Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Sikorowski: Śpiewam dla tych, którzy potrafią zrozumieć moje piosenki...

Jerzy Doroszkiewicz
Andrzej Sikorowski
Andrzej Sikorowski Fot. Archiwum
Z Andrzejem Sikorowskim, krakowskim poetą i muzykiem, rozmawia Jerzy Doroszkiewicz

Kurier Poranny: Jak się mieszka w Krakowie?

Andrzej Sikorowski: To tak, jakby zapytać rybę, jak czuje się w wodzie. Tu się człowiek urodził, wychował, chodził do szkół i studiował. Wszystko kojarzy mi się z tym miastem, każda ulica i brama ma swoją historię. Dobrze się czuję w Krakowie, ale też bardzo często próbuję ten Kraków trochę odbrązowić. Wciąż powtarzam: gdybym się urodził w Białymstoku, Poznaniu czy Trójmieście, pewnie pisałbym takie same piosenki. Kraków nie nadaje automatycznie patentu bycia artystą. Tu jest fajna aura, miasto uniwersyteckie i stara zabudowa, ale to wszystko.

Artyście nie przeszkadzają turyści?

- Nie. Oni dodają temu miastu koloru. Jeśli zachowują się głośno nocami, mogą przeszkadzać, ale ja mieszkam pod Krakowem i nie mam z nimi kłopotów. Takie same problemy mają z pewnością mieszkańcy Londynu, Pragi czy wielu innych polskich miast. Bo Polska nam pięknieje.

Zaczynał Pan od śpiewania na studiach?

- Tak. Studiowałem filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim. A skoro zajmowałem się językiem, łatwiej pisało mi się piosenki. Ale nie napisałem pracy magisterskiej. Zamiast zajmować się nowelistyką Gabrieli Zapolskiej, uwiodła mnie podkasana muza, i chyba bez szkody dla pisarki.

Jak się Pan czuł w Krakowie po śmierci Staszka Pyjasa, którego najprawdopodobniej zabiła bezpieka?

- Tak jak większość ludzi w Polsce. To nie był pierwszy taki przypadek. Zacząłem studia w 1967 roku i już rok później podlegałem pałowaniu. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że żyjemy w kraju zarządzanym totalitarnie, że to jest kraj reżimowy. Jako autor szybko miałem kontakty z cenzurą, ale byliśmy młodzi i patrzyliśmy do przodu. W tamtych czasach takie wydarzenia po paru miesiącach przechodziły do annałów, a życie toczyło się dalej. Ja już wtedy nie studiowałem.

"Bardzo smutną piosenkę retro" śpiewała cała Polska, bo podbiła ona festiwal piosenki w Opolu. A czy teraz jest takie miejsce jak Opole?

- Takich miejsc już chyba nie ma. A trudno mi myśleć, żeby pojawić się na koncercie premier z nową piosenką i współzawodniczyć z młodymi ludźmi. Tę piosenkę bardzo ostro lansowało radio i tak jest do dziś, tyle że zmieniły się stacje radiowe.

Czy z pisania piosenek da się wyżyć, były tantiemy?

- Teraz mogę powiedzieć, że można żyć z pisania piosenek. Od biedy z tantiem da się wyżyć. Gdyby taka piosenka podbiła Anglię, prawdopodobnie do końca życia mógłbym już nic nie robić.

A jak Andrzej Sikorowski i grupa Pod Budą weszli w kapitalizm?

- Tak jak cała Polska, nawet napisałem o tym piosenkę. Polski show-biznes dość szybko się ocknął i sprywatyzował. Przestały obowiązywać zarządzenia, ile można maksymalnie dostać za koncert.

To ile Pan dostawał w latach 80.?

- Pod koniec komuny około 600 złotych za koncert. Teraz artysta, którego chcą organizatorzy, stawia warunki, kłóci się o swoje pieniądze i albo się zgadza, albo nie. Kultura stała się towarem i nic na to nie poradzimy.

To w XXI wieku, kiedy sam Pan może ustalać warunki, żyje się lepiej niż w wieku XX?

- Zdecydowanie. Jestem spełniony i nie muszę się martwić o jutro. Mam w kieszeni paszport - to jest nieporównywalne. Wtedy żyłem w ponurym zaścianku, a teraz czuję się Europejczykiem.

Dwa ustroje poznał i Pan, i krakowska legenda - Piotr Skrzynecki, animator Piwnicy pod Baranami.

- Ja jestem jednym z nielicznych "niepodpiwniczonych" artystów. Chodziłem tam spotkać się z przyjaciółmi albo napić wódki. Kiedy Skrzynecki prosił mnie, żebym zagrał, nie odmawiałem. Mam do niego szacunek za to, co zrobił dla polskiej kultury i Krakowa.

Za to rezydentem Piwnicy pod Baranami był Grzegorz Turnau, który będzie Panu towarzyszył w czasie koncertu w Białymstoku. Jak się spotkaliście?

- Usłyszałem go po raz pierwszy na festiwalu piosenki studenckiej w Krakowie. Podpisując werdykt, bo byłem wtedy jurorem, przyłożyłem rękę do jego kariery. Potem napisałem piosenkę "Nie przenoście nam stolicy do Krakowa“ i szukałem krakowianina o podobnych poglądach na świat, i tak się zaczęła nasza współpraca. Wspólnie występujemy od prawie dziesięciu lat.

Ma pan 60 lat, jaki to wiek?

- U człowieka, który zajmuje się estradą, taki wiek budzi respekt, przede wszystkim dlatego, że się tak długo udało. Jestem prawie 40 lat na estradzie. Normalny człowiek - pracujący w biurze - myśli już o emeryturze, a człowiek estrady dystansuje się, nabiera pewnej pokory, musi godzić się z pokoleniową zmianą warty, że nie będzie tego robił do końca swoich dni. Jeżeli przestają funkcjonować palce i traci się biegłość w posługiwaniu gitarą czy głosem, trzeba powiedzieć sobie "dość". I jestem przekonany, że tak się kiedyś stanie. Przedłużeniem mojej aktywności jest córka Maja, która śpiewa na estradzie i z którą czasami występuję. Mam obowiązek wprowadzić ją w to życie. Jako 60-latek czuję się zadowolony i spełniony jako człowiek, bo przytrafiła mi się bardzo fajna przygoda.

Wyobraża Pan sobie swoich słuchaczy?

- Śpiewam dla tych, którzy potrafią zrozumieć moje piosenki i są im one potrzebne. Zawsze znajdują się słuchacze. Oczywiście, że są bliżsi wiekowi dojrzałemu niż nastolatkom. Dopóki w tym kraju nie umrze ostatni inteligent, to wierzę, że jeszcze będzie dla kogo śpiewać..

Dziękuję za rozmowę.

Nasz patronat:

18 kwietnia, o godz. 18, Andrzej Sikorowski i Grzegorz Turnau wystąpią w Filharmonii Podlaskiej z recitalem "Pasjans na dwóch".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny