Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

8. Międzynarodowe Targi Książki w Białymstoku. Od Abramowicz do Wichy. Od życia zakonnic do horrorów (zdjęcia, wideo)

Jerzy Doroszkiewicz
Jerzy Doroszkiewicz
8. Międzynarodowe Targi Książki w Białymstoku. Widzowie na spotkaniach z pisarzami dopisali
8. Międzynarodowe Targi Książki w Białymstoku. Widzowie na spotkaniach z pisarzami dopisali Jerzy Doroszkiewicz
Jerzy Bralczyk, Jacek Hugo-Bader, Marcin Wicha, Marta Abramowicz, Artur Urbanowicz, Wojciech Chmielarz, Adam Czesław Dobroński, Marek Gajewski. Tłumy przyszły na 8. Międzynarodowe Targi Książki w Białymstoku spotkać się z pisarzami i oczywiście - kupować książki.

Jerzy Bralczyk wraz z żoną Lucyną Kirwil przyjechali promować książkę wywiad rzekę „Pokochawszy. O miłości w języku”.

- Za każdym razem mamy nadzieję, że porozmawiamy o tym, o czym się niby znamy – żartował prof. Bralczyk. - Żona o psychologii, ja o języku, a kończy się tym, że mówi się o nas. Dwoje starszych państwa nie po to to napisali, żeby się chwalić, że im się udało, ale o tym co sprawia, że ludzie mogą miłość wyrażać i potrzebują jej wyrażania.

Profesor zauważył, że rzeczywistość językowa tworzy alternatywę dla rzeczywistości poza językowej. Jako przykład wykorzystał strajk nauczycieli. - Dużo się dzieje w sferze faktów, ale najważniejsze są rozmowy, mówienie, zwraca się uwagę na niefortunne sformułowania, że wszystko trzeba robić dla idei. Okazuje się, że różne zdania są tak ważne, że o tym można mówić godzinami, a nie o tym, co jest realną sferą sporu.

Profesor zauważył, że jest gadułą, ale z żoną lubią się nawzajem słuchać. I postawił tezę: jeśli ktoś mówi do drugiej osoby kocham cię, to także po to, żeby samemu usłyszeć to co mówi. I jak słyszy, to może nawet trochę bardziej kocha. Mówcie państwo, bo przez to możecie pokochać.

Przy okazji stworzył też nowe słowo. Według profesora najlepszym odpowiednikiem internetowego „like” czyli spolszczonego „lajka” byłby „podobek”.

Na pewno nie mają racji, ci, którym się wydaje, że miłości nie należy potwierdzać słowami – mówiła Lucyna Kirwil, psycholog, a prywatnie żona prof. Jerzego Bralczyka. - Wiele badań i obserwacji psychologicznych pokazuje, że kobiety są szczególnie wrażliwe na miłe słowa. Mężczyźni z kolei chcieliby wiedzieć, że kobieta ich namiętnie kocha, i to nie koniecznie musi słowo, to może być język niewerbalny.

Profesor dopowiadał od razu, że bardziej jesteśmy skłonni wierzyć wyrazowi twarzy niż słowom czy gestowi. Słowa, jak doskonale wiemy, potrafią kłamać, intuicyjnie czujemy, że gesty są prawdziwsze.

Lucyna Kirwil zauważyła, że w codziennym zabieganiu, w obowiązkach nie zawsze mamy czas na wyrażanie miłości wobec partnera. Prowadząca spotkanie Dorota Sokołowska była ciekawa, jak zwracają się do siebie Bralczyk i Kirwil. - Ja mówię szanowna albo pani doktor – odpowiedział Jerzy Bralczyk. - Panie profesorze żona mówi do mnie za rzadko!

- Do mnie możesz mówić Bralczyk – wspominała Lucyna Kirwil czasy, kiedy profesor był jeszcze kandydatem na męża. - Ja bardzo lubię swoje nazwisko – ripostował Bralczyk, nie dając dojść żonie do słowa. Okazało się, że potem zwracała się do męża bezosobowo. Ten ripostował – mówiła „niech siądzie”. I dodał, że długo mieszkał w Białymstoku i wie, że u nas mówi się nawet krócej „siądzie”, bez „niech”. - Mąż mówił do mnie Lucynko, a ja omijałam, bo nie wiedziałam, czy mam mówić Bralczyk, czy Jurek – tłumaczyła Kirwil. Pani Lucyna doradzała, by mówić kochanie, słoneczko, serduszko, a profesor Bralczyk kpił, że używamy często słowa „żabko”, które nie budzi pozytywnego skojarzenia estetycznego.

Jacek Hugo - Bader, reporter toalny

Z reporterem Jackiem Hugo-Baderem spotkał się pisarz i poeta Michał Książek. Znany z obrony Puszczy Białowieskiej na początku spotkania na stole postawił wyciągnięte z plecaka dwie musztardówki i wyjął butelkę po oranżadzie z przezroczystym płynem. Jacek Hugo-Bader zręcznym ciosem karate błyskawicznie ją otworzył. I popłynęła opowieść. O sztuce pisania reportażu, o umiejętnościach rozmawiania z ludźmi, o mistrzach reportażu. I, że reportaż to także literatura, rodzaj przekładu z rzeczywistości. - Uwielbiam słuchać ludzkich opowieści i od razu przekładać, jak to napiszę – mówił Hugo-Bader. I dawał przykład autostopowiczów. - Gdyby to nie zapowiadało historii, poszliby na pociąg czy autobus – dodawał. - Nie zawiodłem się ani razu, za każdym razem do samochodu wchodziła mi historia. Pokazał wtedy swoją książkę „Opowieści kołymskie” i rzucił: „z tym facetem ze zdjęcia rozmawiałem 48 godzin cięgiem”. - Każdy autor, który napisze kilka zdań, pisze też historię o sobie, nie da się tego uniknąć – mówił Hugo-Bader.

Marta Abramowicz chce zmieniać świat

- Książka „Zakonnice odchodzą po cichu” realnie zmieniła świat, a „Dzieci księży” są w trakcie zmieniania – mówiła Marta Abramowicz. Autorka głośnych reportaży, to także działaczka społeczna. - Zawsze chciałam pisać książki i zmieniać świat – wspominała. Pisała raporty dla fundacji, pracowała jako dziennikarka, ale nie miała szansy pisać o tym, co ją interesuje. I zauważyła, że dziennikarstwo przestało być tym, co wcześniej. Jest mnóstwo portali internetowych, periodyków, liczba źródeł się zwiększa. Nawet reportaże w prasie żyją krótko, dlatego zdecydowała się na książki reporterskie. Zaczęła od tekstu stworzonego na warsztatach reportażu Hanny Krall. Kiedy zaczęła pisać o parze byłych zakonnic, zrozumiała, że musi opisać świat klasztorów. I tak powstały „Zakonnice odchodzą po cichu”. Książka była wyklinana przez katolickie media, doczekała się też erraty, kiedy do Marty Abramowicz zgłosiły się kolejne zakonnice. W przypadku „Dzieci księży” Kościół katolicki zachował milczenie. - Tylko w kilku tytułach ukazały się recenzje – mówiła Abramowicz.

Mariusz Szczygieł musiał rzucić telewizję

Mariusz Szczygieł zastanawiał się, dlaczego przez wiele lat ie był zapraszany do Białegostoku. - Może dlatego, że jestem niewierzący – mówił. Ale od kilka lat regularnie gości na Międzynarodowych Targach Książki, nawet w Białymstoku miał premierę jego muzyczny „Projekt Prawda”. Teraz opowiadał nie tylko o swojej najnowszej książce „Nie ma”. - Jako jedynak nie znoszę rywalizacji – przyznał, kiedy okazało się, że po wpisaniu do wyszukiwarki frazy „nie ma” pojawia się tytuł piosenki Dawida Podsiadło. Wspominał czasy polsatowskiego talk show „Na każdy temat”. Przyznał, że przepraszał ludzi, których namawiał do jedzenia dżdżownic. Opowiadał też anegdotę o występie pieśniarki operowej, która leczyła misami tybetańskimi, ale chciała zaśpiewać pieśń operową. - Nie wiedzieliśmy, czy ludzie to wytrzymają, bo była dość nudna, a w dodatku program był po północy bo tematem miały być też fryzury intymne – opowiadał Szczygieł. - Powiesz, że głos pani Marzeny ma właściwości uzdrawiające i każdy, kto wysłucha tej pieśni od początku do końca będzie uzdrowiony. Wtedy nie było w Polsce internetu, to Szczygieł dodał od siebie, że głos pieśniarki zbadali naukowcy z Japonii. Przestał pracować, kiedy przekonał się, jaka jest władza telewizji.

Adam Czesław Dobroński i Marek Gajewski - Białystok 1920

Profesor Adam Czesław Dobroński i Marek Gajewski z Muzeum Wojska opowiadali o książce „Białystok 1920”. Profesor nawiązał do kontrowersji związanych z aktywnością ludności żydowskiej w czasie wojny polsko-bolszewickiej w mieście. - Okazuje się, że nigdy nie było żadnego procesu, żadnych represji wobec Żydów – mówił Dobroński. - Wydaje się, że to pomówienie, co nie znaczy, że nie było jakichś jednostkowych przykładów. Historycy przede wszystkim podkreślali, żeby potraktować książkę wydaną pod patronatem Kuriera Porannego jako wstęp do świętowania jej stulecia już za rok. Bo w Białymstoku nie było ważniejszej bitwy w całej historii miasta. - Bitwa białostocka zwieńczyła sukces bitwy warszawskiej, czyli cudu nad Wisłą – mówił prof. Dobroński. - Zablokowano trasy odwrotu bolszewickich armii. I przypomniał, że w Białymstoku rodziła koncepcja bitwy niemeńskiej.

Wojciech Chmielarz doczeka się serialu

O popularności kryminału mówił Wojciech Chmielarz. Autor „Żmijowska” zdradził, że już ruszyły zdjęcia do serialu, a scenariusz pisał wspólnie z Daną Łukasińską, dramaturżką znaną z rewelacyjnych tekstów jakie pisała dla naszego Teatru Dramatycznego („Antyhona”, „Shakespeare”). Uważa, że szwedzcy pisarze rozpoczęli rewolucję kryminału, która nobilitowała ten gatunek. - Zwykłą opowieść o zabójstwie zmienili w polityczną i społeczną opowieść o szwedzkim społeczeństwie – stwierdził Chmielarz. - Polski kryminał idzie w stronę typowej powieści rozrywkowej, odchodząc od pogłębionej analizy społecznej i psychologicznej, nowej fali chodzi głównie o akcję – zastanawiał się Chmielarz. - Prawdopodobnie kryminał jest najpopularniejszym gatunkiem w Polsce. Nawet jeśli będzie pełnił funkcję rozrywką, to oprócz tego chciałbym, żeby zdołał zajrzeć jedną, dwie ciekawsze myśli. Autor „Żmijowiska” przyznał, że pracował nad książką blisko rok. - Kosztowała mnie dużo wysiłku emocjonalnego- powiedział Chmielarz.

Marcin Wicha o liternictwie i antysemityzmie

Niezbyt rozmowny, aczkolwiek niezwykle błyskotliwy, okazał się Marcin Wicha, laureat Nagrody Nike za genialną książkę „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”. Pytany o ucięte „m” w tytule na okładce odparł, że nie miał z tym nic wspólnego, bo wydawcą jest Przemek Dębowski, także grafik, który zaprojektował okładkę. Oczywiście interpretacja, że to graficzne wyrażenie opowieści o stracie bardzo mu odpowiada, ale przypomniał, że w pracy grafika po prostu czasem coś się nie mieści i trzeba to zaakceptować. Wcześniej wydał „Jak przestałem kochać design”. Każdą książkę chce pisać innym językiem. Obecne na spotkaniu nauczycielki przyznawały, że to dzięki uczniom dowiedziały się o książce „Wielka księga Klary”. Śmiał się, że czasem mówi dzieciom „będę pisał” groźnym głosem, a potem coś ogląda w internecie. Ale „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” to opowieść o odchodzeniu. - Kiedy umarli moi rodzice, umarło dla mnie całe ich pokolenie, ich język, ironia – mówił Wicha. - Lubiłem ich niechęć do patosu, nawet to, że ojciec pamiętał, kto w 1963 roku miał w mieście skuter Lambretta. Miałem wrażenie, że zapisuję kawałki świata, o których jeszcze zdążyłem usłyszeć, a nie mam już pod ręką nikogo, kogo mogę o to zapytać. Wicha ma też interesujący stosunek do przedmiotów z przeszłości. - To nie my poprzez przedmioty wchodzimy w świat PRL-u, tylko PRL wchodzi w nas poprzez przedmioty. I jako projektanta cieszy go, że żaden przedmiot nie powstał przypadkowo, każdy został zaprojektowany, a zatem dużo opowiada o czasach, w których powstał – od materiału po kształt i nawiązania estetyczne. - Kiedy w NRD stwierdzili, że ludzie za dużo jedzą, postanowili zmniejszyć średnicę talerzy – powiadał. - Każdy przedmiot, jak muszla, ma w sobie zgiełk epoki. Marcin Wicha odniósł się też do swoich żydowskich korzeni. Jego rodzina zauważała narastający antysemityzm w PRL-u od początku lat 60., on sam skonstatował, że powojenna modernistyczna architektura przemilczała to, że powstawała na ruinach gett.

Rady dla blogerów

Po raz pierwszy uczestnicy 8.Międzynarodowych Targów Książki mogli brać udział w dyskusji z blogerami. Zaproszenie na spotkanie przyjął też prof. Jerzy Bralczyk. - Mamy podejrzenie, że z książkami jest jak z ludźmi – jest nas strasznie dużo i jeszcze każdy chce coś powiedzieć, chce być wysłuchany, a blogerzy nam w tym pomagają – powiedział prof. Bralczyk. Językoznawca żartował, że miłość od czytania obudził w nim „Elementarz”. I oczywiście nie zabrakło anegdoty. Otóż przed wizytą na targach, profesor odwiedził jeden z hipermarketów, gdzie w koszu znalazł książkę „Co czytali, gdy byli mali”. I oczywiście do niej zajrzał. Było tam napisane, że jego pierwszą lekturą, której nauczył się prawie na pamięć była opowieść o Misiu Czuchrajku. - „Miś Czuchrajek, zmęczon srodze, zasnął sobie na podłodze” - zacytował z pamięci, po czym powiedział, że zainspirowało go to do próby spania na podłodze. Przypominał też cudowną bajkę „Przygody Pędrka Wyrzutka” Stefana Themersona. Ponieważ każdy tego Pędrka widział w bajce inaczej, profesor nawiązał do zupełnie współczesnej bajki o ślimaku obojnaku. Wracając do blogów, Jerzy Bralczyk porównał je do pisania listów. I namawiał, żeby blogerzy wyobrażali sobie przyszłego czytelnika, bo sam profesor nie chciałby mówić ani pisać do jak największej liczby odbiorców. - Jak trafi, nic się nie stanie, ale warto czuć do kogo się pisze czy mówi – doradzał Jerzy Bralczyk.

Artur Urbanowicz Show „Słowo horroru”

Prawdziwy one man show dał Artur Urbanowicz. Właśnie ukazała się jego powieść „Inkub” utrzymana w konwencji horroru gotyckiego. „Inkub” rozpoczyna się od wieści, że nad Suwalszczyzną za kilka dni pojawi się zorza polarna. W Jodoziorach, małej wiosce na prowincji, zostają znalezione spopielałe zwłoki małżeństwa. Wśród lokalnej społeczności miejsce to owiane jest złą sławą, słynie ze szczególnego nasilenia przemocy, chorób, zaginięć i samobójstw. Mówi się też o zjawiskach nadprzyrodzonych – niezidentyfikowanym zielonym świetle, odgłosach niewiadomego pochodzenia, a także o nawiedzonym domu. Miejscowi wierzą, że to on rozsyła wokół negatywną energię, która wydobywa z ludzi najgorsze instynkty. Tajemnicami wioski żywo interesuje się młody dzielnicowy, który wkrótce popełnia samobójstwo. Sprawę jego śmierci bada Vytautas Česnauskis, policjant na wpół litewskiego pochodzenia z komendy miejskiej w Suwałkach. Odkrywa, że mroczna historia Jodozior ma swoje korzenie w latach siedemdziesiątych. Wtedy miała tam mieszkać kobieta, która parała się czarami. Tyle z informacji wydawnictwa. Artur Urbanowicz jak zawodowy stand uper sypał anegdotami, wyświetlał slajdy, wszystko po to, by zaciekawić nielicznych czytelników, którzy w niewielkim „green roomie” żywo reagowali na jego opowieści choćby o miejscowych zwyczajach.

Paweł Smoleński łączy Bliski Wschód i Polskę

Tymczasem inny świetny reporter – Paweł Smoleński wracał pamięcią do czasów opozycji demokratycznej z końca lat 70. XX wieku. - Kiedy się nagle okazało wśród moich przyjaciół, że jeżeli chce się przeczytać jakąś książkę, to mimo że są tacy panowie, którzy nie pozwalają, to można ją sobie samemu wydrukować – odpowiadał na pytania Mariusza Szczygła. Mówił też o spotkaniu z legendarnym redaktorem paryskiej „Kultury” Jerzym Giedroyciem, o stałej współpracy z tym pismem. Paweł Smoleński najczęściej opisuje Bliski Wschód i „Polskę południowo-wschodnią zrządzeniem losu i decyzją władz przeniesioną na północny-zachód i na zachód”. - Jedno i drugie jest w mojej optyce szalenie interesujące i ważne – tłumaczył Paweł Smoleński. Ciągnięty za język stwierdził, że „Polacy to najtrudniejszy naród na świecie”. - Te historie dzieją się na granicy – mówił Smoleński. - Gdyby ludzie byli mądrzejsi, bardziej empatyczni mogłaby by być granicą naprawdę wspólną, choć konieczną, bo każdy lubi pokazać swoją indywidualność, ale byłyby to granice dobre. Tymczasem tak się układało z woli Boga i ludzi, że te granice są rozpalone i często gęsto nieprzekraczalne i to jest coś wspólnego dla Bliskiego Wschodu i Europy Środkowej i Wschodniej. W książce „Wnuki Jozuego” Pawła Smoleńskiego można znaleźć mnóstwo cytatów z Biblii. - Jeżeli ktoś tam jedzie to bardzo ważna lektura, czy ją traktować jako słowo objawione, czy podanie, legendę, albo wręcz przewodnik. Stary i Nowy Testament można od czasu do czasu tak traktować. A Mariusz Szczygieł zauważył, że niektórzy bohaterowie jego książki traktują wersety biblijne jako polityczny przekaz dnia. - To kolejne podobieństwo między Polską, a tym co się dzieje na Bliskim Wschodzie – przyznał Smoleński. - Tu też słowo, które ociera się o legendę albo jest legendą traktowane jest jako przekaz dnia i prawda.

Wiktor Szałkiewicz pisze kresową polszczyzną

Przepiękne opowiadania promował białoruski pisarz o polskich korzeniach Wiktor Szałkiewicz. Jego „Miasteczko G… i okolice…” to zbiór urokliwych opowiadań napisanych kresową polszczyzną. Autor najpierw wydał je po białorusku, a później sam przepisał na potrzeby polskich czytelników. I przyznał, że pisał dzięki stypendium ambasadora Królestwa Szwecji w Mińsku. - Mam kompleksy, bo nigdy w życiu nie uczyłem się w polskiej szkole – mówił Szałkiewicz. - Okazuje się, że piszę piękną kresową polszczyzną. Józef Mackiewicz nazywał Grodno „małym brudnym żydowskim miasteczkiem”. Teraz moja książka to pomnik ludziom, którzy tam mieszkali. Wśród opowiadań pojawia się historia o białoruskich fanach Czerwonych Gitar. - Na wydanie tej książki bardzo czekała wdowa po Krzysztofie Klenczonie, pani Alicja – przekonywał Szałkiewicz. - Wysłałem jej opowiadanie, odpisała, że czeka na wydanie całej książki. I wspominał, że rzeczywiście kiedyś słyszał jak białoruscy drużbanci po weselu śpiewali „A bosman tylko zapiął płaszcz”. - U nas wszystko było możliwe. W opowiadaniach połączył osobiste doświadczenie z literacką fantazją. - Miasto jest warte, żeby o nim napisać – stwierdził Szałkiewicz. - O miasteczku G… i okolicy…

Zmicier Bartosik - prawda o sowieckich partyzantach na Białorusi

15 lat zajęło Zmicierowi Bartosikowi zabranie reportaży do poruszającej książki „I miał pan wróbelka, który mówił”. Wiele z opowieści usłyszał od ludzi, którzy nad grobem chcieli wreszcie ujawnić bolesną prawdę. - Nie chcę mówić, że byłem jak ksiądz na spowiedzi, ale to było coś w tym rodzaju – mówił mi Bartosik. - Bo sowieccy partyzanci byli nieprawdopodobnymi złoczyńcami, ten temat nie pojawiał się w mediach. Wszyscy starali się zapomnieć, przemilczeć, nie szukać problemu. To także opowieści o walce z Polakami, szczególnie posiadaczami majątków, z Żydami. - Białoruskiemu światopoglądowi przypięto łatkę, że marzy o tym „oby tylko nie było wojny” - mówił Bartosik. - Że to główne życiowe motto Białorusinów. A u mieszkańca Białorusi słowo „wojna” to najpierw strach nie przed żołnierzem, okupantem, ale sąsiadem! To najstraszniejsze, kiedy ludzie mieszkający obok, zaczynają tracić człowieczeństwo. Pisze o wydawaniu Żydó Niemcom, o białoruskiej policji w służbie Niemców. - To wszystko prawda, po tych wszystkich rozmowach dałem sobie taką lekcję – nie trzeba niczego uogólniać. Niemcy, sowieccy partyzanci, partyzanci Armii Krajowej, ci źli, a ci dobrzy – nie. Bo złe czyny wszyscy mają na sumieniu. Złoczyńca ma imię i nie trzeba obciążać nimi wszystkich. Zmicier Bartosik z rozrzewnieniem wspominał też swoją wizytę w Krynkach, u pisarza Sokrata Janowicza. - Wspominam go bardzo ciepło, spędziliśmy razem dwa rozkoszne dni z niekończącymi się rozmowami, kielichem, a historia jego życia jest tak samo genialna, jak jego pisarstwo.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny