Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

13 grudnia zamilkły telefony

Zanotowała: Marta Chmielińska
W pamięci utarła mi się godzina milicyjna i kolejki. W takiej kolejce sam też stałem, aby kupić dywan. Pamiętam, że milicja rozpędzała ludzi stojących w nocy w klatkach schodowych, ale interwencje te były dość łagodne.
W pamięci utarła mi się godzina milicyjna i kolejki. W takiej kolejce sam też stałem, aby kupić dywan. Pamiętam, że milicja rozpędzała ludzi stojących w nocy w klatkach schodowych, ale interwencje te były dość łagodne.
Od tamtych wydarzeń minęło 26 lat. W Hajnówce nie działo się wtedy nic szczególnego.

Żadnych wystąpień, bójek z milicją czy strzelania do robotników. Ale okres ten pozostał w pamięci naszych mieszkańców.

Jak było naprawdę? Spokojnie i cicho czy też miały miejsce wydarzenia przykre i dramatyczne? Dziś każdy na swój sposób wspomina tamten czas.

Byłem autentycznie przestraszony

Włodzimierz Pietroczuk - starosta hajnowski, w czasie stanu wojennego pracownik Służby Bezpieczeństwa:

Stan wojenny zastał mnie w Hajnówce. 13 grudnia pamiętam bardzo dobrze, bo teść zaprosił nas na młócenie zboża i właśnie tam dowiedziałem się o wprowadzeniu stanu wojennego. Musiałem natychmiast wracać do Hajnówki. Poza podwyższoną gotowością do ewentualnych interwencji w sytuacjach kryzysowych, nie działo się tu nic szczególnego. Dość dużym utrudnieniem było wprowadzenie godziny milicyjnej. Wiele osób zapominało o tym ograniczeniu. Sam zapomniałem o tym i zostałem zatrzymany. Miało to miejsce w Warszawie. Gdy mnie zatrzymano na Pradze chyba około godziny 23, byłem zdziwiony. Problemów nie miałem, panowie byli bardzo mili i odwieźli mnie do centrum.

Aresztowań w Hajnówce nie pamiętam. W pamięci utarła mi się godzina milicyjna i kolejki. W takiej kolejce sam też stałem, aby kupić dywan. Pamiętam, że milicja rozpędzała ludzi stojących w nocy w klatkach schodowych, ale interwencje te były dość łagodne. Milicja kazała się rozejść, bo jest taki przepis i tyle. Dodatkowych sił nie mieliśmy. Wiem, że funkcjonariusze stąd byli wykorzystywani w innych miejscowościach np. w Białymstoku.

Wprowadzeniem stanu wojennego byłem autentycznie przestraszony. Propaganda była wtedy natrętna. Wiemy wszyscy, że opozycja nie miała dostępu do mediów i wiadomości podawane w telewizji przyjmowało się z pewną dozą zaufania. Wszyscy mówili o radzieckiej interwencji, niezależnie, po której stronie byli. Jestem osobiście przekonany, że ta interwencja była bardzo realna.

"Przed partią" i "po partii"

Henryk Gryglicki - założyciel Solidarności w Hamechu:

W czasie naszej solidarnościowej działalności byłem kilkakrotnie wzywany na przesłuchanie. Zabierali mnie niespodziewanie - z domu i z pracy. Przesłuchania przebiegały raczej grzecznie, ale próbowano człowieka zastraszyć. Bywało, że miałem telefon, aby natychmiast zgłosić się na komendę. Zachodzę tam i każą mi czekać. Siadam na krzesełku w poczekalni i nagle po obu stronach siadają milicjanci z bronią na piersiach - akurat lufami skierowaną w moją stronę... Nie było tak za każdym razem, ale dwa takie przypadki pamiętam. Potem szło się do pokoiku na górze - tam był tylko stół, na nim kartka, ołówek czy długopis i pistolet. I padało pytanie: u was w zakładzie był taki facet... 30- 40 lat, blondyn... jak pojawi się znowu dajcie nam jakiś sygnał... Pytali też, dlaczego do partii nie należę, czy przyjdę na pochód pierwszomajowy...

Oczywiście, miałem też rewizje. Raz szedłem do domu z teczką pełną plakatów i kolega mnie ostrzegł, że mam w domu pełno milicji. W nerwach poszedłem z tą teczką do domu... Bóg nade mną czuwał, gdy wszedłem i kazali mi usiąść, to usiadłem na tej teczce. W czasie rewizji nie można było ani wstać ani odezwać się bez pytania. Przy żonie w kuchni postawili zomowca, żeby jej pilnował, przy mnie stał żołnierz, a oni tam buszowali... Z buciorami po łóżkach... Przeszukiwali wszystko - kieszenie w ubraniach, skarpetki, buty, nawet zdejmowali okładki z zeszytów córki. Z jedną rewizją wiąże się taka komiczna historia. Znaleźli u mnie zapis brydżowy - były tam sformułowania " przed partią" i " po partii". Stanęło ich czterech, mnie wzięli w środek i za nic nie mogli rozgryźć, co za szyfry mamy... Tłumaczyłem im, ale oni uważali, że gadam bzdury i poprowadzili mnie na komendę. Dopiero następnego dnia wezwali mnie drugi raz i wtedy pojawił się jakiś mężczyzna, który stwierdził, że to rzeczywiście zapis brydżowy. Siedziałem wtedy jakieś osiem godzin...

Mówili, że Solidarność będzie wieszać Białorusinów

Wiktor Kabac - artysta plastyk, współzałożyciel koła Solidarności wśród nauczycieli LO im. M. Skłodowskiej- Curie:
Mieliśmy sporo nieprzyjemności jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego. Wraz z żoną i dwiema innymi nauczycielkami LO nr 9 - Marią Romaniuk i Danutą Grabiak, założyliśmy pierwsze koło Solidarności w Hajnówce. Czasy były takie, że Solidarności się u nas wszyscy bali. Nikt nie mówił, żeby jej nie zakładać, ale opowiadano, że Solidarność jest to siła, która ma broń i w Hajnówce będzie wieszać Białorusinów, bo oni w jakiś sposób zawsze byli za tą lewą stroną... Kiedy założyliśmy koło, zaczęto patrzeć na nas jak na wrogów, zostaliśmy zaatakowani. Ale nie przez milicję czy Służbę Bezpieczeństwa, ale przez nauczycieli. Nasi koledzy patrzyli na nas jak na wrogów, w pokoju nauczycielskim padały pytania: to na którym drzewie mnie powiesisz? To byli poważni ludzie, wykształceni... Byliśmy nękani przez swoich, to środowisko nauczycielskie było bardziej wredne niż władze. I nie ulega wątpliwości, że gdyby wtedy układ solidarnościowy w kraju nie był tak mocny, to bylibyśmy natychmiast z pracy wyrzuceni. Po jakichś dwóch tygodniach powstało w Hajnówce koło miejskie Solidarności, które przetrwało aż do pierwszych wyborów. Zostałem wówczas wybrany zastępcą przewodniczącego i reprezentowałem Białorusinów, bo nigdy nie ukrywałem, że ta narodowość jest mi najbliższa. Z tego powodu miałem więcej nieprzyjemności, bo po co prawosławny Białorusin tam włazi? Te układy narodowościowe były podwójne, z jednej strony ta opozycja mieszana - bo kilku Białorusinów czy prawosławnych w Solidarności było i z drugiej strony ta lewa, która zdecydowanie była przeciwna Solidarności i angażowaniu się w sprawy opozycji. Wśród Białorusinów panowało przekonanie, żeby broń Boże do Solidarności nie wstępować i nie mieszać się w te sprawy.

Sam stan wojenny bardziej dotknął moją żonę, którą noc z 12 na 13 grudnia zastała w pociągu. Wracała wtedy z uczniami z wycieczki szkolnej do Warszawy. Przyjechali na dworzec, który był obstawiony milicją. Dzieciaki były nie tylko z Hajnówki, ale i z okolicznych wsi i był problem, bo rodzice nie mogli po nie przyjechać samochodem, a komunikacja już nie kursowała. Musieli nocować u kolegów. Było to bardzo duże przeżycie - tak dla żony jak i dla tych dzieciaków. Drugie dość dramatyczne wydarzenie wiąże się z noszeniem znaczka Solidarności. Po wprowadzeniu stanu wojennego kazano wszystkie znaczki zdjąć, ale gdy zobaczyliśmy, że ZNP nosi swoje znaczki, to i my wpięliśmy swoje. Wtedy zabrali żonę z lekcji i posadzili ją na cały dzień. Było to dramatyczne, bo milicjanci prowadzili ją jak " za Niemca"- nie chodnikiem, ale musiała iść ulicą jak skazany. Problem żony skończył się w Białymstoku na kolegium, gdzie na szczęście sprawę umorzono, bo trzeba byłoby ukarać wszystkich nauczycieli z tego liceum za noszenie znaczków. Ale baliśmy się, że mogą ją internować.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny