MKTG SR - pasek na kartach artykułów

"Małe zbrodnie małżeńskie" w Teatrze Dramatycznym to niewykorzystany potencjał świetnego tekstu. Jest nierówno, a szkoda

Urszula Śleszyńska
Urszula Śleszyńska
Na scenie zobaczymy m.in. Arletę Godziszewską i Marka Cichuckiego
Na scenie zobaczymy m.in. Arletę Godziszewską i Marka Cichuckiego Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Zapowiadało się świetnie. Dobry tekst, aktorzy, reżyserka która z niejednego pieca chleb jadła. Do tego ascetyczna scenografia, ciekawe i wyraziste kostiumy oraz świetne wizualizacje i ciekawe rozwiązania choreograficzne. I w sumie nie wiadomo do końca co nie zagrało. Może wszystko razem. Może zabrakło reżyserskich wskazań, może jeszcze kilku prób. Faktem jest, że "Małe zbrodnie małżeńskie" białostockiego Teatru Dramatycznego w reżyserii Jolanty Hinc-Mackiewicz były bardzo nierówne i... no cóż, momentami nużące.

Wypaleni małżonkowie, niewygodny mebel i mała zbrodnia w tle, o której chciałoby się zapomnieć. Ale się nie da. "Małe zbrodnie małżeńskie" Érica-Emmanuela Schmitta to dramat o małżeństwie, które po latach wspólnego życia próbuje odbudować swoją relację. Czy im się uda? Przekonać się można w teatrze. Chociaż tak mniej więcej w połowie spektaklu człowiek już sam nie wie, czy dowiadywać się chce. Dlaczego? Chyba głównie dlatego, że spektakl jest nierówny.

Obok świetnych scen, praktycznie skrojonych na aktorów i dobrze reżysersko rozpisanych, sporo jest też takich, które wypadają blado. Jakby brakowało w nich nieco reżyserskiego wsparcia, jakiejś rady udzielonej aktorom po to, by byli w stanie wykrzesać z siebie więcej emocji, w które widz uwierzy. Tej dzikości, ale też uległości. Strachu o partnera, o to co będzie dalej, wymieszanego ze zmęczeniem rutyną. Te wszystkie emocje gdzieś tam się przewijają - i w sposobie akcentowania i w spojrzeniach. Ale po krótkiej chwili znikają, jakby gubiąc się w labiryncie po którym powinien aktora przeprowadzić reżyser. Będąc mu przewodnikiem wydobywającym talent i nadającym pewnym sposobom wyrazu określony kierunek. Pojawia się na szczęście kilka scen dobrych, nawet wzruszających i zmuszających do zastanowienia. Ale one paradoksalnie sprawiają, że widz może poczuć rozczarowanie, bo chciałby takich malutkich zaskoczeń i wzruszeń zdecydowanie więcej. A one znikają, rozmywają się pozostawiając niedosyt.

"Małe zbrodnie małżeńskie" czyli spektakl, któremu przydałoby się jeszcze trochę prób

W spektaklu grają Arleta Godziszewska, Monika Zaborska, Marek Cichucki oraz Krzysztof Ławniczak. Ale oryginalnie jest to rzecz rozpisana na dwoje aktorów, nie na czworo. Skąd więc taki zabieg? Początkowo wydaje się, że może będziemy mieć do czynienia z jakimiś retrospekcjami - stąd aktorzy w różnym wieku, na różnym życiowym etapie, wcielający się w postać przed i po jakimś momencie zwrotnym. Jednak później okazuje się, że nie. Że to jedna i ta sama postać żeńska, jak i męska umieszczone w tym samym czasie i życiowym momencie. Pokazana jednak z różnych aktorskich perspektyw. I może by się to jeszcze obroniło w przypadku postaci męskiej, Jacka. I Cichucki i Ławniczak są bowiem bardzo podobnie ubrani, a i wizualnie podobni. Jednak inaczej rzecz się ma w przypadku postaci Irminy. Aktorki różnią się od siebie, mają też inne, nawet niepodobne do siebie ubrania. Może to zabieg celowy - mamy tu przecież Irminę dobrą i delikatną, dbającą o męża, zwłaszcza teraz, kiedy stracił pamięć. Mamy też jej ostrzejszą wersję, taką której puszczają nerwy i która faktycznie mogłaby wybuchnąć i poczynić jeden krok za daleko. Jednak czy trzeba te dwa oblicza jednej postaci aż tak bardzo różnicować? Nie wiem. Pewne jest, że każdy z aktorów ma swoje dobre i mocne momenty. Podobnie jak i duety, które zmieniają się niczym w kalejdoskopie, albo grze w gorące krzesła. To jednak trochę za mało, by widza wziąć za bary, by sprawić, że Irmina i Jacek na długo z nim pozostaną. A szkoda, bo potencjał jest bardzo duży. I kto wie, może spektakl będzie się jeszcze zmieniał, dojrzewał z przedstawienia na przedstawienie. Miło byłoby zobaczyć go za jakiś czas ponownie i poczuć te emocje, których pełno jest w dramacie Érica-Emmanuela Schmitta.

Spektakl broni się za to od strony wizualnej i scenograficznej. Panuje minimalizm, a bardzo udane wizualizacje dopełniają całości i są naprawdę interesujące. Za scenografię i kostiumy odpowiada Tomasz Wójcik. Jest on również autorem wizualizacji. Choreografię zaś przygotowała Dorota Baranowska, a opracowanie muzyczne to zasługa Jacka Sawickiego.

To była ostatnia w tym sezonie artystycznym premiera Teatru Dramatycznego im. Aleksandra Węgierki w Białymstoku. „Małe zbrodnie małżeńskie” w najbliższym czasie można będzie obejrzeć w Uniwersyteckim Centrum Kultury (ul. Ciołkowskiego 1N): 7 czerwca (godz. 19) oraz 8 i 9 czerwca (godz. 16). Bilety na spektakl w cenie: 65 zł – normalny, 55 zł – ulgowy oraz 40 zł – studencki dostępne są w kasie teatru oraz w sprzedaży internetowej na stronie: dramatyczny.pl.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Alicja Majewska o prostych włosach

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny