrektorka Galerii Arsenał w Białymstoku i szefowa Podlaskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych opowiada o twórczości Artura Żmijewskiego.

Artyści to ignoranci.
Monika Szewczyk, dyrektorka Galerii Arsenał, szefowa Podlaskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych: To jakieś nowe hasło na pikietę w galerii sztuki współczesnej?

Powiem więcej: artyści to ignoranci i idioci.
- Tym razem to już Pan przesadził!

To nie ja: "Artyści nie mają umiejętności przełożenia intuicji na język dyskursywny i czerpią z rozproszonych w rzeczywistości jakby zarodków prawd, które zdolne są rozwinąć się bądź w idee, bądź w obrazy. To jeden z powodów, dla których sztukę nazywa się symptomem społecznym. Eufemizm ten określa rodzaj bezwiednego, intuicyjnego sposobu znajdowania rozwiązań postawionego zadania. Artysta, twórca ma być nieświadomym medium dla procesu społecznego. Czy chce, czy nie wizualizuje jego kluczowe momenty zupełnie bezrefleksyjnie. Artysta jest więc swego rodzaju genialnym idiotą, który mówi rzeczy ważne i ciekawe, ale nie wie, jak je wytwarza, nie potrafi ich również skonsumować". Cytat z tekstu "Stosowane sztuki społeczne" autorstwa Artura Żmijewskiego (www.krytykapolityczna.pl/dmdocuments/kp11-manifest.pdf).
- To najlepsze świadectwo, że wyrywanie zdań z kontekstu, wykrzywia sens wypowiedzi. Takie manipulacje mogą być bardzo groźne.

To tylko niewinna prowokacja. Do której zresztą mam pełne prawo.
- A to z jakiego powodu?
Z powodu powtarzanego przez lata pytania o zaangażowanie społeczne artystów i sztuki, na które zazwyczaj słyszałem odpowiedzi wymijające, żartobliwe lub - delikatnie mówiąc - niemądre. Zawsze miałem chęć "odwinąć" coś wrednego, ale się hamowałem.
- W tym miejscu należy okazać eks-recenzentowi uznanie czy współczucie?

Wedle uznania. Ale nie jest to konieczne, bo tekst Artura Żmijewskiego podziałał terapeutycznie. Polecam go jako skuteczny sposób odreagowania wypowiedzi o "natchnieniu", "intuicji" i innych pozarozumowych, a w słowach niewyrażalnych (podobno) mechanizmach tworzenia i odbioru sztuki. Wreszcie ktoś - i to nie z "obozu wroga", tylko artysta - nazwał rzecz po imieniu. I to ktoś taki, kto nie tylko ma poglądy, ale też ich nie ukrywa. Więcej - traktuje swoją sztukę jako rodzaj interwencji w przestrzeni społecznej. Czy tak powinien zachowywać się prawdziwy artysta? Sztuka ma prowadzić lud na barykady?
- A co w tym złego? Artysta nie musi być mędrcem w wieży z kości słoniowej, nie musi poświęcać się wyłącznie rozważaniom filozoficznym, czy oddawać bez reszty eksperymentom formalnym. Artysta jest też istotą społeczną, ma prawo reagować na otaczający go świat. To, którą z dróg uprawiania sztuki wybierze, zależy od indywidualnych predyspozycji, charakteru. W przypadku Żmijewskiego zaangażowanie społeczne nie jest udawane, nie jest kwestią przyjętej strategii twórczej. Dla niego sztuka jest ważnym elementem dyskursu społecznego, skutecznym sposobem budowania demokracji, wpływania na procesy społeczne.

Żmijewski bywa do tego stopnia zaangażowany, że odbiorca zaczyna się zastanawiać, czy jego filmy powinny być pokazywane w galeriach, czy może lepszym medium byłaby telewizja lub kino. Czym się różni klasyczny dokument od produkcji Żmijewskiego?
- Skoro strzelił Pan we mnie cytatem, to odpowiem tą samą bronią: "Nie chce mi się specjalnie dywagować, czy to, co robię, spełnia standardy filmu dokumentalnego, nie jest mi to specjalnie potrzebne". I dalej: "Najważniejsza dla mnie jest treść, komunikatywność. Wejście w rozmowę. Zabranie głosu w sprawie".

To też Żmijewski. Wybór formy wypowiedzi jest sprawą drugorzędną - ważne jest, żeby była wystarczająco komunikatywna. Żmijewski zaczynał studia na wydziale rzeźby, ale szybko doszedł do wniosku, że świat jest zbyt skomplikowany, żeby ująć go w formy rzeźbiarskie - że do tego celu właściwsza jest fotografia, a jeszcze lepszy film. O tym, czy mamy do czynienia ze sztuką czy nie, często przesądza decyzja artysty, żeby dany obiekt, film czy wręcz samą ideę zaprezentować w przestrzeni galerii. W przypadku Żmijewskiego dochodzi też niezwykle ważny element: staranna inscenizacja. Nawet najbardziej "dokumentalne" filmy Żmijewskiego niewiele mają wspólnego z prostą rejestracją rzeczywistości. To zawsze eksperyment, sztuczna sytuacja, w którą wprowadza się człowieka i obserwuje jego reakcje. Niekiedy jest to zabieg aż nadto oczywisty, jak np. w filmie "Powtórzenie", odwołującym się do słynnego eksperymentu Philipa Zimbardo z 1971 roku. Amerykański psycholog w zaimprowizowanym więzieniu podzielił studentów na "strażników" i "więźniów". Uczestnicy szybko wcielili się w swoje role.

Eksperyment trzeba było przerwać przed czasem, bo doszło do aktów przemocy. W powstałym trzydzieści parę lat później "Powtórzeniu" Żmijewskiego "więźniowie" i "strażnicy" zbuntowali się wspólnie przeciwko artyście i zasadom eksperymentu - zbuntowali się przeciwko systemowi. Inscenizacja, eksperyment, naukowość, polityka, interwencja społeczna - znajdziemy w tym dziele wszystko przed czym, zdaniem Żmijewskiego, sztuka współczesna nie powinna się uchylać.
Podobnie jest w filmie "Oni", gdzie dochodzi do ostrej konfrontacji pomiędzy zwolennikami różnego rozumienia polskości, patriotyzmu. Mniej oczywiste są takie filmy, jak znajdujący się w białostockiej kolekcji "Nasz śpiewnik".
Wydaje się on "zwyczajnym" filmem dokumentalnym: starzy ludzie, Żydzi przybyli do Izraela z Polski, opowiadają o swoim dzieciństwie i śpiewają polskie piosenki. Sentymentalny, prosty zapis dokumentalny. Wystarczy jednak zadać sobie pytanie, skąd ci ludzie wzięli się akurat w Izraelu, dlaczego opuścili Polskę, by pozornie neutralny przekaz nabrał charakteru sztuki krytycznej, politycznie i społecznie zaangażowanej.

- Najbardziej oczywisty jest trop wiodący do exodusu Żydów po wydarzeniach 1968 roku. Ale warto zauważyć, że ten wątek nie jest specjalnie podkreślany. Żmijewski koncentruje się na pokazaniu enklawy polskości na chwilę przed jej ostatecznym zanikiem. Bohaterowie filmu są bardzo starzy, schorowani, być może w przededniu śmierci. Gdzieś w odległym, dla większości z nas egzotycznym i mało znanym kraju, przez całe dziesięciolecia żyli ludzie wspaniale mówiący po polsku, dla których Polska była krajem rodzinnym, krajem dzieciństwa, miejscem urodzenia, o którym nigdy nie zapomnieli i którego wspomnienie, być może jest bolesne.

Żmijewski odkrywa coś, co jest prawdziwym skarbem, a czym przez całe lata nikt się nie interesował - nawet sami bohaterowie "Naszego śpiewnika". Nasz śpiewnik, czyli wspólny: lubiliśmy te same piosenki, te same słowa i melodie poruszały nasze serca i wyobraźnię. Mieliśmy gotową płaszczyznę porozumienia, z której nikt nie skorzystał, a teraz jest już za późno. Żmijewski nie wskazuje winnych, nie uprawia doraźnej publicystyki, ale trudno nie zauważyć jak celnie i jak krytycznie mówi o nas, współczesnych Polakach.

Pytanie, dlaczego wybrała Pani do kolekcji akurat ten film Żmijewskiego, wydaje się retoryczne…
- Bynajmniej! Kupiliśmy "Nasz śpiewnik", bo jest to film ważny, reprezentatywny dla Żmijewskiego, znaczący dla kultury polskiej, mądry, zaangażowany i wreszcie bardzo dobrze zrobiony. Ale kupiliśmy go też dlatego, że nie mogliśmy kupić "Lekcji śpiewu".
Pytanie "dlaczego" na chwilę odkładam. Najpierw proszę o wyjaśnienie, co takiego wartościowego jest w filmie o chórze złożonym z głuchoniemych śpiewaków? Zainscenizowana przez Żmijewskiego sytuacja wygląda na kiepski żart.
- Ale nim nie jest. To jeden z najlepszych, a dla mnie osobiście zdecydowanie najlepszy film Żmijewskiego. Kiedy zobaczyłam go pierwszy raz, nie było mi do śmiechu: popłakałam się na sali, w której był tłum ludzi. Śpiew osób głuchoniemych w kategoriach jakości dźwięku jest kaleki, można go nazwać kakofonią. Jednak patrząc na przygotowania do tego występu, na zaangażowanie wykonawców, na radość, jaką daje im uczestnictwo w procesie, z którego byli do tej pory wykluczeni, doznajemy głębokiego, metafizycznego wręcz niepokoju. Przestajemy słyszeć dźwięki wydobywające się z gardeł śpiewaków, otwieramy się na muzykę, która rozbrzmiewa w ich głowach, w ich wnętrzu - muzykę, do której odbioru nie jest potrzebny słuch. Ten film jest jak furtka otwarta na transcendencję. W "Lekcji śpiewu" można zobaczyć metaforę ludzkiej kondycji - nasz wysiłek, by przebić się przez barierę zmysłów do istoty rzeczywistości, do prawdy o nas i naszej egzystencji.

Ten film może też być postrzegany jako kwintesencja roli sztuki i artysty, a w tym konkretnym przypadku sztuki Artura Żmijewskiego - dyrygenta, którego kunszt sprawia, że gdy nawet jesteśmy głusi i niemi, otwieramy się na muzykę, budzi się w nas wrażliwość na sztukę i problemy społeczne, na siebie samych i drugiego człowieka.

W tym miejscu wypadałoby zakończyć. Kłopot w tym, że muszę wróć do pytania, dlaczego w takim razie nie kupiła Pani "Lekcji śpiewu"? Film był za drogi?
- Zabrakło kopii.

Nie rozumiem. Nie dało się wypalić jednej płyty więcej?
- To trochę bardziej skomplikowana sprawa. Może wrócimy do niej za tydzień?

Jerzy Szerszunowicz jest dyrektorem Centrum im. Ludwika Zamenhofa w Białymstoku

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny