Kiedy ojciec Konkol dowiedział się, że chcę oddać dziecko do adopcji, nie potępił mnie, tylko powiedział: Dziewczyno, ty sobie nie poradzisz? Niemożliwe. Nie z takimi problemami ludzie potrafią się uporać - opowiada Wiola.
Wiola nie jest małolatą, dla której ciąża to wydarzenie nieoczekiwane, oznaczające zawalenie się całego świata. Jest kobietą po czterdziestce - ładną, rozsądną, wykształconą. Ojciec jej trojga dzieci nie jest jej mężem, ale może to i lepiej, mniej będzie formalności przy rozstaniu. Bo o tym, że ten związek trzeba radykalnie przeciąć, Wiola jest już przekonana.
- To nie jest zły człowiek, tylko chory. Bo hazard to choroba - mówi Wiola. - Nie ma go w domu tygodniami, pieniądze przegrywa. Ja muszę szukać wsparcia w opiece społecznej po przyjściu na świat Kuby, bo na razie nie mam jak wrócić do pracy.
Kuba został z mamą
Wiola dość późno zdecydowała się na dzieci. Zegar biologiczny tykał, nie było na co czekać.
- Przyszła na świat Agatka. Potem Kacperek. Wymarzona dwójka.
Partner Wioli już po uszy tkwił w problemach. Hazard to ciągły brak pieniędzy, to lawirowanie i kombinowanie, żeby nie natknąć się na wierzycieli, to życie w iluzji, że następnym razem szczęście się uśmiechnie i jedna wielka wygrana zrekompensuje wszystkie dotychczasowe straty.
Trzeciej ciąży Wiola nie planowała. Od samego początku, kiedy już wiedziała, że w drodze jest dziecko, nastawiona była na "nie". Rodzice i rodzeństwo dowiedzieli się, że Wiola ma Kubę, kiedy już mały przyszedł na świat.
- Byłam zdecydowana od razu oddać go do adopcji - wspomina Wiola. - Nie chciałam się do niego przywiązywać, nawet w myślach. Wiedziałam, że kiedy powiem mamie o tej strasznej decyzji, to będą dyskusje, płacz. Bałam się, że nie dam rady sama wychować trójki.
Kiedy zbliżał się czas porodu, Wiola stanęła przed kolejnym problemem: z kim zostawić na kilka dni dwójkę starszych dzieci.
- Któregoś wieczoru zadzwoniłam do telefonu zaufania. I tam poradzono mi, żebym zgłosiła się do ojca Konkola. To było najlepsze, co mogło mnie wtedy spotkać - wspomina Wiola. - Nie wiem, jakim cudem, ale ja wcześniej nie wiedziałam o jego istnieniu i o prowadzonym przez niego Stowarzyszeniu Droga.
Poszła do Naszego Domu na Proletariacką. Kilka godzin rozmawiała z ojcem Edwardem, wyspowiadała się, wypłakała.
Dostała na kilka dni pokój w domu przy Morelowej.
- Agatka i Kacper miały czas, żeby oswoić się z nowym otoczeniem, polubić nowe "ciocie". Spokojna poszłam do szpitala, żeby urodzić Kubę. Oczywiście, został z nami. Jakoś sobie radzę. Ojciec Edward miał rację.
Anna Tomulewicz, wiceprezes Stowarzyszenia Pomocy Rodzinie Droga, mówi, że dom przy Morelowej spełnia bardzo ważne zadanie. Trafiają tu dzieci w najbardziej krytycznych momentach życia - kiedy tracą rodziców.
- Jest to też hostel, w którym może zamieszkać matka z dziećmi, niemająca się gdzie podziać. Wiola skorzystała właśnie z takiej pomocy. W Naszym Domu - czyli przy Proletariackiej i przy Morelowej - zajmujemy się ponad 70 rodzinami rocznie. W 2010 roku mieliśmy 49 rodzin pod stałą opieką i 22 monitorowane, to znaczy takie, które już wychodzą na prostą. W sumie to jest około 250 osób.
Dom dziecka: nigdy
Basia i jej mąż pili. Ojciec po wódce bywał agresywny. Awantury, bójki, krzyki - to w ich domu była norma. Rodzina dostała kuratora. Następnym krokiem było ograniczenie praw rodzicielskich. Dzieci trafiły do różnych placówek opiekuńczo-wychowawczych.
- Starsza córeczka zamieszkała w domu przy Morelowej, najmłodszy Dawidek w domu dziecka - opowiada Basia. - My zaczęliśmy terapię antyalkoholową. Mąż przerwał, a ja wytrwałam. Dwa lata nie piję, chodzę na spotkania z psychologiem, z grupą wsparcia. Ale najważniejsze, że udało mi się zabrać Dawidka z domu dziecka. Kiedy zamieszkał na Morelowej, od razu się zmienił, poczuł, że jest dzieckiem kochanym, że ktoś się nim zajmuje. Bo nawet najlepsze opiekunki w dużych placówkach nie są w stanie dać tyle ciepła i miłości, na ile te dzieci zasługują.
Basia - już bez męża, który dalej pije - mieszka z dziećmi, w swoim mieszkaniu. Niedługo wróci do pracy, na razie zajmuje się wydawaniem paczek w Stowarzyszeniu Droga. Dzieci chodzą tu do przedszkola.
Dziecko jest zdrowe
Taką odpowiedź za każdym razem słyszała Ala, kiedy mówiła pani doktor, że z jej synkiem dzieje się coś niedobrego.
Ala przyjaźni się z Basią. Poznały się w Drodze, u ojca Konkola. Mają synów w tym samym wieku. I obie wybrały im to samo imię: Dawid, chociaż wtedy jeszcze się nie znały.
- Myślałam, że mój Dawidek ogłuchł, bo przestał mówić i wydawało się, że nie słyszy, co się do niego mówi - wspomina Ala. - Ale lekarka mówiła, że wszystko jest w porządku.
Ala ma ograniczone prawa rodzicielskie do najmłodszych dzieci. Dwójka: córka i syn mieszkają u teściowej, kilkadziesiąt kilometrów od Białegostoku. Ala czuje, że z każdym dniem rozłąki słabnie więź między nią a tamtą dwójką. Żałuje, że wcześniej nie wiedziała o stowarzyszeniu Droga i o domu przy Morelowej. Może wtedy inaczej wszystko by się ułożyło.
- Trafiłam tu niedawno, dzięki koleżance. Pani psycholog powiedziała, że mój Dawidek ma autyzm. Inna potwierdziła tę diagnozę. Dobrze, że mały może tu chodzić do przedszkola, bawić się z innymi dziećmi. A ja sprzątam w ośrodku, cały czas jestem blisko Dawidka.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?