„Amok” naszpikowany jest cytatami jak wielkanocny keks. Tu mignie „Zbrodnia i kara”, na wejściu do klubu cytat z Dantego, są symulakry Baudrillarda (konia z rzędem, kto z kinomanów zna to nazwisko), jest nadczłowiek Nietzschego i tak dalej. Pseudofilozoficzny bełkot umacnia filmowy obraz autora „Amoku” Krystiana Bali. Męża i ojca, z którego nabija się nawet własny ojciec. Patrząc na sylwetkę i grę Mateusza Kościukiewicza trudno nie podzielać emocji jego filmowego ojca. Oślizły grafoman, który dręczy własną żonę fascynacją zbrodnią zamiast wziąć się do jakiejś uczciwej pracy.
Kiedy filmowy Bala informuje policję, że odpowiedź na pytanie, kto zamordował człowieka, którego skrępowane ciało dryfowało Odrą jest na kartach „Amoku”, tej myśli kurczowo uczepi się policjant Sokolski. Świetny Łukasz Simlat został zmuszony do grania roli alkoholika ze stanami bliskimi delirium, opętanego przez wyimaginowane demony i jedną prawdziwą ćmę (uwaga spoiler: chłop żywemu nie przepuści) i w dodatku zachowujący się w sposób, który nie stawia policjantów w dobrym świetle. I nie chodzi mi wcale o metody śledztwa, czy próby wydobycia zeznań.
Film, który chyba miał być zapisem pojedynku pomiędzy psychopatycznym zbrodniarzem a policjantem z mroczną przeszłością okazuje się być zlepkiem podobnie grafomańskich cytatów co sam „Amok”. Rację ma filmowy szef policjantów, który z obrzydzeniem wypowiada się o książce. Jak śpiewał „Dezerter” - „spytaj milicjanta, on ci prawdę powie”.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?