Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

4 czerwca 1989: Kampania tysięcy cudów

Tomasza Maleta [email protected]
Spotkania z wyborcami i plakatowanie dosłownie na każdym płocie były  głównymi elementami kampanii opozycji. Zaangażowało się w nią tysiące wolontariuszy. Mieszkańcy wspomagali opozycję kupując cegiełki, Rada Pracownicza Uchwytów podarował milion złotych
Spotkania z wyborcami i plakatowanie dosłownie na każdym płocie były głównymi elementami kampanii opozycji. Zaangażowało się w nią tysiące wolontariuszy. Mieszkańcy wspomagali opozycję kupując cegiełki, Rada Pracownicza Uchwytów podarował milion złotych ze zbiorów Książnicy Podlaskiej
Spełnionych - dodaje Jerzy Muszyński, prezes Instytutu Innowacji i Technologii Politechniki Białostockiej, w 1989 roku szef kampanii wyborczej białostockiego Komitetu Obywatelskiego

Dziś wiem, że wygralibyśmy nawet wtedy, gdyby rozmiary naszej kampanii zostały zmniejszone o połowę. Ale to byłby błąd. Te wszystkie bezpośrednie kontakty z wyborcami były bardzo ważne, zbudowaliśmy jakąś wieź między ludźmi, którą z pewnością trzeba utrwalać - mówił prof. Andrzej Kaliciński, senator-elekt białostockiej Solidarności, zaraz po ogłoszeniu wyników wyborów. Pan przed 25 laty odpowiadał za kampanię wyborczą Komitetu Obywatelskiego na Białostocczyźnie. Jak w tak krótkim czasie udało się zrobić coś tak niesamowitego.

Przypominam, że w Pile niejaki Stokłosa postawił kiełbaski i piwo, i wygrał. Sam, gdy sięgnąłem w związku z dzisiejszą rocznicą po materiały archiwalne, byłem zaskoczony, że to wszystko zorganizowaliśmy zaledwie w dwa miesiące.

Zaczynaliście dosłownie od zera.

Zostałem szefem biura wyborczego (sztabu) Komitetu Obywatelskiego Ziemi Białostockiej "Solidarność" przez aklamację na zebraniu u werbistów w Kleosinie pod koniec marca. Dostaliśmy od władz wojewódzkich dwa puste pokoje przy ul. Nowotki (obecnie ul. Świętojańska) i ... nie było niczego. Związek "Solidarność" dopiero się organizował, nawet składek nie zbierali. Dlatego powstały osobne struktury wyborcze; ogólnopolskim biurem w końcówce zarządzał Henryk Wujec.
Z Warszawy dostaliśmy cegiełki wyborcze i plakaty z Gary Cooperem, potem papier. Sprzedaliśmy chyba wszystkie cegiełki i błyskawicznie staliśmy się jedyną strukturą opozycyjną, która dysponowała pieniędzmi. Pieniądze wpłacaliśmy na konto, a datki Tadeusz Citko, nasz skarbnik nosił w kieszeniach spodni.

Te pieniądze dużo mnie później kosztowały, bo natychmiast wyciągnęły się ręce po kasę. Moja naiwna wiara w demokrację, że ludzie będą lepsi a partie i politycy będą służyć społeczeństwu, nie pozwalała mi wydawać pieniędzy na inne cele niż wybory, przecież to była darowizna wielu ludzi.

To nadal były skromne środki, w porównaniu z tym, czym dysponował obóz rządzący. Nie wspominając o całym zapleczu logistycznym.

Najważniejszy był wolontariat - stawiły się tysiące. W każdej większej miejscowości powstawały komitety wyborcze. Wszystkimi wolontariuszami zarządzała Ala Chwalibogowa. To był jedyny czas, gdy ludzie tak zgodnie, z pełnym zaufaniem i całkowitą uczciwością - nie spisaliśmy na straty żadnej cegiełki - wspólnie działali. Różnice polityczne nie były istotne, zresztą historia przyspieszyła i nie zdążyły się jeszcze wykrystalizować.

To ich sukces - akcje plakatowe, organizacja spotkań z kandydatami i koncerty, obsadzenie wszystkich komisji wyborczych. To jeden z cudów organizacyjnych - bez telefonów i teleksów Romek Wilk z dziewczynami zebrali trzy tysiące ludzi, przeszkolili i wysłali do komisji wyborczych. Wynik wyborów w Białymstoku znaliśmy już nad ranem.

Wolontariusze docierali do wyborców już z rzetelnymi informacjami, bo opozycji udało się przełamać monopol w środkach przekazu.

Drugim źródłem naszego sukcesu stały się chyba media. Irek Choroszucha - dobry duch decyzji kadrowych - zebrał zespół "Dobra Wspólnego". Jan Kwasowski, Stanisław Pogorzelski i Kazimierz Rosiński i sam naczelny pełnili również funkcje asystentów kandydatów. Pierwszy numer przygotowaliśmy w formie plakatu.

Skąd wzięliście tyle papieru? W tamtych czasach nie tylko o niego nie było łatwo?

I tu wyszło oszustwo partyjnych przy Okrągłym Stole. Papier dać dali, ale w formacie A-4, czyli nienadającym się do druku. Stowarzyszenie Prasoznawcze "Stopka" z Łomży, w której byłem wtedy kierownikiem wydawnictwa, przekazało papier drukowy w zamian za ryzy papieru maszynowego. Stanisław Zagórski, prezes "Stopki" - człowiek szczerze partyjny - tylko westchnął, gdy pół pokoju od dołu do góry założyliśmy papierem, ale złego słowa nie powiedział. Wspomogliśmy nawet komitety wyborcze w Łomży i Suwałkach. Drukarze ze Spółdzielni Inwalidów w Bielsku Podlaskim spisali się na medal i na pierwsze spotkanie wyborcze w Gdańsku - to wtedy zrobiono słynne zdjęcia z Lechem Wałęsą - nasi pojechali z pierwszą w Polsce gazeta wyborczą. Audycje radiowe przygotowywała Gabriela Walczak.

Prowadzenie kampanii poza Białymstokiem było nie lada wyzwaniem.

Pomysł na kampanię był prosty: zrobiliśmy tło sceniczne z rusztowań warszawskich, dzięki wsparciu spółki ITO założonej przez opozycjonistów z Marianem Leszczyńskim na czele, wynajęliśmy nagłośnienie i kapele i pojechaliśmy w teren, dzięki wsparciu taksówkarzy. Ciepło wspominam obiady, którymi podejmowały nas parafie.

Województwo białostockie zostało podzielone na dwa okręgi: w Białymstoku i Bielsku. W zamyśle władzy miało to pozbawić szans opozycję na sukces w miejscowościach przygranicznych.

Naszym problemem był wschód województwa. Tragiczny nieraz splot doświadczeń historycznych powodował, że społeczność prawosławna przyjmowała zmiany nieufnie. "Solidarność" ostentacyjnie wszystkie uroczystości organizowała z kościołem katolickim, co wielu prawosławnych skłoniło do wystąpienia ze związku. Dziś to brzmi anegdotycznie - chłopaki plakatowali wieś pod granicą, za nimi szła staruszka i plakaty zrywała. Baliśmy się o wynik na wschód od szosy Białystok - Bielsk Podlaski, ale wygraliśmy w Bielsku i Hajnówce! To nie było takie proste ani oczywiste - w jednej z komisji w Mońkach mieliśmy 100 proc. głosów, w Czyżach może kilka. Trzeba dodać, że młodzi Białorusini z opozycji demokratycznej byli z nami.

Dochodziło do spięć ze sztabem drugiej strony?

To był jasny, rozświetlony czas. Przez biuro przewijały się codziennie setki uśmiechniętych, promieniujących entuzjazmem ludzi. To dawało niezłego kopa do roboty. Nawet wódki nie piliśmy, ni ochoty, ni czasu nie stawało. Aż się zdarzyło.

Pod Uchwytami ktoś rozrzucił ulotki szkalujące Krzyśka Putrę, robotnika tej fabryki. W swej naiwności poleciałem z pretensjami do partyjnych, że tak nie można, że to nie fair. Oczywiście ulotki rozrzucił ktoś inny, jakaś kanapowa partia opozycyjno-radykalna. Na wiecu w Zwierzyńcu zrewanżowałem się partyjnym za niesłuszne oskarżenia, bo obsobaczyłem grupę młodziaków małego Benka - Bernarda Banaszuka za zrywanie partyjnych haseł. Tak, mieliśmy być przyzwoici i praworządni.

Ale partyjna nomenklatura lekceważąco się wypowiadała o szansach Solidarności?

Sekretarz KC, tow. Czarzasty (ale nie ten od Rywina) głosił publicznie klęskę "Solidarności" w wyborach, partyjni martwili się, co będzie jak "Solidarność" nie wejdzie do Sejmu, że przewróci się okrągły stół. Nawet podsłuchu nam nie założyli - pewnie mieli agentów.

Aparat partyjny był całkowicie wyalienowany. Ich murowani kandydaci przepadali nawet na listach partyjnych. Trochę w tym pomagaliśmy, wspierając niektórych kandydatów, szczególnie tych z ZSL-u, których ktoś wiarygodny zarekomendował. Podstawowym narzędziem wyborczym była karteczka z właściwym nazwiskiem i numerem listy, rozdawaliśmy je masowo.

Najbardziej niesamowity moment w kampanii to...

Był słoneczny czerwcowy dzień. W pustym biurze kończyłem z Halinką Prus rozliczenie kampanii, gdy wszedł skromnie ubrany człowiek. Gęsto się tłumacząc, położył na stole pieniądze - za cegiełki wyborcze, wcześniej nie mógł, bo roboty w polu dużo. To był cud, na tysiące cegiełek nie przepadła ani jedna.

To był dobry zaczyn pod nową Polskę.

Wolna Polska musiała być dobrem wspólnym, inaczej poświęcenie internowanych, wypchniętych na emigrację, wyrzuconych z pracy traciło swój sens. To marzenie tliło się do wyborów, a potem warcholstwo i sobiepaństwo roznieciły polskie piekiełko. Złudzenia o demokracji prysły, gdy ogólnopolskie biuro wyborcze i sprawozdanie finansowe rozliczono na wniosek Jacka Kuronia przez aklamację. Praktyki uzasadnione w konspiracji nie mogły być wzorem w wolnym państwie. Chcieliśmy przekształcić "Dobro Wspólne" w czasopismo (z wyborów pozostała nam pokaźna nadwyżka), ale odgórną decyzją musieliśmy przekazać pieniądze "Solidarności".

Na czerwcowym zjeździe Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. trzech harcowników: Janusz Korwin-Mikke, ja i Kuba Sławiński mroziło salę wystąpieniami w obronie reprezentatywności Zarządu, ale warszawka i tak wycięła ludzi z regionów, a SDP stopniowo usechł.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny