Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Adam Guzowski: Azja moja podróżnicza miłość (zdjęcia)

Julita Januszkiewicz
- autoportret
- autoportret Adam Guzowski
Lubię odkrywać miejsca, w których nigdy wcześniej nie było białego człowieka - mówi Adam Guzowski, podróżnik z Łap.

[galeria_glowna]
Kurier Poranny: Jak to się stało, że chłopak z Łap, zaczął zdobywać świat?

Adam Guzowski: Nie mam pojęcia jak to się stało (śmiech). Zmęczyło mnie takie zwykłe życie, czyli ta sama droga do pracy i z pracy. Czasem spotkanie ze znajomymi. Potrzebowałem czegoś, co zmieni moje życie w bardziej wartościowe. Kolega zaproponował mi więc grupowy wyjazd do Tajlandii. Nic nie wiedziałem o tym kraju. Nigdy wcześniej też nie podróżowałem tak daleko. Wyjeżdżałem jedynie w głąb Europy. I tak to wszystko się zaczęło. Do dzisiaj zwiedziłem już znaczną część dalekiej Azji. Byłem w kilkunastu krajach, a w niektórych - kilka razy.

Skąd wzięła się Twoja fascynacja Azją?

- Zafascynowałem się Azją do tego stopnia, ze chłonę wszystko co jest z nią związane. Wiadomości, książki, filmy. W moim świecie istnieje tylko Europa i Azja. Nie interesuje mnie Afryka czy Ameryki. Azja to moja największa podróżnicza miłość. Nie uznaję wyjazdów z biurem podróży. Nie ma to nic wspólnego z prawdziwym i dzikim podróżowaniem, rodem z książek Alfreda Szklarskiego czy filmów Tony'ego Halika. Nie wyobrażam siebie na zorganizowanej wycieczce. Podróż na własną rękę jest sto razy wspanialsza. Moje wyprawy są zależne od wielu rzeczy. Jedne są dłuższe, inne krótsze. Przeważnie wyjeżdżam raz w roku. Aczkolwiek zdarzało mi się wyruszać nawet i trzy razy w ciągu roku.

Pamiętasz swoją pierwszą podróż?

- Tak, jak każdą następną. Po raz pierwszy wyjechałem do Tajlandii. Byłem źle przygotowany. Miałem wypchany plecak do granic możliwości. Wyglądałem pewnie jak jakiś przemytnik. Nic nie wiedziałem o Tajlandii. Jechałem w ciemno. Pamiętam, kiedy wyszedłem z klimatyzowanego lotniska na zewnątrz. To było pierwsze zderzenie z tropikiem. Upał, wilgoć, inni ludzie, inne głosy. Wszystko inne. Cały mój świat się zatrzymał. Ocknąłem się dopiero, gdy usłyszałem nawoływanie kolegi. Później powiedział mi, że stwierdził, "że jest już po mnie, że moje normalne życie zostawiłem za sobą". I miał rację. Teraz zawsze po wyjściu z samolotu, zatrzymuję się przed każdym lotniskiem na kilka minut. To taki mój rytuał. Uwielbiam ten moment. Pierwsze chwile w Azji. Czuje się wtedy naprawdę szczęśliwy.

Czas spędzony w Tajlandii był dla mnie najważniejszy. Poznawałem wtedy inną kulturę. Uczyłem się jak podróżować, co robić po przyjeździe w nowe miejsce, jak dbać o siebie, jak załatwić sprawy i rozwiązywać problemy.

Po powrocie do domu rozłożyłem mapę i dokładnie prześledziłem moją trasę po Tajlandii. Dotarło do mnie, że to tylko jeden kraj, a w Azji jest przecież tyle innych. I kilka tygodni później planowałem kolejną podróż. Do Indii.

Co Ci się najbardziej podobało, zaskoczyło, zszokowało podczas podróży?

- Uwielbiam pionierskie wyprawy w dzikie tereny, w poszukiwaniu mało znanych wiosek i plemion. Są one ciężkie fizycznie i logistycznie. Są trudne tereny, trzeba załatwiać pozwolenia, przewodników czy ochronę. Do tego dochodzi wszelkiej maści robactwo i choroby. Jeśli do tego doliczyć ciężki plecak i wielodniowy marsz, otrzymamy obraz mojego podróżowania. Lubię odkrywać wioski w dżungli, w których nie było wcześniej białego człowieka. Mam na swoim koncie kilka takich miejsc. W tym roku odnalazłem plemiona łowców głów. Tak, tych prawdziwych łowców głów, którzy przez 50 lat byli uznawani za jedne z najdzikszych plemion dalekiej Azji. Rok temu zdobyłem najwyższą górę Malezji. Były to dwa dni bardzo ciężkiego marszu przez dżunglę. Bez przerwy padał chłodny deszcz.

Innym razem na Filipinach, w wiosce położonej na zboczach czynnego wulkanu, poczęstowano mnie żywymi robakami. To był lokalny przysmak. Nie mogłem odmówić i jadłem. W Nepalu natomiast, wysoko w Himalajach widziałem obrzędy szamańskie i stare buddyjskie klasztory. Nie znam słów, które mogą opisać zachód słońca nad Himalajami. Odwiedziłem też jedno z najmniej znanych państw w Azji, czyli Bhutan. Niewielu udaje się tam dostać. W 2009 roku, do Bhutanu wjechało około 300 ludzi. Natomiast w Indiach byłem trzy razy i ciągle poznaję ten kraj. Byłem też w jednym z najbogatszych krajów świata - Brunei i jeszcze u plemienia Dayaków na wyspie Borneo.

Owszem, zdarzały się też chwile grozy. Przemierzając dżunglę musiałem przechodzić przez kilkusetmetrowe wiszące mosty, a pod nami płynęła szalejąca rzeka. Co gorsze, wiszący bambusowy most trzeszczy przy każdym kroku. Upadek do rzeki skończyłby się tragicznie. Innym razem musiałem uciekać od terrorystów, którzy dzień wcześniej przygotowali zamach na drodze, którą miałem jechać.
W Indiach i Wietnamie widziałem umierających oraz chorych ludzi. Na Filipinach spędziłem cały dzień z mieszkańcami wysypisk śmieci i cmentarzy. W Indonezji przebywałem w rejonach, gdzie jest ryzyko zachorowania na malarię. Przekroczyłem też nielegalnie granicę z Myanmarem, aby przyjrzeć się i sfotografować ludzi uzależnionych i szmuglujących opium. Z kolei w Laosie, podczas kilkudniowej podróży rzeką Mekong, dostałem silnego zatrucia żołądka. Przerażające są różne robaki, skaczące pijawki, węże czy maleńkie muchy pijące krew. Na szczęście, żaden wąż czy skorpion mnie nie ugryzł. Smakowały mi za to smażone skorpiony i pieczone mrówki.

Z jakich środków lokomocji korzystasz w azjatyckich podróżach?

- Podróżowałem różnymi środkami lokomocji, czyli samolotem, statkiem, pociągiem, łódką, motorem, na dachu ciężarówki, na słoniu czy na rowerze. Drogi są bardzo różne, momentami nawet dobre. Innym razem, jak w Kambodży, główna droga kraju okazała się żwirowym klepiskiem z wystającymi kamieniami. Niesamowita jest podróż pociągiem w Indiach. To trzeba przeżyć. Mimo dużego zaludnienia i rozbudowanej infrastruktury kolejowej pociągi w Indiach kursują bardzo dokładnie.

Najtrudniej podróżuje się po mało znanych terenach, bo nie ma tam rozkładów jazdy. Nigdy też nie wiadomo, kiedy autobus czy samochód odjedzie, ani jak długo będzie jechał. Raz kierowca powiedział mi, że będziemy jechali trzy godziny, pasażer, że pięć, a do celu dojechałem po jedenastu. Na trasie mija się wspaniałe widoki i ludzi, bardzo uprzejmych i przyjaznych. Nawet jeśli jadą z kurczakami czy workami uśmiech jest najważniejszy. Takich lokalnych podróży i pasażerów nie zapomina się.

Czy przygotowujesz się jakoś szczególnie po podróży po krajach Azji?

- Oczywiście. Nie można jechać bez przygotowania. Tym bardziej, że dość wysoko postawiłem sobie podróżniczą poprzeczkę. Odwiedzanie dzikich plemion czy trekkingi po dżungli wymagają dobrej kondycji fizycznej, nienagannego zdrowia i zdrowego myślenia. Trzeba też umieć przewidzieć zagrożenia. Często zdarza się, że nie mam kontaktu ze światem. Komórka nie działa. W wioskach nie ma prądu czy bieżącej wody. Trzeba radzić sobie w takich sytuacjach, zadbać o dach nad głową, przygotować jakiś posiłek. Ważny jest też ekwipunek, czyli filtry do wody, moskitiera, kompas, mapy, odpowiednie ubranie do marszu po dżungli.

Jak dogadujesz się z tubylcami?

- Podróżując po trudno dostępnych wioskach trzeba mieć dobrego przewodnika. On zna trasę, ścieżki, i co najważniejsze, zna lokalne języki. Zdarzyło mi się tak, że byłem w dwóch wioskach oddalonych od siebie o kilka kilometrów, a ich mieszkańcy mówili różnymi językami. Przynależność do jednego państwa nic nie znaczy. Każde plemię ma własny język.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny