Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Art-biznes. Abbey House czyli jak inwestować w sztukę

Maryla Pawlak-Żalikowska [email protected]
Paweł Makowski, główny założyciel i pomysłodawca Domu Aukcyjnego Abbey House
Paweł Makowski, główny założyciel i pomysłodawca Domu Aukcyjnego Abbey House
O biznesie, instynkcie, artystach i pozytywnym myśleniu z Pawłem Makowskim, głównym założycielem i pomysłodawcą Domu Aukcyjnego Abbey House, rozmawia Maryla Pawlak-Żalikowska.

Czy lubi pan The Beatles?
– Parę piosenek, ale lubię ich podejście, że bawiło, cieszyło ich to, co robią.

Pytam, bo nazwa Abbey House nieodparcie kojarzy mi się z londyńskim Abbey Road, najsłynniejszym chyba studiem nagraniowym na świecie, skąd wychodziły m.in. krążki The Beatles. Z czym mamy więc kojarzyć nazwę waszego domu aukcyjnego?
Abbey House – dom ojca – to jedna z najbardziej znanych londyńskich szkół, gdzie uczęszczały dzieci z dobrych domów i uczyły się, jak być porządnym człowiekiem. Poszliśmy więc do korzeni.

Nawiązując do korzeni. Zaczynał pan przygodę z biznesem od małej firmy handlującej błonnikiem, którą sprzedał pan Bakallandowi. A skończyło się, przynajmniej na razie, na sztuce, art-biznesie. Co łączy te dwa pomysły?
– Każdy biznes to umiejętność dobrania tego, co chcemy ludziom sprzedawać ze skuteczną strategią marketingową. To również kwestia umiejętnego zarządzania. Ukończyłem studia w tym zakresie i okazało się to bardzo przydatne w mojej biznesowej działalności. Ważne jest też znalezienie perspektywicznej niszy. Parę lat temu udało mi się to z błonnikiem, a obecnie na rynku sztuki.
Gdy zaczynałem sprzedawać błonnik, był to produkt kompletnie nieznany na naszym rynku i nikt nie wiedział, jaka jest jego rola w codziennej diecie. Tak też trochę jest ze sztuką – przed wojną Warszawa była nazywana Paryżem Północy, a po wojnie w przeciętnym domu u Kowalskiego tej sztuki zabrakło. Więc te dwa moje biznesowe światy łączy to, że postawiłem na nisze, coś, czego powszechnie nie było. Staram się szukać biznesów innych niż te dookoła.

Zobacz także. Galeria Podlaska została sprzedana

I w jednym, i w drugim przypadku wyprzedza pan pewne mody. Najpierw na ekologię…
Pięć lat przed tą modą wszedłem w ten temat.

I teraz na inwestowanie w sztukę, co też jest trendem nadal odczuwanym, jednak jako elitarnym, choć propagowanym coraz mocniej. Szczególnie tak może być odbierany choćby właśnie na Podlasiu, bo jest to dziedzina kojarzona z grubym portfelem, a nasza średnia płaca za wysoka nie jest.
Ale macie państwo muzea czy galerie, prawda?

Tak, i to tak ciekawe, jak choćby białostocki Arsenał.
– Czyli ta sztuka jest wszędzie w naszym otoczeniu, tylko trzeba ją pokazać, zdjąć z niej odium sakralności, opinię, że jest tylko dla wybranych, nielicznych. Najbogatszych. Bo to nie jest prawda.

Pan mówi, że ukończył studia kierunkujące go na zarządzanie, marketing. Studia kończy mnóstwo ludzi, a sukces tak spektakularny jak DAAH nie każdemu przypada w udziale. Pewnie powie pan, że ważna jest kreatywność. Czy można się jej nauczyć?
Chyba nie do końca. To jest cecha, którą w dużej mierze trzeba mieć w sobie od początku. Jest motorem rozwoju i realizowania nowych pomysłów. Na pewno dynamiczne środowisko biznesu wymaga, ale i stymuluje do kreatywnego myślenia. Ja należę do osób, które mają przysłowiowe sto pomysłów na minutę. Szukam zawsze sposobu, nie powodu. I dlatego dziś Abbey House jest 12. największą firmą na świecie związaną z rynkiem sztuki, notowaną na nowojorskim Skate’s Art. Stocks Index. Czasem zazdroszczę osobom jeżdżącym na wakacje, odpoczywającym całymi dniami – ja nie potrafię dwóch dni leżeć na leżaku. Cały czas mnie nosi.

Nie ma potrzeby resetu?
To jest uzależnienie. Są ludzie, którzy tak lubią oglądać telewizję lub palić papierosy. I nie nazwałbym tego pracoholizmem, bo moim zdaniem ci, którzy mają pasję i dużo pracują, po postu to lubią. Jeden siedzi z wędką nad wodą, drugi przed komputerem.

Z siedzenia z wędką czy przed telewizorem jest przyjemność, a pieniędzy nie ma. Pan może ze swojej pasji wyżyć. I nie tylko pan. Bo Abbey House odnosi sukces finansowy, zarabia, prawda?
Według ostatniego Parkietu jesteśmy liderem NewConnect pod względem wzrostu przychodów rok do roku.

Jeździcie z wykładami po uczelniach i opowiadacie o art-biznesie czy art-bankingu, bo to się teraz tak ładnie nazywa. Co to właściwie jest?
– Historia art-bankingu sięga 1905 roku, w Londynie…

Zobacz także. Mój pomysł – Mój biznes. Pierwszy krok do swojej firmy.

Znowu tam wpadamy.
Tak, bo londyńskie City to kolebka finansów. To w Londynie jest największa giełda w Europie. Wracając do art-bankingu... Do tej pory w Polsce dominowała percepcja sztuki przez pryzmat artystów, tymczasem na sztukę można spojrzeć także jak na połączenie artyzmu z inwestycją.

Czyli art-banking to umiejętność połączenia tych dwóch światów.
Kiedyś był to po prostu świat artysty i jego marszanda. A teraz to jest rzeczywistość widziana przez optykę finansów, konkretnie inwestycji?

Tak, bo pojawiły się nowe instrumenty finansowe. Wyobraźmy sobie dziś rynek nieruchomości bez kredytów. Zapadłby się. Tak samo instrumenty finansowe pozwalają nam wchodzić w rynek sztuki.

Przykładowo leasing dzieł sztuki. Dzięki niemu nie musi pani od razu wydawać całej kwoty na obraz, tylko może pani na to przeznaczać miesięcznie 500 złotych. Dla wielu osób, które do tej pory uważały, że sztuka nie jest dla nich, to ciekawe i przystępne rozwiązanie. Jeśli dodamy do tego fakt, że sztukę można wpisywać w koszty i odpisać je od podatku, to jest to już dobra oferta dla przedsiębiorców.

500 złotych. Czyje prace mogę sobie powiesić za te pieniądze?
Artystów, którzy współpracują z Abbey House. To tak, jak z samochodem: bierzemy go, płacimy 1500 zł miesięcznie, ale już z niego korzystamy. Czyli oferowany przez nas instrument finansowy daje możliwość szybszego wejścia na rynek, w tym wypadku rynek sztuki. To tak samo, jak nie musimy mieć 400 tysięcy zł, żeby kupić mieszkanie, tylko płacimy określoną ratę kredytu i już z niego korzystamy.

Umówmy się, że chciałabym coś uszczknąć z tego rynku, kupując obraz. Wiem, że sztuka to też sprawa gustów, a gusta trudno jest wyceniać, czego najbardziej symptomatycznym przykładem jest fakt, jak bardzo zbulwersowała część rynku sztuki cena 160 tysięcy złotych za obraz Artysta, namalowany przez waszą stypendystkę Agatę Kleczkowską, uczennicę Leona Tarasewicza. No więc mam apetyt na inwestycję w sztukę i co dalej? Jak mi pomagacie i podpowiadacie.
U nas wyboru artystów dokonuje ośmiu marszandów: czterech polskich i czterech zagranicznych. Żebyśmy za kilka lat nie usłyszeli, że nasz wybór nie miał europejskiego czy światowego wymiaru. Czyli wszystkie napływające do DAAH zgłoszenia artystów przechodzą przez ten filtr ośmiu marszandów. Wypadkowa ich opinii decyduje o tym, czy podpiszemy kontrakt z danym artystą. Wyobraźmy sobie dwa obrazy: jeden jest np. Agaty Kleczkowskiej, a drugi znanego polskiego artysty.

Zobacz także. Galeria Jagiellońska zatrudni tysiące osób

Zależność jest trochę taka, jak z akcjami: nie kupujemy tego obrazu inwestycyjnie dlatego tylko, że on nam się podoba. Kupujemy go pytając, co się będzie działo z tym artystą przez następne pięć lat. Jak będzie się kształtowała jego kariera, jak to się przełoży na wzrost wartości jego prac. I dopiero na tej podstawie kupujemy.

Jeśli w oferowanej przez nas wersji inwestycyjnej możemy sobie ten obraz wyleasingować, czyli płacić za niego 500 zł czy 2,5 tys. zł miesięcznie i wpisać to w koszty, to wejście w proponowany przez nas model jest chyba korzystniejsze, prawda?

Nasza oferta nie jest więc niczym wielkim, ale jest w Polsce nowa i nasz rynek przechodzi w związku z nią terapię szokową. Polacy często bronią się, atakując to, czego nie rozumieją. Nikt nie pytał, jak to było, dlaczego praca danego artysty osiągnęła taką cenę, tylko od razu zrobiono z tego zarzut! W Polsce naprawdę trzeba więcej pozytywnego myślenia, otwarcia na nowości, to pomoże nam szybciej się rozwijać.

A swoją drogą, dzięki tej całej burzy wokół rekordu na rynku Sztuki Młodej, ustanowionego przez Agatę Kleczowską, jej obraz stał się jednym z najbardziej dziś znanych współczesnych dzieł w Polsce. I o to chodzi: mieliśmy już klientów gotowych dać za niego 300-400 tysięcy. Ale ten, kto go kupił, nie chce sprzedać, bo ocenia, że będzie jeszcze droższy.
I na tym to polega. Na świecie artyści przed 30. rokiem życia osiągają wyceny po 300-400 tysięcy dolarów! I nie trafiają z tego powodu do gazet. U nas tak, bo przez lata ten rynek nie był otwarty na świat.

My będąc we wspomnianym już Skate’s Art. Stocks tą 12. firmą, jesteśmy też pierwszą firmą od 2005 roku, która się tam dostała! Bo to nie jest proste – trzeba spełnić wiele warunków finansowych potwierdzających wiarygodność. Przeszliśmy bardzo dokładny audyt wewnętrzny, przeprowadzony przez ekspertów z Nowego Jorku i dostaliśmy się do tego prestiżowego indeksu po pół roku starań. Ale warto było, to nam dało światową rozpoznawalność.

Ile lat minęło od chwili, gdy zajmował się pan błonnikiem, do teraz, gdy zajmuje się pan tak wyrafinowanym przedsięwzięciem?
Dwa. Od dwóch lat działam na rynku sztuki. Ale umiejętność biznesmena, czyli osoby zarządzającej w każdej branży polega na tym, że nie można tego robić samemu. Trzeba się otoczyć ludźmi, którzy na innych stanowiskach są top-profesjonalistami od sprzedaży, marketingu, czy w kolekcjonerstwie. Przecież ktoś, kto się zna na sztuce może kompletnie nie umieć rozmawiać z bankiem. Tak, jak w szpitalu nie pracują tylko lekarze, ale także księgowa, prawnik… wielu specjalistów, którzy tworzą instytucję pod nazwą szpital.
Tak samo jest z rynkiem sztuki – nie tylko artysta go tworzy. Muszą być biegli, prawnicy, księgowi, doradcy podatkowi, mecenasi.

Pan jest przedstawiany jako główny twórca Abbey House, więc to pan dobierał top-profesjonalistów i tworzył model tej instytucji. Skąd natchnienie?
To jest tak zwany feeling. Pewien rodzaj biznesowego zmysłu, który nie do końca da się zdefiniować. Albo się to ma, albo nie. Jest powiedzenie, które uwielbiam, bo jest mi bardzo bliskie: Jak się dostać do Carnegie Hall? Próbować, próbować i jeszcze raz próbować.

Potwierdził pan, że odnieśliście sukces finansowy, więc rozumiem, że to też dowód, że ten rynek u nas rośnie. Że weszliście w dobrym momencie. A przecież podobno jest kryzys?
Sztuka ma to do siebie, że jest odporna na kryzys. Świat w nią inwestuje, gdy kryzys jest i gdy go nie ma. Philip Hoffman, jeden z liderów globalnego rynku sztuki, powiedział kiedyś „w sytuacji, gdy inflacja, wynosi 4,5 proc., na rynku walut dochodzi do wahań, a lokaty są nieopłacalne, znaczna część inwestorów patrzy na sztukę, jako bezpieczne schronienie dla ich pieniędzy.” Jego słowa znajdują odbicie w rzeczywistości.

To samo mówi się o złocie. Ale to trwały kruszec. A obraz? Można go zniszczyć, spalić itp.
Proszę mi powiedzieć, wolałaby pani stugramową sztabkę złota czy stugramowy kielich ze złota?

Wolałabym kielich, bo ma wartość dodaną, jaką jest jego uroda. Ale też wiem, że jeszcze niedawno, gdybym go chciała u nas sprzedać, to zapłaciliby mi za niego jak za złoty złom.
To już się na szczęście w Polsce zmienia, nasz rynek zaczyna doceniać i ten element sztuki.

Czy potrafi pan określić geografię popytu na sztukę w Polsce?
Mamy klientów z Białegostoku, Torunia, Bydgoszczy, Trójmiasta. Z Krakowa i Wrocławia. Czyli nie jest to tylko Warszawa i okolice. Cała Polska. Nawet małe miejscowości. Bo tam też są ludzie, których stać na podnoszenie swojej nobliwości w środowisku. Stać ich finansowo i mentalnie.

Macie też program stypendialny – promujecie młodych artystów.
Tak. Naszym zdaniem bycie mecenasem sztuki polega na czym innym niż w klasycznym modelu, gdy pani jest artystką, wiesza obraz w galerii, a ona płaci, gdy sprzeda dzieło. Dla nas to komis, nie mecenat. Jako artystka pani przecież nie wie, czy i kiedy galeria sprzeda pani prace, więc nie może pani zaplanować wakacji czy wysłać dziecka do przedszkola.
Tymczasem my przez pięć lat, czy sprzedamy pani obraz czy nie, jeśli już panią wybierzemy do współpracy, co miesiąc płacimy stypendium w wysokości dwóch średnich krajowych. Artysta nie musi martwić się, czy sprzedamy jego obraz czy nie. Zainwestowaliśmy w niego i dokładamy wszelkich starań, żeby rozwijać jego ścieżkę kariery i promować jego twórczość. On może się po prostu skupić na tworzeniu i codziennym życiu. Tak rozumiemy ideę mecenatu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny