Świt w stadninie koni w Janowie Podlaskim. Pierwsze promienie słońca przebijają się przez las końskich nóg, tumany pyłu i morze głów. To jeden z widoków, jakie Artur Bieńkowski ogląda codziennie, kiedy konie wybiegają na pastwisko. Pracuje jako koniuszy w stadninie, a praca przy koniach rozpoczyna się o najwcześniejszej porze poranka. To wtedy może obserwować unikalne widoki koni, a także podlaskiej natury. Ich urok sprawił, że został również artystą fotografikiem.
Najważniejsze jest światło
Artur Bieńkowski nie chodzi na co dzień po stadninie z aparatem. Nie jest to możliwe, a nawet niewskazane. Musi się zajmować końmi. Kiedy jednak w ciągu dnia dostrzega unikalny widok, który chce utrwalić, sięga po prostu po smartfona. Wiele jego prac powstaje w ten sposób. - Próbuję złapać moment i światło, które wzbudzi we mnie jakieś emocje - mówi. - Świadomie usiłuję robić takie ujęcia - widzę światło, które się ułoży. Ono jest najważniejsze. Zawsze obserwuję światło. Wydaje mi się, że potrafię odróżniać nawet najmniejsze różnice w jego natężeniu. W kolejne słoneczne dni ja i tak dostrzegę różnicę w natężeniu światła - dodaje.
Znany rysownik, ilustrator i satyryk Henryk Sawka, mówił o pracach Bieńkowskiego: „Uważam to za sztukę wysokiej klasy, którą przyjemnie powiesić sobie na ścianie. Fotografia nie jest łatwa, wbrew pozorom, ale on ma takie podejście malarskie, pięknie kadruje i znajduje kolory. Potrafi pokazać araby, dostrzec ten błysk, moment... A pejzaże podlaskie to czysta poezja” (cytat za Ewą Bagłaj, Podlaski Kwartalnik Kulturalny).
U Czesława Langa i Marcina Gortata
Ostatnio swoje prace wystawiał w budynku Toru Wyścigów Konnych na Służewcu podczas Wielkiej Warszawskiej pod koniec września. Zebrała się tam wówczas końska i warszawska elita. Artur Bieńkowski opowiadał gościom o swoich zdjęciach.
W sumie miał już ponad 20 wystaw w kraju oraz za granicą, m.in. w niemieckim Oberhavel. - Niedawno miałem telefon i sprawa klepnięta - będzie też wystawa moich prac w Muzeum Leśnictwa w Gołuchowie między Łodzią a Poznaniem - opowiada z zadowoleniem.
Cieszy się, że jego zdjęcia wiszą na ścianach wielu osób, bywalców Janowa, które zna i ceni, np. u Czesława Langa, Marcina Gortata czy doktora Grzegorza Religi. - Myślę, że w pewnym sensie moje fotografie promują Podlasie - mówi. - Czuję się bowiem fotografem nie tylko koni, ale przyrody i Podlasia.
Pogodne i niezwykłe fotografie Bieńkowskiego mają jeszcze i tę zaletę, że ludziom kochającym stadninę pozwalają zapomnieć o jej kłopotach i skupić się na pięknie tego miejsca i koni.
Kraina, na której leży Janów Podlaski, jest tym kawałkiem ziemi, gdzie jeszcze nie wdarła się z całą mocą cywilizacja. Jest zatem przyroda, którą można fotografować, rzeka Bug, pejzaż podlaski. - Wydawać by się mogło, że nie jest to atrakcyjny region do fotografowania. Bo jeśli są góry czy jeziora, to jest temat. A tu jest płasko, jest tylko horyzont. Ale właśnie ten podniesiony horyzont jest cechą mojej fotografii. On daje pewną nostalgię - mówi Bieńkowski.
Jego zdaniem, całe Podlasie jest nostalgiczne, co nie znaczy, że jest smutne. - Wielu fotografuje starych ludzi, ja ogrody pełne kwiatów, kolorowe domy. Dostrzegam radość tego miejsca. Może z racji tego, że tu się urodziłem, jestem emocjonalnie związany. Są to wyjątkowe miejsca, przyrodniczo ciekawe - mówi artysta.
Codzienna praca przy zwierzętach sprawia, że Bieńkowski praktycznie fotografuje jedynie stadninę i miejsca położone w promieniu kilkunastu kilometrów od niej. Zatem ciągle są to te same tematy. To jednak nie znaczy, że przestają być one inspirujące. Przeciwnie.
- Ta sama droga każdego roku jest inna, co roku zmieniają się też barwy - wyjaśnia. - Nawet to, że to są dosyć biedne tereny i wąskie działki i przy różnych uprawach, to dopiero daje różnorodność barw. Raz rośnie żółty rzepak, raz błękitny łubin albo zielone zboże. I to co roku kształtuje inny pejzaż, przez co on się nie nudzi - mówi Bieńkowski.
Podlasie - ojczyzna nie tylko Polaków, katolików, ale także prawosławnych, unitów, Tatarów, Żydów. Wielokulturowość tkwi w ludziach i w krajobrazie. - Ta różnorodność mnie zachwyca - przyznaje artysta.
Marian Gadzalski wzorem
Artur Bieńkowski sztuką interesuje się od dawna. Zresztą, mieszkając w Janowie, a zwłaszcza pracując w stadninie, nie sposób nie mieć z nią styczności. Tu cyklicznie odbywają się plenery, przyjeżdżają znani artyści - i malarze, i fotograficy. - Wychowałem się wśród takich artystów, jak Ludwik Maciąg czy Stanisław Baj z ASP w Warszawie. Obaj stąd pochodzą i mieli wpływ na moje zdjęcia. Ja też dużo oglądam i poszerzam wiedzę. Chodzę na wystawy, interesuję się kompozycją, postrzeganie światła wywodzi się z mojej nauki, wiedzy - mówi Bieńkowski.
Nie lubi pozowanej fotografii i przyznaje, że nie umie tego robić. - Ja mam przewagę taką, że jestem na co dzień w stadninie. Ja to obserwuję, ale też każde ujęcie muszę przemyśleć - opowiada.
- Henryk Sawka powiedział mi, że potrafię znaleźć szczegół, który jest istotny w fotografii. Nie wiem, czy mi się to udaje, to jest ciągle dla mnie pewien dylemat - dodaje.
W końskich zdjęciach Bieńkowskiego widać ślad inspiracji wybitną fotografką koni Zofią Raczkowską. Bieńkowski sam przyznaje, że Raczkowska, a zwłaszcza Marian Gadzalski, to jego niedoścignione wzory.
- Ja zachwycałem się ich zdjęciami, w szczególności Mariana Gadzalskiego, który tego konia umieszczał w środowisku. Piękne chmury - one wzbogacają tego konia, opowieść o tym koniu. Ja również chcę trochę powiedzieć więcej niż tylko, że to jest takie zwierzę, ale wpisać je w rzeczywistość, która je otacza. I właśnie to światło mi opowiada całą historię.
Bieńkowski mówi, że ma swoje ulubione fotografie. Nie jest ich dużo, choć miał już przecież tyle wystaw. - Wybranie zdjęcia na wystawę to jest ciężka rzecz. Ja mam ciągle jakieś wątpliwości. Nie jestem zachwycony sobą. To bardzo trudne. Czasami lepiej pokazać mniej. Jestem narażony na krytykę i się z tym liczę, a najgorsze jest niezrozumienie, co chcę powiedzieć - mówi.
Jego zdaniem, fotografia jest bowiem opowiadaniem jakiejś historii. - Mam potrzebę podzielenia się z odbiorcami tym, co myślę. Jestem sam krytyczny wobec siebie, ale odbiór moich prac przez widzów jest zwykle bardzo dobry - dodaje.
Podczas wernisaży, ale także na Facebooku Bieńkowski otrzymuje wiele pozytywnych sygnałów od odbiorców. Przyznaje, że najbardziej cieszy go, że jego zdjęcia budzą emocje. - Chciałbym po sobie coś zostawić, jak malarze i przez tę fotografię się realizuję. Zostawić po sobie emocje - opowiada.