Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Anja Orthodox, Closterkeller: Jedyne, co się zawsze przyda to pieniądze (zdjęcia)

Urszula Krutul
Anja Orthodox w pubie Alchemia
Anja Orthodox w pubie Alchemia Jerzy Doroszkiewicz
Czuję po sobie, że jestem bardzo doświadczoną wokalistką, a ponieważ instrument mam potężny ciągle jeszcze coś nowego z niego się daje wyciągnąć - mówi Anja Orthodox, wokalistka zespołu Closterkeller. - Ciągle jeszcze czuję, że nie doszłam do szczytu możliwości wokalnych.

[galeria_glowna]
Kurier Poranny: Na początek chciałabym cofnąć się do dalekiej przeszłości i zapytać o wasze pierwsze spotkanie z winem Klosterkeller?

Anja Orthodox: Oj, to było bardzo dawno temu. To był sam początek 1988 roku, styczeń. Urodziny ówczesnego gitarzysty - Jacka Skiruchy. Popłynęła z tej okazji wielka ilość tego wina. Ale jeszcze wtedy nie zwróciliśmy uwagi na tę nazwę. Dopiero jakiś czas później, kiedy pojawiła się nazwa zespołu, że tak powiem przyniesiona przez kolegę w prezencie, i już od pewnego czasu pod tą nazwą działaliśmy, to nagle ktoś przypomniał sobie, że to, czym tak okrutnie struliśmy się na Jacka urodzinach, to było wino Klosterkeller. No, ale już było za późno, bo nazwa już została. Ale nie kojarzyło nam się to dobrze na samym początku.

Wyobrażałaś sobie kiedyś, jakby wyglądało Twoje życie, gdyby nie muzyka? Byłabyś zootechnikiem lub hodowcą koni?

- Wyobrażałam sobie, jasne. Ja miałam być genetykiem. I pewnie bym była, bo to bardzo mnie pasjonowało. Genetykiem od zwierząt właśnie. Gdyż na tej katedrze kończyłam studia. I czasem mi nawet coś tam kwili w duchu. Nie żałuję, ale tak w pewien sposób brak mi tej genetyki w życiu. A może bym była informatykiem? Bo komputery to moja druga pasja. Ale tak sobie można gdybać. Nigdy nie wiadomo, jakby to było naprawdę.

A jak zaczęła się Twoja komputerowa pasja?

- Kiedyś zamiast zapłaty za koncert dostaliśmy grę Nintendo. Wykołował nas, taki kanciarz organizator. Wzięłam tę grę, chciałam grać w domu. Przyszedł kolega i powiedział, że to są gry na PC-ta. Więc kupiliśmy PCt-a. No i się zaczęło. Najpierw u mnie był rok grania do upadłego. A później zainteresowałam się, co ten komputer ma w środku, jak to działa. Przestałam grać i zajęłam się około komputerowymi rzeczami. Tylko do tej pory odpuściłam sobie programowanie. Bo już nie mam czasu ani miejsca w głowie na to. A też żałuję.

Jak wygląda Twój proces twórczy? Teksty tworzysz na sam koniec?

- Prawie w stu procentach przypadków, teksty powstają już do gotowej muzyki i do gotowej linii melodycznej wokalu. I tak to wygląda. A czy siadam i myślę sobie, że zaraz stworzę piosenkę? To jest bardzo różnie. Czasem siadam całkiem czysta i zaczynam myśleć słuchając tego. Czasem mam wcześniej jakiś pomysł. To bardzo różnie. Pełen zakres.

U Ciebie w domu ponoć najczęściej brzmi cisza?

- Prawda. Należę do tych muzyków, którzy mało słuchają. Prawie w ogóle. Natomiast mój mąż wręcz przeciwnie. On słucha muzyki bez przerwy. A co za tym idzie - ja również. Chociaż on też stara się pójść ze mną na pewien kompromis i sporo słucha w słuchawkach. Ostatnimi czasy dużo słucham muzyki dla dzieci, a to dlatego, że moje dziecko oszalało na punkcie bajek - zwłaszcza "Stacyjkowo", "Tomek i przyjaciele" - wszystkie o ciuchciach. No i MiniMini ogląda, więc ja głównie śpiewam mu takie piosenki. To jest obecnie u nas w domu najważniejsza muzyka.

Macierzyństwo zmieniło Cię twórczo w jakiś sposób?

- Nie zauważyłam i nie sądzę. Na pewno poszerzyło moje spectrum widzenia świata o cały aspekt macierzyństwa, miłości macierzyńskiej, niepokojów itd. Ale nie sądzę, żeby zmieniło coś w mojej twórczości. Nie czuję tego.

Twój starszy syn idzie w Twoje ślady. Jest perkusistą.

- Jasne. On tu nawet jest z nami dzisiaj. Jeździ z nami na koncerty, jako nasz techniczny. Otarł się wręcz o granie w Closterkeller, bo całą płytę "Bordeaux", to właśnie on przygotował z chłopakami. Gerard wszedł już na etap nagrań studyjnych. Bardzo fajnie gra. Ma kilka swoich zespołów. I muzyk z niego nawet nie powiem, że będzie, bo już jest. Uczył się od niechcenia grać na gitarze. Uczy się błyskawicznie. Komponuje. Ma bardzo fajne pomysły muzyczne. Na pewno się nadaje do tego zawodu.

Można powiedzieć, że wyssał to z mlekiem matki?

- No tak, tak. A nie dość, że ma to po matce, to jeszcze po ojcu ma tą smykałkę. Trudno, żeby było inaczej. Wychował się praktycznie całe życie na scenie. I nawet jeszcze jak go na świecie nie było, to już grał w teledysku do piosenki "Agnieszka". Byłam z nim wtedy w ciąży. Nagrywałam płytę "Violet", będąc w ciąży. Od połowy już z dzieckiem na ręku niemalże.

Wspominałaś w którymś z wywiadów, że ciężko się wtedy śpiewało?

- No tak! Z takim brzuchem wielkim ciężko się śpiewa. Miałam duże kłopoty z nagraniem wokali, jeden wokal, który cały byłam w stanie nagrać sensownie, to był numer "W moim kraju". Bo tam jest bardzo łatwy wokal. Mimo tego dużego brzucha dałam radę i siłą rzeczy ten utwór poszedł jako singiel do mediów. I zahulał na cały kraj. Niesamowitą furorę zrobił. W życiu byśmy go nie dali na singla w innym wypadku.

Powiedziałaś kiedyś, że z wiekiem coraz lepiej śpiewasz. Dlaczego tak jest?

- Tak. Dzieje się tak dlatego, bo dużo trenuję. Praktyka po prostu. Mamy bardzo dużo koncertów. My przez 23 lata nieprzerwanie gramy. Czuję po sobie, że jestem bardzo doświadczoną wokalistką, a ponieważ instrument mam potężny ciągle jeszcze coś nowego z niego się daje wyciągnąć. Ciągle jeszcze czuję, że nie doszłam do szczytu możliwości wokalnych. Coraz trudniejsze rzeczy śpiewam, ale są też takie, które wiem, że jak poćwiczę, to też dam radę.

Myślałaś kiedyś nad tym, jakie jest Twoje muzyczne marzenie?

- Nie myślałam. Ale jak tak się zastanowię, to moim muzycznym marzeniem jest całe Closterkeller. Tam się realizuję. W zasadzie w stu procentach. Nawet mnie za bardzo nie ciągnie, żeby dokończyć mój rozgrzebany projekt solowy. Nie mam czasu. Ale jakoś mnie to specjalnie nie boli, że nie mam czasu go skończyć. Bo kosztem tego projektu Closterkeller cały czas się rozwija.

Nie gracie jak zblazowane dinozaury. Czy to jest sposób na sukces?

- Nie wiem czy to jest sposób. Ponieważ nie jesteśmy zblazowanymi dinozaurami, to tak nie gramy. Cały czas granie nas bawi. I jest to naszą autentyczną pasją. Kręci nas to i ludzie to czują, odbierają.

Graliście już wcześniej w Białymstoku, prawda?

- Jasne. Wiele razy.

Jak wspominasz naszą publiczność?

- Bardzo dobrze. Żałuję, że teraz jest kiepsko z miejscami do grania tutaj, ale fajnie, że nas w Alchemii przytulili. Warunki dość spartańskie, ale damy radę! Nie takie już się koncerty grało. Bywało dużo gorzej. Kiedyś graliśmy w takiej malutkiej sali. To była jakaś masakra. Druga sala była na górze, taka sama. Support zagrał w sali na górze, my na dole. Ludzie po schodkach się pchali, jakieś kobiety mdlały, okropne to było. Ale jak mamy kiepsko z miejscem, to wspominamy tamten koncert. I nic gorszego nas już nie spotka, przypuszczam nigdy.

A najlepszy koncert?

- Oj, dużo ich było. Ciężko mi teraz powiedzieć. Całe mnóstwo. W Bolkowie większość naszych występów. Z bardzo niedawnych czasów przepiękny koncert był z tego poniedziałku, kiedy była żałoba narodowa. A jednak zadecydowaliśmy się zagrać w Warszawie, w Hard Rock Cafe. Jak gramy na plenerowych imprezach, to zawsze mówią, że Closterkeller to taki dołujący zespół, niech na cmentarzu grają. No to sorry, jak jest żałoba narodowa, to powinniśmy zagrać koncert. Na tę okoliczność dobraliśmy takie żałobne kawałki i to był koncert z niesamowitą atmosferą. Takiego skupienia. Ja jeszcze opowiadałam o przemijaniu. Dzieliłam się z ludźmi refleksjami o tym, co zostawimy po sobie. I same utwory - takie ciężkie. I magia wisiała w tym klubie, tu było serce polskiego gotyku. Wyszedł niebywały koncert. Ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu. Trochę się obawialiśmy, jak będzie. Był niezwykły, zupełnie inny. Wisiało napięcie, przez samą świadomość, że jest żałoba narodowa.

Czego Twoim zdaniem na scenie muzycznej obecnie jest za dużo?

- Wiesz co? Nie mi oceniać jak ma wyglądać scena muzyczna. Jeżeli są jakieś gatunki, które dla mnie są obciachowe, a mają swoich odbiorców - no to cóż. Ja nie mogę nikomu narzucać, co kto ma lubić i słuchać. Szczególnie, że ja w ten sposób daję innym mandat dyktowania mi. Mnie się nie podoba, że w mediach sama sztuka jest mniej więcej na trzecim miejscu. Najpierw są układy, biznes plany. Jakieś chore rzeczy, pozamuzyczne zupełnie. A sztuka, to tak na doczepkę.

Czego można Ci życzyć?

- W zasadzie ja wszystko mam. Zdrowie mam, rodzinę mam, męża kochającego też. Chociaż jedynym mężczyzną, który dał mi na dzień kobiet kwiatka był mój doktor, u którego akurat byłam na wizycie. Życzyć mi trzeba pieniędzy. Proste. Tutaj się nie okażę gotycka, ani z głową w chmurach, bo jedyne czego zawsze brak i co się zawsze przyda, to pieniądze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny